Facebook kontra SIN. Pozew odrzucony, bo gigant nie zna języka polskiego
Kiedy Facebook porozumiał się z Ministerstwem Cyfryzacji można było mieć nadzieję na zmiany. Oto wielki technologiczny gigant chce współpracować z państwem i bardziej szanować obywateli. Teraz maski opadły. Facebook pokazał swoje bezduszne oblicze: chociaż działa w Polsce, to polskiego nie zna. I sądowych dokumentów nie przyjmie.
08.08.2019 | aktual.: 08.08.2019 14:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Społeczna Inicjatywa Narkopolityki to grupa aktywistów, która zajmuje się edukacją młodzieży w temacie narkotyków. Jak czytamy na stronie organizacji, członkowie zajmują się m.in. pomocą osobom, które poczuły się źle po zażyciu substancji (oferują wsparcie psychologów czy terapeutów), organizują badania oraz promują testowanie składu i bezpieczeństwa samych substancji. "Mamy na celu zmianę myślenia o narkotykach w Polsce, a w konsekwencji i zmianę prawa" - przekonują na swojej stronie.
SIN działa również w internecie. W tym na Facebooku. Ale publikowanie wpisów związanych z narkotykami w serwisie społecznościowym giganta okazało się problematyczne. W 2018 r. strona i grupa organizacji na Facebooku, a w 2019 r. także jedno z kont na Instagramie zostały zablokowane.
Powodem był np. wpis ostrzegający przed zażywaniem niektórych substancji w upały. Możemy się domyślać, że dla Facebooka narkotyki to temat zakazany. Nieważne, że chcesz edukować i wyjaśniać - narkotyki równa się ban.
Facebook: nie mamy pańskiego płaszcza
Właściwie nie możemy, a musimy się domyślać. Jak mówią sami członkowie SIN, do dziś sami nie wiedzą, dlaczego ich profile z Facebooka wyleciały i w jaki sposób naruszono standardy serwisu. Właśnie z tego powodu sprawą powinien zainteresować się każdy, kto działa lub publikuje coś w serwisach społecznościowych giganta. Przykład SIN pokazuje, że w starciu z wielką korporacją jesteśmy bezradni. Zdani na łaskę lub niełaskę algorytmów. "Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?" w nowoczesnym wydaniu.
Możemy was pozwać - odpowiedziała jednak organizacja SIN, która z pomocą Fundacji Panoptykon postanowiła wkroczyć na drogę sądową. W maju poinformowano, że sprawa toczyć się będzie przed Sądem Okręgowym w Warszawie. SIN domagało się przywrócenia przez Facebooka usuniętych kont i stron oraz publicznych przeprosin. Zdaniem aktywistów, fakt, że ich strony wyleciały z najpopularniejszego serwisu społecznościowego, stawiał organizację w złym świetle. I trudno się dziwić. Ktoś nieznający szczegółów słysząc coś o "narkotykach" i "blokadach Facebooka" mógłby pomyśleć o SIN różnie.
Zobacz także
W lipcu poinformowano, że Sąd tymczasowo zakazał Facebookowi usuwania stron, kont i grup prowadzonych na Facebooku i Instagramie przez Społeczną Inicjatywę Narkopolityki, a także blokowania jej pojedynczych postów. Na dodatek społecznościowy gigant został zobowiązany w ramach zabezpieczenia powództwa do zachowania usuniętych w 2018 r. i 2019 r. kont, stron i grup. Gdyby SIN sprawę wygrała, Facebook musiałby je przywrócić. Happy end? Wprawdzie decyzja została podjęta wyłącznie w oparciu o stanowisko zaprezentowane przez SIN i nie miała ostatecznego charakteru, ale można było być dobrej myśli.
Facebook - a konkretnie Facebook Ireland - wykorzystał jednak unijne przepisy. W dość naciągany sposób. Te zakładają, że można odmówić przyjęcia przesyłki sądowej, jeśli dokumenty są sporządzone w nieznanym mu języku. Facebook działa w Polsce, jest dostępny w języku polskim, gigant obsługuje konta milionów Polaków, ale "nie ma w swoim zespole procesowym pracowników mówiących po polsku". Cóż:
To nie pierwszy raz, kiedy Facebook próbuje tej sztuczki. W Niemczech się jednak ona nie udała. Tamtejsze sądy uznały, że skoro serwis działa w kraju, jest dostępny w języku niemieckim, a najważniejsze dokumenty (regulaminy i polityki prywatności) również są przetłumaczone na niemiecki, to takie wyjaśnienie nie jest wiarygodne. Czy w Polsce będzie podobnie zależy od Sądu Okręgowego w Warszawie.
Jeżeli jednak polski sąd uzna, że Facebook ma rację, dokumenty trzeba będzie przetłumaczyć. Pokrycie kosztów tłumaczenia spadnie na pozywającą stronę. Na razie suma wynosi 1894,41 zł, ale wraz z trwaniem procesu może wzrosnąć.
Facebook woli "przeczekać"?
- Odmowa przyjęcia pozwu jest dla nas sygnałem, że w tej precedensowej sprawie Facebook będzie wykorzystywał wszystkie możliwe furtki prawne do przedłużenia procesu. Być może chodzi o to, by nas "przeczekać" - mówi w rozmowie z WP Tech Wojciech Klicki, prawnik i aktywista związany z Fundacją Panoptykon.
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że Facebook zmienił swoje nastawienie. Współpraca z Ministerstwem Cyfryzacji i stworzenie "punktu kontaktowego" sugerowała, że gigant jest gotowy na to, by poddać się zewnętrznej kontroli. Teoria swoje, praktyka swoje.
Nawet gdy się odwołamy, końcowa decyzja i tak należy do Facebooka. Polacy mogą korzystać z punktu stworzonego przez Ministerstwo Cyfryzacji, ale ostatnie zdanie należy do ludzi Marka Zuckerberga. Rzeczywiście, portal po zgłoszeniach przyznawał się do błędu, ale przecież nie zawsze tak musi być. A przypadek sporu z SIN pokazuje, że o współpracy i próbie dogadania się z krajowymi władzami mowy nie ma.
Właściwie trudno się Facebookowi dziwić. Spór z SIN może wywołać lawinę zmian. Rewolucja uderzyłaby nie tylko w portal Zuckerberga, ale też wszystkie wiodące platformy internetowe, do których obecnie należy ostatni głos.
- W sprawie SIN vs Facebook nie chodzi wyłącznie o stwierdzenie przez sąd, że doszło do naruszenia dóbr osobistych organizacji. Długofalowo chodzi przede wszystkim o rozwiązanie problemu arbitralnej cenzury prowadzonej przez platformy internetowe, nie tylko Facebooka. I z tej perspektywy interwencja władz państwowych byłaby zapewne potrzebna, choć moim zdaniem poszukiwania rozwiązania tego problemu powinny odbyć się na poziomie UE - wyjaśnia Klicki.
Facebook kontra SIN: pozew może być precedensowy
Właśnie dlatego sprawa jest tak ważna. Owszem, problematyczne jest to, że organizacja chcąca edukować młodych ludzi, nie może tego robić, co praktycznie utrudnia kontakt z zainteresowanymi. Istotne jest coś jeszcze. Co chwila jesteśmy świadkami, gdy wielka korporacja jest ponad wszystko. Czasami przyznaje się do błędu - jak np. niedawno YouTube - ale czasami nie zawraca sobie maluczkimi głowy. Decyzja podjęta, koniec sprawy.
Zobacz także
- "Władza" Facebooka nie bierze się tylko z potęgi finansowej i dominującej pozycji na rynku, ale ściśle wiąże się ze specyfiką jego działalności. Facebook to dziś ważny kanał komunikacji międzyludzkiej; forum, na którym wyrażamy opinie i poglądy, oraz źródło, z którego pozyskujemy informacje. Jego polityka moderacyjna stanowi potężne narzędzie sterowania naszym postrzeganiem rzeczywistość i siebie nawzajem. Uważamy, że „władza” Facebooka powinna iść w parze z adekwatną odpowiedzialnością. Wychodzimy z założenia, że jeśli jakaś firma ma tak istotny wpływ na to, jak współcześnie korzystamy z wolności słowa, powinniśmy wymagać, aby ją respektowała, i mieć możliwość ją z tego rozliczyć - dodaje.
Fundacja Panoptykon liczy, że korzystny dla SIN wyrok sądu może okazać się prawdziwą rewolucją. Wojciech Klicki przytacza przeprowadzone w 2016 roku wyniki badań, z których wynika, że 88 proc. z 50 regulaminów platform internetowych zastrzega sobie prawo do zablokowania konta użytkownika bez ostrzeżenia lub możliwości odwołania się.
Poprosiliśmy o komentarz Facebooka. - Nie komentujemy toczących się postępowań - poinformował Michał Grzegorczyk z biura prasowego Facebooka.