Matura 2019: jak ściągają maturzyści? Na miarę XXI wieku
Zakwitają kasztany, a to oznacza tylko jedno – sezon matur rozpoczęty. Abiturienci są zdani na swoją umiejętność myślenia, pamięć i lekkie pióro niezbędne do lania wody na części pisemnej. Nie każdy jednak ufa swojej edukacji.
W sieci bez problemu znajdziemy różnego rodzaju "pomoce", jak mikrosłuchawki czy mikrokamery. Są to oczywiście nadprogramowe i nielegalne pomoce – Centralna Komisja Egzaminacyjna jasno określa, co możemy, a czego nie możemy wnosić.
Można zapomnieć o maskotkach czy jedzeniu. Tak samo jest ze smartfonami. Dzwoniący w środku egzaminu telefon jest bardzo problematyczny, bo może spowodować przerwanie egzaminu i jego unieważnienie. Pechowa osoba będzie pisać go rok później.
CKE ma swoje powody, by zakazywać wnoszenia wszelkich nadprogramowych rzeczy. Trzeba dmuchać na zimne. Maturzyści potrafią stanąć na głowie, by zapewnić sobie odpowiednie akcesoria do ściągania. Na początku XXI wieku popularne były usługi krawieckie i wszywanie sobie kieszonek na drukowane ściągi w marynarkę. Jednak te dość proste techniki nie mają startu do tego, w co można zaopatrzyć się teraz.
Pomoc na odległość
- Na kiedy pan potrzebuję? Połowa maja? Damy sobie radę – mówi mi przez telefon użytkownik jednego z serwisów z ogłoszeniami. – Przyjedzie pan z gotówką, ja daję sprzęt, a dzień po maturze zwróci mi go pan i będziemy kwita – dodaje.
Dziękuję mu i mówię, że skontaktujemy się bliżej terminu. Sprzedawca oferuje mikrogłośniki i mikrokamery. Cena? Prawie 550 złotych za dobę. Sporo, ale czego nie robi się dla dodatkowych punktów. Jak to działa?
Słuchawkę wkładamy do ucha. Tak, aby stała się niewidoczna. Na szyję pod ubranie zakładamy pętlę indukcyjną, którą łączymy bezprzewodowo z telefonem. Mikrofon wkładamy do rękawa albo pod krawat. Pod marynarką lub w rękawie umieszczamy kamerę. Przesłany obraz trafia na komputer z zainstalowanym specjalnym oprogramowaniem i nasz pomocnik widzi pytania. Odpowiedzi szepce nam do ucha, a my możemy zadawać mu pytania. Wszystko w 100 proc. dyskretnie, zapewnia wynajmujący.
Mało tego, zasięg ma być nieograniczony i osoba po drugiej stronie słuchawki może być nawet w innym państwie na czas przeprowadzanego egzaminu. Brzmi kusząco, ale czy skuteczność takich metod jest dowiedziona? Pytam o to, czy ktoś korzystał z tego rozwiązania.
- Wie pan, ta technologia nie powstała wczoraj – rzuca wynajmujący z lekkim przekąsem.
Wolny rynek ściągania
Z ciekawości dzwonię do jednej z największych sieci sprzedaży sprzętu szpiegowskiego. Pytam, czy w okresie matur wzrasta zainteresowanie podobnymi urządzeniami.
- Owszem – odpowiada mi osoba z działu sprzedaży. – Od kilku lat obserwujemy wzmożone zainteresowanie w okolicach matur. Popularność takich sprzętów jest zauważalnie większa – tłumaczy mi.
Z ciekawości zerkam na ofertę sklepu. Muszę przyznać, że szczerość (bezczelność?) prowadzących witrynę jest zdumiewająca. Jeden z zestawów nazywa się "kamera z mikrosłuchawką i rejestratorem na egzamin". Po wpisaniu frazy "egzamin" wyskakuje mi kilkanaście wyników.
Najbardziej rozbudowane, ale wycofane z produkcji czteroczęściowe zestawy kosztują ponad 3500 zł. Za te pieniądze dostaniemy mikrosłuchawkę, kamerę szpiegowską, rejestrator i zestaw nadawczo-odbiorczy. Profesjonalizm godny Jamesa Bonda, ale celem jest sensownie napisane wypracowanie na podstawie lektury, a nie ratowanie świata.
Z tańszych rozwiązań mamy podobną do ogłoszeniowej mikrosłuchawkę z mikrofonem i pętlą indukcyjną. Koszt – jedynie 499 zł. Możemy też kupić zestaw do transmisji obrazu, który podpinamy pod konkretny model smartfona, ale to już znacznie droższa opcja, bo za ponad 2 tysiące zł. Możemy też wypożyczyć słuchawkę na Bluetooth za 80 zł na jedną dobę jeśli nie potrzebujemy sprzętu na własność.
Rynek urządzeń do ściągania okazuje się całkiem opłacalny. Zwłaszcza dla sprzedawców, który mogą sporo zarobić na uczniach, którzy są naprawdę zdesperowani, by dobrze zdać maturę. Jeśli jednak myślą, że jedyne co im grozi, to wydalenie z sali, mogą się nieprzyjemnie zdziwić.
W 2014 roku w Lubaczowie w województwie podkarpackim zdający maturę z matematyki poprosił o pomoc kolegę. Ten usiadł w samochodzie obok szkoły i przez radio dyktował odpowiedzi do egzaminu maturalnego z matematyki. Jednak zdający wpadł. Patrolujący teren funkcjonariusze zainteresowali się stojącym przed szkołą pojazdem, a sprzęt nadawczo-odbiorczy tylko mocniej przykuł ich uwagę. Egzaminowany opuścił salę i trafił w ręce policji.
– Próba złamania reguł egzaminacyjnych zinterpretowana jest w Kodeksie Karnym jako usiłowanie dokonania wyłudzenia poświadczenia nieprawdy przez podstępne wprowadzenie w błąd funkcjonariusza publicznego lub innej osoby upoważnionej do wystawienia dokumentu. Grozi za to kara pozbawienia wolności do lat 3 – komentowali policjanci.
Czy gra jest warta świeczki? Nie. Ale nietrudno zrozumieć, że jeśli system edukacji jest oparty o kult cyferek i szeroko pojętą "egzaminozę", to każdy będzie chciał osiągnąć jak najlepszy wynik. Nie zawsze uczciwymi metodami. Dlatego polecamy jedyną ściągę, która nie budzi żadnych zastrzeżeń – czy to prawnych, czy moralnych.