Byłem piwniczakiem i jestem z tego dumny. Opowiem wam o takim życiu
Piwniczak to brzmi dumnie. Odpowiednik japońskiego hikikomori, najlepiej czuje się w swoim pokoju, który może być na dowolnym piętrze, niekoniecznie w kazamatach domu czy bloku. Od wyjazdów preferuje osiadły tryb życia, dużo snu i jeszcze więcej internetu.
13.07.2018 | aktual.: 15.07.2018 10:49
Piwniczakiem zostaje osoba, która nie wychodzi ze swojej metaforycznej "piwnicy". Sama lokalizacja została wzięta z amerykańskiego stereotypu chłopaka bez ambicji, który do 30. roku życia mieszka w rodzinnym domu. To, co początkowo uchodzi za bycie cool wieku 18 lat, z czasem nabiera wstydliwego posmaku.
Pierwszym takim kultowym przykładem, który zza oceanu dotarł do Polski, był Bud ze "Świata Według Bundych". Syn Peggy i Ala w pewnym momencie trwania akcji serialu zamieszkał w piwnicy, którą próbował przemienić w jaskinię samca alfa. Ostatecznie jednak została to norka małego i zakompleksionego chłopaka, który miał się z niej wyrwać "lada chwila".
Wojownicy piwnicy
W Polsce piwnica to zazwyczaj pokój rodziców lub mieszkania u bardziej zaradnych czy studiujących gdzieś poza domem. Ze światem zewnętrznym piwniczak kontaktuje się przy pomocy internetu, jeśli ma pracę, to preferuje zdalną i jedzenie z dowozem. Nie jest duszą towarzystwa, a raczej mocno introwertycznym duchem, choć mocno doskwiera mu samotność, wyrażona kultowym "that feel when no gf" ("to uczucie, gdy nie masz dziewczyny").
Jak na standardy internetu, samo hasło jest mocno wiekowe. Podobnie jak przytoczony powyżej opis. Na początku dekady "piwniczenie" było piętnem, czymś wstydliwym, co trzeba było skrzętnie ukrywać. Bo jak to wygląda – kolega z roku opowiada o swojej podróży do Bangkoku, a ty spędziłeś ostatni tydzień, zjadając każdej nocy rodzinne opakowanie lasagni, oglądając "Jak poznałem waszą matkę" przy laptopie i śpiąc do 15? Tak mniej więcej wyglądały trzy lata z okresu moich studiów.
Zamiast podróżować, żyć z całych sił i uśmiechać się do ludzi, czas milutko przeciekał przez palce. Zarywałem nocki, byle tylko posiedzieć przed ekranem mojego lapka, czasem robiąc coś konkretnego, pokroju czytania czy oglądania, a czasem bezmyślnie przewijałem tablicę, szukając dobrych memów albo wartego uwagi "flejmu". Niektórzy z moich rówieśników weszli za to w namiętną relację z grami MMO. Przyznaję, że mnie ominęła fascynacja sieciowym graniem i nigdy mnie specjalnie nie wciągnęło. Ale znane są sytuacje, kiedy raid gildii albo atak floty przeciwnika spędził sen z powiek niejednemu mieszkańcowi swojej małej, piwnicznej ojczyzny.
Cykl dobowy oczywiście nie istniał, podobnie jak z posiłkami. Czasem jadłem jeden gotowy posiłek dziennie, innym razem wystarczyła zawartość lodówki i kawa. Spałem po 10 godzin lub więcej i niczym się nie przejmowałem. Może poza sesją, kiedy trzeba było prześlizgnąć się przez kolejny semestr i w miarę gładko wylądować na kolejnym roku.
Daleko, a jednak blisko
Oczywiście powodów takiego stanu rzeczy było kilka. Przede wszystkim potężne rozczarowanie tym, jak miało wyglądać życie a jak wyglądało naprawdę - liberalny mit o byciu kowalem własnego losu ciągle był na początku tej dekady silny, ale już zaczynał trząść się w posadach. Ogólne zagubienie, wynikające wszak z tego, że z jednej strony mówiono mi, że studia dają pracę, a z drugiej – że są kompletnie bezużyteczne, potęgowały mętlik w głowie.
Zareagowałem podobnie jak wiele innych osób z mojego pokolenia – emigracją wewnętrzną i minimalizowaniem kontaktu ze światem rzeczywistym, jak tylko to było możliwe. Współlokatorzy i weekendowa praca były często jedynymi łącznikami z rzeczywistością. Zresztą Michał Radomił Wiśniewski znakomicie opisał ten stan ducha w swoim artykule dla "Dwutygodnika":
"Millennialsi wydają się pogodzeni ze swoim losem. W Ameryce są chłopcem do bicia dla poprzednich generacji, chociaż to pokolenie baby boomers odpowiada za wybór konserwatywnych polityków, którzy zniszczyli gospodarkę i klasę średnią. Polskie Igreki [urodzeni między 1984 a 1999 rokiem - przyp. red.] są rozliczane z braku wdzięczności dla starszych, którzy wywalczyli wolność i zbudowali "liberalny raj" III RP. W obu przypadkach przyjmują tę rolę z ironią i odpowiadają depresyjnymi memami. Dominuje czarny humor. Tematem głupich obrazków stało się ostatnio pragnienie śmierci; przegryw ostateczny."
_Kontrowersyjna żaba Pepe. Za moich czasów symbol piwnicy. _
To tutaj jest zawarte sedno humoru piwnicy – opisywany przez nas depresyjny humor (coraz częściej wypychany przez surrealistyczny i ten radośniejszy, czyli "wholesome") rodził się na moich oczach jako hymn wspomnianych igreków pokolenia. W końcu nic tak nie buduje poczucia wspólnoty jak wspólne śmianie się ze swojej nieudolności.
"Grupy wsparcia" istnieją w mediach społecznościowych, gdzie w ramach grupy można postować memy, wszczynać kłótnię lub po prostu prosić o pocieszenie lub porady, jak wyjść z piwnicy. Wykop wraz z armią użytkowników, Mirków, również jest bezpieczną przystanią dla piwniczaka – na mikroblogu, pod odpowiednim hasztagiem, znajdzie nie tylko memy i heheszkowe wpisy, ale i materiały do poszerzenia swoich kompetencji z zakresu IT i okolic – branży, która w jakiś dziwny sposób jest zespawana z piwnicą (bo wiecie, jak ktoś nie wychodzi do ludzi i "siedzi na komputerze", to na pewno jakiś informatyk).
Zobacz też: Najlepsze memy po tej stronie sieci
Pierwsze wyjście z piwnicy
Ostatecznie z tej piwnicy wyszedłem – znalazłem pracę, zacząłem regularnie jeść i w miarę regularnie spać. Jednak nie żałuję czasu, kiedy spałem od 6 do 19, jedząc tylko pizzę z pobliskiej piekarni. Bo niby dlaczego? Piwnica to teraz żaden powód do wstydu. Z perspektywy czasu zauważyłem, jak bardzo w tym czasie zgłębiłem nurty w kulturze internetu, nauczyłem się researchu, poznałem też profile ludzi, których warto obserwować lub warto czytać. Pozorne marnowanie czasu okazało się spędzaniem go na rozwijaniu mojej największej pasji – pochłaniania ogromnych ilości informacji z sieci. A co z innymi piwniczakami?
Te osoby również dojrzały, opuściły swoje pokoje lub mieszkania w poszukiwaniu pracy bądź wykonują ją zdalnie, bo tak jest im wygodniej. Po wejściu na rynek pracy okazuje się, że nie trzeba podróżować i być wygadanym ekstrawertykiem, by jednak coś w tym życiu zawodowo robić. To zjawisko opisał zresztą Joachim Snoch w swoim minieseju:
"Takich osób jest coraz więcej. Takich, to znaczy swego rodzaju piwniczan, którzy pracują zdalnie z domu, nie muszą wstawać i odbijać kartę w fabryce o dziewiątej rano, czasem siedzą do późna, nie wychodzą cały dzień z domu, zajmują się tylko pisaniem czy czymkolwiek, co można wykonywać chałupniczo. Za czasów systemu słusznie minionego było to godne pogardy i być może obecnie znajdą się też osoby, które o pracowniku zdalnym będą mówić, że właśnie powinien "wyjść z piwnicy" czy coś w tym stylu. Problem tylko w tym, że w czasach postępującej atomizacji społecznej, nie jest to nic dziwnego".
Zobacz też: Papież, albo jak "skremówkować" obiekt kultu
Teraz widać to tym mocniej. Piętno piwnicy zostało zdjęte – przestaliśmy być postrzegani jako frajerzy, staliśmy się reprezentantami równoprawnego nurtu, sposobu na życie. Wystarczy spojrzeć na niektóre poradniki pokazujące, jak utrzymać formę dzięki domowym ćwiczeniom, czym kierować się przy wyborze fotela do pracy lub jakie seriale "binge'ować" na Netfliksie.
Z perspektywy czasu zauważam jeszcze jedną rzecz – piwnica nie musi być miejscem, tylko stanem umysłu. Możesz zabrać ją wszędzie ze sobą. Wystarczy dostęp do internetu, urządzenie do jego obsługi i chwila izolacji. Nic jednak nie odda uczucia tego znajomego miejsca z niepościelonym łóżkiem, rozwalonymi ubraniami i światłem bijącym z ekranu laptopa na moją twarz.