Miał informować mnie o rozkładzie jazdy, a obiecuje szybki zarobek i miliony na koncie

Miał informować mnie o rozkładzie jazdy, a obiecuje szybki zarobek i miliony na koncie
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Adam Bednarek

28.09.2017 14:21

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Facebookowe boty są jak starzy znajomi. Niestety, ich coraz to bardziej ludzkie zachowanie nie jest w tym przypadku dowodem na rozwój technologii, a raczej zapowiedzią nadchodzących zmian. Bardzo niepokojących - sztuczna inteligencja, która miała nam pomagać, może nas oszukać.

Znacie takich ludzi? Starzy znajomi ze szkoły lub z pracy. Niby macie się w znajomych na Facebooku. Oni mają wasz numer telefonu, wy macie ich, na ulicy powiecie sobie “cześć, cześć”, ale nie utrzymujecie ze sobą bliskich kontaktów. Mówiąc szczerze, wyłączyliście nawet opcję obserwowania ich profilu w mediach społecznościowych i nie wiecie, co się z nimi dzieje. Od lat ze sobą nie rozmawialiście. Aż tu nagle piszą, że chcą się spotkać, bo mają dla nas super ofertę. Szansę na prawdziwy biznes. Ot, typowi MLM-owi biznesmeni.

Nie, do mnie nie napisał dawny kolega z podstawówki. Gorzej. Z propozycją biznesu wyszedł… facebookowy bot. Bot, z którym od dawna nie rozmawiałem.

Tego naprawdę się nie spodziewałem. Już wcześniej po kilku dniach przerwy sam z siebie napisał do mnie bot opowiadający kawały, ale on przynajmniej teoretycznie nawiązywał do swojej pracy - wysłał śmieszny GIF z kotkami. Natomiast ofertę biznesową przedstawił mi bot… od rozkładów jazdy!

Rozmawiałem z nim w styczniu. Był naprawdę przydatny. Gdy go zapytałem podawał rozkład jazdy. Gdy zdarzyło się w temacie komunikacji coś ważnego, on mnie o tym informował - jak wtedy, gdy zaczęły się ferie i autobusy kursowały inaczej.

Historia Bruna, bo tak się bot nazywa, jest jednak smutna. Został porzucony. W marcu na facebookowym profilu, którego nie obserwowałem, napisano:

"Uprzejmie informujemy, że nie kontynuujemy już wsparcia dla aplikacji Bruno. Oznacza to, że można z niej bez przeszkód korzystać, ale nie jesteśmy w stanie wprowadzać najnowszych zmian wynikających z prowadzonych remontów i dlatego teraz może to wprowadzać małe zamieszanie".

Ale autorzy dodali też, że mogą oddać Bruna, by dalej mógł kontynuować swoją pracę. “Bruno ma pewne możliwości generowania przychodów” - zachęcali.

Okazało się, że ktoś się skusił.

“Chcesz szybko zarobić w internecie? Nie, to nie jest żaden system partnerski albo inne wyłudzanie pieniędzy” - napisał do mnie Bruno w środowy wieczór.

Pamiętacie tych “znajomych”, o których wcześniej wspomniałem? Ich szkoła. Oni też zarzekają się, że to nic podejrzanego, pewny biznes. Ale bot było nieco bardziej… bezczelny.

Ani “cześć”, ani “jak się masz”, ani “słuchaj, w moim życiu się trochę pozmieniało”. Od razu konkret.

Kolejna wiadomość:

“Jeden z moich szefów chce podzielić się właśnie z Tobą 7 metodami, które pozwolą Ci sprzedać dowolną rzecz przez internet!”.

Nie byłem zainteresowany ofertą, ale kliknąłem. Przyznaję, ze strachem. Bo co, jeśli to oszustwo? Jakaś zarażona strona, link do pobrania wirusa? W końcu nie wiedziałem, że Bruno zmienił właścicieli.

Na szczęście nic groźnego się nie stało. Ot, kolejne porady, dzięki którym po miesiącu prowadzony przeze mnie sklep internetowy zarobi milion złotych.

To naprawdę przykre. Bruno, który miał nam pomóc w życiu w mieście, stał się nachalnym roznosicielem ulotek. Gościem, który szuka naiwniaków i obiecuje im złote góry.

Takiego scenariusza się nie spodziewałem. Myślałem, że boty takie jak Bruno co najwyżej umrą śmiercią naturalną. Albo będą czuwać, tylko że nikt nie zechce z nimi gadać. To też smutne. Ale jednak bardziej okrutne jest “przebranżowienie”.

Bruno - niedoskonała sztuczna inteligencja - niczym człowiek szuka innej roboty, bo wcześniejszy biznes nie wypalił. Nie było zainteresowania. Cóż, życie, trzeba brać, co dają. No to Bruno bierze i jest roznosicielem spamu. Co dalej?

Naprawdę boję się, że Bruno wpadnie w ręce zwykłych oszustów. Wyśle do kogoś wiadomość o treści “Hej, wygrałeś tysiąc złotych i nowego iPhone’a”. Albo: “czy to twoje nagie fotki? Kliknij i zobacz”.

Wiem, straszę, ale jeszcze do wczoraj nie pomyślałbym, że bot od rozkładów jazdy będzie proponował mi biznes. To narzędzie, które jak widać przechodzi z rąk do rąk. I czasami nie wiadomo nawet, kto jest nowym właścicielem.

A pamiętajmy, że są już boty, które pomagają wziąć kredyt. Pewnie bank nie sprzeda ot tak swojego bota pierwszym lepszym internetowym biznesmenom, ale… jeśli kiedyś powstanie bot pomagający wziąć pożyczki od mniejszej firmy, której znudzi się korzystanie z tego rodzaju promocji? A potem przejmie go ktoś inny i wykorzysta do zbierania poufnych danych?

Przecież jeżeli bot od kredytów napisałby do mnie z informacją o niezwykłej ofercie, a tak by się złożyło, że rozglądałbym się za kredytem, być może zaczęlibyśmy rozmawiać. Wystarczyłoby, że okłamałby mnie pisząc, że jego funkcje się rozszerzyły. I dlatego prosi mnie o podanie numeru PESEL, by mnie zweryfikować. Nieszczęście gotowe.

No dobra, nie nabrałbym się na to, ale istnieje ryzyko, że wiele osób tak. Niestety, nieświadomość zagrożenia w internecie wciąż jest duża, o czym przekonała się kobieta, która straciła ponad 65 tys. zł, bo poznanego w sieci “amerykańskiego generała” chciała ściągnąć do Polski.

Zresztą ja sam jestem naiwny, bo dopiero po tym, gdy napisał do mnie Bruno z propozycją biznesu, zacząłem się zastawiać: “a co na to regulamin?”. Ale jaki “regulamin”, skoro wcześniej nie czułem potrzeby, żeby do niego zajrzeć. I jak? Z botami rozmawia się na facebookowym czacie. Pisze “cześć” i dzieje się. Jest rozmowa. Boty są jeszcze niezbyt mądre, odpowiadają na określone pytania wyuczonymi kwestiami, ale ma to w sobie coś z naturalności. A przecież jak się rozmawia na Facebooku, to nie myśli się o regulaminach, prawach i obowiązkach, haczykach, umowach.

To zupełnie zmienia podejście do usługi. I kto wie - może być polem do nadużyć. Bruno, jego koledzy i przede wszystkim ich szefowie nie powiedzieli pewnie jeszcze ostatniego słowa.

Komentarze (1)