Katastrofa Challengera. Tragedia, która zmieniła NASA
Wtorek 28 stycznia 1986 r. miał być ważnym momentem dla programu amerykańskich wahadłowców kosmicznych. Oczekiwano, że prom Challenger stanie się dumą Stanów Zjednoczonych i podkreśli możliwości państwa w zakresie załogowych lotów kosmicznych. Data ta zapisała się jednak jako jedno z najczarniejszych wydarzeń w ich historii. Niemalże na oczach całego świata w katastrofie Challengera zginęła jego 7-osobowa załoga.
"Efekt domina wywołany przez opóźnienia Columbii wymusił również przesunięcie startu Challengera, zwiększając presję na jak najszybsze wystrzelenie obu załóg – chodziło nie tylko o realizację napiętego harmonogramu, ale także o to, że grafik misji naukowych, zaplanowanych na późniejszą część roku, był znacznie mniej elastyczny ze względu na powiązanie z konkretnymi zjawiskami kosmicznymi. Droga komety Halleya przez Układ Słoneczny liczyła ponad 12 miliardów kilometrów i wiodła poza orbitę Neptuna i z powrotem – okno czasowe, w którym można ją było obserwować z orbity okołoziemskiej, było wąskie. Przegapienie go oznaczałoby czekanie na następną okazję do roku 2061" – pisze Adam Higginbotham w książce "Katastrofa Challengera", przypominając wydarzenia z początku 1986 r.
Challenger - wzloty i upadki
Seria porażek i przekładanych lotów wahadłowca Challenger wywierały ogromną presję na NASA, która pragnęła jak najszybciej doprowadzić ambitny lot do skutku, szczególnie że czekały na niego setki, jak nie tysiące Amerykanów, a także obserwatorzy z całego świata. Nie było to jednak proste zadanie, bo oprócz przeciwności wynikających m.in. z braku dostępności wystarczającej liczby części zamiennych dla floty czterech amerykańskich promów kosmicznych, pojawiały się bardziej przyziemne wyzwania w postaci niesprzyjającej pogody.
Start misji 51-L przekładano aż trzy razy, a raz lot został całkowicie odwołany. Pierwotnie planowano go na lipiec 1985 r. Później przesunięto go na listopad 1985 r., a następnie – na koniec stycznia 1986 r. "Pomimo zawirowań i afery, którą seria falstartów wywołała w centrali [red. NASA], a także dokuczliwych problemów technicznych wahadłowca rok 1986 zapowiadano jako przełomowy dla NASA: w Centrum Kosmicznym Kennedy’ego miało się dziać więcej niż w całej jego 25-letniej historii" – pisze Higginbotham. Faktycznie rok 1986 na zawsze zapisał się na kartach historii astronomii. To, co wówczas się wydarzyło, spowolniło rozwój astronautyki załogowej w kolejnych dekadach i drastycznie zmieniło podejście NASA do załogowych lotów w kosmos.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: SięKlikało 2024: Co Nas Zaskoczyło w Tech w 2024?
Ostatecznie do lotu Challengera doszło 28 stycznia 1986 r. Siedmioosobowa załoga była szczęśliwa, że w końcu może uczestniczyć w tak ważnym dla hisotrii USA wydarzeniu. Tworzący ją członkowie – zarówno profesjonalni astronauci, jak i osoby o nieco mniejszym kosmicznym doświadczeniu zdążyli się już dobrze poznać i polubić. Wsiadając na pokład Challengera Francis Scobee – dowódca misji, Michael Smith – pilot misji, Ellison Onizuka, Judith Resnik, Ronald McNair – specjaliści misji, Gregory Jarvis – specjalista ładunku, a także Christa McAuliffe – specjalistka ładunku, która miała stać się pierwszą nauczycielką w kosmosie, nie zdawali sobie jeszcze sprawy, że to ich ostatnie chwile.
McAuliffe, która pokonała 800 kandydatów chcących wziąć udział w misji "Nauczyciel w kosmosie", na pokładzie Challengera miała poprowadzić na żywo dwie 20-minutowe lekcje. NASA planowała również nagrać serię sześciu pokazów naukowych z jej udziałem, które później zostałyby rozpowszechnione wśród amerykańskich uczniów. "Misja 'Nauczyciel w kosmosie' na pokładzie Challengera miała być jedynie pierwszą z serii przyciągających uwagę opinii publicznej podróży zaplanowanych w ramach programu uczestników lotów kosmicznych NASA: w następnej, przewidzianej na październik [red. 1986 r.], miał wziąć udział dziennikarz" – czytamy w książce "Katastrofa Challengera".
Moment katastrofy
Kilkadziesiąt minut po godzinie 16.00 czasu UTC Challenger wyruszył w długo wyczekiwaną podróż z Centrum Kosmicznego Johna F. Kennedy’ego na przylądku Canaveral. Relacjonowało ją na żywo wiele stacji telewizyjnych. 73 sekundy po starcie, niemalże na oczach całego świata, doszło do jednej z największych kosmicznych katastrof w historii. Z powodu uszkodzenia pierścienia uszczelniającego w silniku prawej dodatkowej rakiety na paliwo stałe, do którego doszło w pierwszej sekundzie lotu Challengera, nastąpił pożar, dezintegracja a następnie do rozpad wahadłowca. Jego pozostałości wpadły do Atlantyku. Cała 7-osobowa załoga zginęła.
"(...)w dolnym "polowym" złączu prawej rakiety nośnej zimno zrobiło swoje: syntetyczna guma uszczelek i gęsty smar, którym były pokryte, okazały się za mało elastyczne, aby zamknąć szczelinę, która otworzyła się w obudowie podczas zapłonu. Gorący gaz o temperaturze ponad 2700 stopni Celsjusza przedostał się najpierw przez główną uszczelkę, a potem także przez dodatkową część obu O-ringów niemal natychmiast odparowała. Niezauważone przez widzów ani przez kontrolerów w Centrum Kontroli startu, płonący smar, izolacja i guma Viton trysnęły z pękniętego złącza w kłębach czarnego jak węgiel dymu" – opisuje incydent w swojej książce Higginbotham.
Miliony osób zaczęło zadawać sobie pytanie, dlaczego doszło do katastrofy. Prezydent Ronald Regan powołał specjalną komisję Rogersa, której zadaniem było wyjaśnienie przyczyny tragedii. W 12-osobowej komisji nie zabrakło sławnych nazwisk, a nawet polskiego akcentu. W gronie oceniających zdarzenie znaleźli się m.in. astronauta i pierwszy człowiek na Księżycu, czyli Neil Armstrong, a także posiadający polskie korzenie weteran wojny w Wietnamie – generał lotnictwa Donald Kutyna.
Prace komisji Rogersa nie doprowadziły do zaskakujących odkryć. Odpowiedź na pytanie, dlaczego doszło do katastrofy Challengera, okazała się prosta. Zawiniła seria zaniedbań, brak właściwej komunikacji, kontroli i podejmowania decyzji bez odpowiedniej oceny ryzyka. Łańcuch nieodpowiednich zdarzeń w połączeniu z awarią uszczelki, która w niskiej temperaturze odkształcała się wolniej, doprowadził do katastrofy, która na długo rzuciła się cieniem na załogowe loty kosmiczne. Była jednak cenną lekcją w zakresie bezpieczeństwa, kontroli i ponoszenia ryzyka, którą NASA – na co wiele wskazuje – odrobiła.
Karolina Modzelewska, dziennikarka Wirtualnej Polski