Atomowe pociski manewrujące SLCM-N – stępione kły Ameryki
09.06.2022 11:15, aktual.: 09.06.2022 13:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Spór, jaki toczy się w Stanach Zjednoczonych o atomowe pociski manewrujące SLCM-N, to coś więcej, niż tylko przepychanki polityków. Od podjętych decyzji zależy, czy i jak Ameryka będzie mogła zareagować na atomowe groźby Rosji czy Chin.
Wielozadaniowe okręty podwodne typu Virginia to prawdziwe woły robocze amerykańskiej marynarki. Opracowane według założeń przygotowanych już po zimnej wojnie, nowoczesne, ciche i dostosowane do działań na różnych akwenach. Okręty tego typu wchodzą do służby regularnie od początku wieku – do tej pory zwodowano 22 z 66 planowanych jednostek.
112-metrowe okręty mogą wykonywać bardzo zróżnicowane zadania – od zwalczania sił podwodnych i nawodnych, poprzez wsparcie dla sił specjalnych, po uderzenia na cele znajdujące się w głębi lądu. Służą do tego pociski manewrujące, a każdy z okrętów ma na pokładzie od 12 do – w przypadku najnowszych wersji Block V – nawet 40 pocisków BGM-109 Tomahawk.
Atomowe Tomahawki
To potężna i bardzo skuteczna broń, której głównym zadaniem są precyzyjne uderzenia na cele lądowe, oddalone nawet o 2,5 tys. km. Jak precyzyjne?
Oniemiały z wrażenia świat zobaczył Tomahawki w akcji ponad 30 lat temu, podczas operacji Pustynna Burza. Odpalane z odległości setek kilometrów pociski demolowały irackie umocnienia, uderzając w ich najsłabsze punkty, jak drzwi czy klatki schodowe.
Do 2013 roku amerykańska marynarka miała do dyspozycji także Tomahawki z głowicami atomowymi, ale pociski te zostały wycofane. Polityczna decyzja sprawiła, że atomowy arsenał US Navy przestał zapewniać możliwość elastycznej odpowiedzi marynarki na ewentualne zagrożenia.
Pociski samosterujące nowej generacji
Dlatego tak istotny z punktu widzenia globalnego bezpieczeństwa jest spór, toczony obecnie w Stanach Zjednoczonych pomiędzy prezydencką administracją, częścią kongresmenów i przedstawicielami marynarki. Chodzi o decyzję prezydenta Bidena, który anulował program rozwoju atomowych pocisków manewrujących SLCM-N.
Ostatnio zaprotestował przeciwko niej Szef Dowództwa Strategicznego, admirał Charles Richard. Jego zdaniem "w erze rywalizacji wielkich mocarstw nasza [amerykańska] triada nuklearna jest kamieniem węgielnym, który wspiera wszystkie operacje wojskowe USA. (…) SLCM-N wypełniłby krytyczną lukę (…) Ograniczenie naszego nuklearnego odstraszania poprzez anulowanie SLCM-N to niebezpieczna decyzja."
Co zamiast pocisków manewrujących?
Przeciwnicy takiego stanowiska mają jednak dobre argumenty. Prezydencka administracja ripostuje, że do służby są właśnie wprowadzane pociski Trident z głowicami o obniżonej mocy, a broń atomowa na pokładzie okrętów typu Virginia odsunęłaby je od ich głównych zadań, ograniczając zarazem możliwości nieatomowych uderzeń.
Ma to tym większe znaczenie, że dobiega końca służba starszych okrętów podwodnych typu Ohio, przenoszących nawet do 154 Tomahawków. Nowsze okręty typu Virginia mają jedynie 12 (w przypadku starszych wersji) lub 40 wyrzutni, a poświęcenie części z nich na pociski atomowe ograniczyłoby możliwości uderzeniowe, które – w przeciwieństwie do broni atomowej – są często wykorzystywane w różnych konfliktach.
Jednocześnie – na co zwraca uwagę Douglas Barrie, ekspert think tanku International Institute for Strategic Studies – amerykańskie lotnictwo wprowadza do służby nowe bomby atomowe B61-12 o małej mocy. Mniejsza siła głowicy kompensowana jest wysoką precyzją naprowadzania, pozwalającą na skuteczne porażenie celu przy mniejszych zniszczeniach.
Rozwijany jest także lotniczy pocisk samosterujący AGM-181 LRSO, który przy zasięgu 2500 km pozwoli na precyzyjne, atomowe uderzenia na odległe cele. Choć programy te dotyczą lotnictwa, a nie marynarki, Ameryka zachowuje dzięki nim zdolność do taktycznych uderzeń jądrowych.
Atomowa deeskalacja
Choć prowadzony za oceanem spór może wydawać się z polskiej perspektywy bardzo odległy, ma on duże znaczenie. Obecnie marynarka Stanów Zjednoczonych ma tylko jeden nośnik broni atomowej.
Nie mogą jej przenosić ani samoloty F/A-18E/F Super Hornet, ani F-35C, więc jedynym atomowym argumentem pozostają pociski balistyczne Trident, z których większość – poza ostatnio modernizowanymi – ma poważną wadę: zbyt silną głowicę. Ponadto są to pociski balistyczne o dużym, sięgającym 11 tys. km zasięgu - jako broń strategiczna mają zupełnie inne zadania, niż manewrujące na niskiej wysokości Tomahawki.
W czasie zimnej wojny była to zaleta, pozwalająca na odstraszenie Sowietów wizją atomowej zagłady (doktryna MUD, zastąpiona później doktryną elastycznego reagowania). Obecnie zbyt duża siła niszczycielskiej broni ogranicza hipotetyczną możliwość jej użycia.
Niektóre kraje, jak Rosja czy Francja, w swoich doktrynach dopuszczają pierwszeństwo użycia broni atomowej. Zazwyczaj jest to tłumaczone jako działanie deeskalacyjne – zmuszające ewentualnego wroga do rezygnacji z działań, które zagrażają bezpieczeństwu tych państw. Pozwalają na to głowice o stosunkowo niewielkiej mocy – broń, która nie sprowadzi atomowej zagłady na cały region, a jednocześnie przez sam fakt militarnego użycia atomu zasygnalizuje determinację państwa, które się na to zdecydowało.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski