Wykopywali kości z grobów. Szkielety trafiały do szkół na całym świecie
Jesteśmy wspaniałomyślni i z dobroci serca dzielimy się z potrzebującymi krwią, nerkami czy szpikiem kostnym. Kieruje nami altruizm, a nie chęć zysku. Ale nie oszukujmy się - jest tak dlatego, bo mamy szczęście. W innych częściach świata handel ludzkimi organami kwitnie, biedni są wykorzystywani, a korzystają nam tym bogaci.
11.07.2017 | aktual.: 11.07.2017 17:02
Handel ludzkimi organami opisał Scott Carney w książce “Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci”. W teorii cały system ma sens - potrzebujący dostają zdrowe organy, a biedni otrzymują za to zapłatę. Ale to tylko teoria. W praktyce beneficjentami są tylko ci pierwsi. Drudzy dalej żyją w biedzie i nędzy, pozwalając cieszyć się zdrowiem zamożniejszym. To tak, jak z dobrami, które produkowane są w fabrykach trzeciego świata. Wyzyskiwani pracownicy tworzą produkty, na które ich nie stać. Z tą różnicą, że ze swoimi "produktami" już się urodzili. Wystarczy je tylko sprzedać.
Oczywiście to nie ty jesteś sprzedawcą. Bo w biednych częściach świata nawet po śmierci ciało nie jest twoje. Ani twojej rodziny. Za to wciąż można na nim zarobić, nie dzieląc się z tobą zyskami. W Indiach wykopane z grobu kości chętnie skupowały szkoły medyczne do badań albo na szkielety.
“Hurtowe ilości kompletnych szkieletów, po czterdzieści pięć dolarów za sztukę, trafiały również do firmy Young Brothers, która łączyła kości drutem, opatrywała je medycznymi diagramami i wycinała fragmenty czaszek, by odsłonić ich strukturę wewnętrzną. Następnie sprzedawała przygotowane w ten sposób modele anatomiczne na całym świecie (...) W 1985 roku dziennik „Chicago Tribune” informował, że w poprzednim roku Indie wyeksportowały sześćdziesiąt tysięcy szkieletów i czaszek. Podaż była na tyle duża, że każdy student medycyny w krajach rozwiniętych mógł kupić skrzynkę kości wraz z podręcznikami zaledwie za trzysta dolarów” - pisał Carney.
"Żywy" towar również jest atrakcyjny i chętnie kupowany na całym świecie. Źródłem jest np. indyjskie Tsunami Nagar, gdzie sprzedaż nerki to często ostatnia deska ratunku.
Wyobraź sobie, że jesteś kobietą w tym regionie. Nie masz nic, więc oferta za ten organ wynosząca nawet ponad trzy tysiące dolarów jest wyjątkowo atrakcyjna. A przynajmniej tyle ci obiecywano, bo miejscowi pośrednicy, zajmujący się znajdowaniem “dawców”, często ich oszukują. Wypłacali tylko zaliczkę, a potem zrywali kontakt. Cóż, kilkaset dolarów to i tak nieźle w miejscu ogarniętym biedą i nędzą. Wprawdzie potem masz problemy zdrowotne i nie możesz pracować, ale domowy budżet na jakiś czas został uratowany.
"Ciało testerów może wędrować jedynie w górę hierarchii społecznej" - pisze Carney. Co stanie się, gdy biedny dawca sam będzie potrzebował nerki? Nic. Nie będzie stać go, by kupić organ od biedniejszego, bo biedniejszych już nie ma. A nawet gdyby byli, to cały zabieg jest tani, ale tylko dla kogoś z zagranicy.
W Indiach mógłbyś zarobić też na swojej krwi. Tylko nieliczni Hindusi oddają własną z pobudek altruistycznych, więc w szpitalach jej brakuje. Jeżeli ktoś z bliskich ma operację, oczekuje się, że członkowie rodziny wyrównają szpitalne straty - tak działa tamtejsze honorowe krwiodawstwo. Ale zamiast namawiać wujka czy kuzyna, lepiej zatrudnić kogoś z ulicy, który odda swoją krew za drobną opłatą. Możesz dorobić w ten sposób, albo poszukać pracy w “fabryce krwi”, o ile nie zamknęła jej jeszcze policja. Będą ci pobierać krew dwa razy w tygodniu. Szpitale nie mają wyjścia i muszą kupować krew nawet od podejrzanych dostawców, bo inaczej nie mogliby ratować innych. Tyle że w ten sposób powstaje błędne koło, bo mało kto wychodził z fabryki krwi o własnych siłach.
Możesz być też biedną dziewczyną z Ukrainy, Rosji lub imigrantką z Ameryki Południowej. Cypryjscy i hiszpańscy lekarze kupowali od nich komórki jajowe. Później do klinik przyjeżdżały bezdzietne amerykańskie czy europejskie rodziny, które dzięki komórkom jajowym od biednych imigrantek mogły zostać rodzicami. Znane są komplikacje wywołane przez kuracje hormonalne takich kobiet, ale kliniki umywały ręce i bardzo szybko odsyłały dawczynie do ich ojczyzn, z kopertą z pieniędzmi w ręku. Z ewentualnymi problemami radzić musieli już sobie miejscowi lekarze.
Wielkie koncerny farmaceutyczne przez lata testowały swoje leki na ludzkich królikach doświadczalnych, nawet w Stanach Zjednoczonych. Z czasem okazało się, że lepszymi testerami są mieszkańcy krajów trzeciego świata. Nie ma tam opieki medycznej, więc “badacze” nie mieli wcześniej kontaktu z innymi lekami, które mogłyby wpłynąć na wyniki badań. Są czyści. A poza tym tani i gotowi na wszystko, bo liczy się tylko zarobek. Idealny towar.
Mieszkając w Indiach mógłbyś nawet nie wiedzieć, że ktoś na twoim ciele zarabia. Na przykład wchodzący do świątyni Sri Tirumala pielgrzymi musieli golić swoje głowy. Kilkadziesiąt lat temu ich włosy były palone, ale szkodziło to środowisku. Problem rozwiązał się sam - odpowiednio ścinane stały się obiektem pożądania w świecie mody, a włosy pielgrzymów przerabiano na peruki, chętnie noszone przez czarnoskóre Amerykanki.
“Większość, czyli około pięciuset ton rocznie, to krótkie włosy mężczyzn kupowane przez firmy chemiczne, które wykorzystują je do produkcji nawozu lub L-cystyny. Jest to aminokwas, który daje włosom wytrzymałość, ale stanowi też doskonały dodatek do pieczywa i innych produktów” - pisał Scott Carney w książce “Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci”, z której pochodzą wszystkie wykorzystane przykłady na handel ludzkim ciałem.
Nawet jeżeli nie wszedłbyś do takiej świątyni, to specjalni poszukiwacze włosów mogliby znaleźć twoją dawną fryzurę na przykład w koszu na śmieci. A potem posłaliby w świat, ku uciesze producentów lub branży modowej.
Nieważne, czy mówimy o nerce, krwi, włosach czy komórkach jajowych. Zawsze chodzi o to samo - ktoś ma pieniądze, ktoś ich nie ma, więc można dokonać jakiejś transkacji.
Cytowany przez autora książki Peter Singer, profesor bioetyki z Uniwersytetu Princeton, powiedział:
“Nie sądzę, by handel wymienialnymi częściami ludzkiego ciała był gorszy niż handel ludzką pracą, którym zajmujemy się przecież przez cały czas. Podobne problemy z wyzyskiem pojawiają się, gdy firmy prowadzą działalność za granicą, ale zarazem pomagają biednym zarobić na życie”.
Brutalna prawda - czym sprzedaż nerki różni się od wyzysku w szwalni, która lada chwila może się zawalić, lub w fabryce, w której panują nieludzkie warunki? Ludzkość od lat wykorzystuje biednych i słabszych, pogłębiając nierówności.
Czy możemy coś z tym zrobić? Jednym z pomysłów jest zaakceptowanie faktu, że ludzki towar to ciało. Tak, kobiety będą prostytutkami, tak, ktoś sprzeda swoją nerkę, jeżeli będzie miał ku temu okazję. Istnienie czarnego rynku w handlu narządami powoduje, że wzbogacają się oszuści. Kupując nerkę bezpośrednio, bogaty Amerykanin realnie wspomógłby biedną Hinduskę, a może nawet dodatkowo się o nią zatroszczył. A przy okazji wyeliminowałby podejrzanych i bezwględnych pośredników.
"Akceptacja rynku w takiej formie oznaczałaby, że ludzi można traktować jak przedmioty i że świat z założenia jest niesprawiedliwy, w związku z czym niektórzy ludzie zawsze będą dawcami tkanki, a inni jej biorcami (...) Ile jednak stracilibyśmy jako społeczeństwo, tworząc oficjalnie te dwie oddzielne klasy ludzi?" - zastanawiał się Carney.
Możemy jednak zapytać, ile tracimy, udając, że tych klas nie ma?
Tak naprawdę nie zmienia się nic od lat. Albo zmienia tylko trochę. Henrietta Lacks była jedyna w swoim rodzaju. Wyjątkowa. A raczej jej komórki, które rozmnażały się w zawrotnym tempie - raz na dobę tworzyły się kolejne. Były to pierwsze nieśmiertelne ludzkie komórki hodowane w laboratorium. Wykorzystano je w badaniach genów wywołujących raka. Pomogły opracować leki na grypę, białaczkę, opryszczkę czy chorobę Parkinsona, stworzyć szczepionkę przeciw chorobie Heinego-Medina. Komórki HeLa - nazwane od imienia i nazwiska “właścicielki”, która właśnie przez nie zmarła na raka - uratowały miliony na całym świecie. Lacks jednak nie wiedziała, że ma wyjątkowe komórki. Nie wiedziała też, że je jej pobrano. Nie zapytano o zgodę ani pacjentki, ani jej rodziny. Choć przemysł farmaceutyczny zarobił miliardy dolarów, krewni cichej bohaterki nic z tego nie mieli. Na podstawie jej historii możemy się zastanawiać: do kogo tak naprawdę należy ciało i to, co się w nim znajduje. Kto ewentualnie powinien czerpać zyski i czy w ogóle powinno się na to pozwolić. Co powinno być ważniejsze: wola pacjenta czy wiedza lekarza, który ma szansę dokonać czegoś wielkiego. Choć znamy niewątpliwe korzyści z “oszustwa”, którego ofiarą była Lacks, odpowiadamy, że wszystko powinno być przejrzyste i jasne. A przynajmniej chcemy w to wierzyć.