Ukraina może mieć atomówki. Arestowycz o możliwym opracowaniu bomby

Były doradca prezydenta Ukrainy, Ołeksij Arestowycz wypowiedział się w niedawnym wywiadzie odnośnie możliwości stworzenia przez Ukraińców broni atomowej. Okazuje się, że w ich przypadku nie byłby to aż tak długotrwały proces.

Wybuch jądrowy
Wybuch jądrowy
Źródło zdjęć: © National Nuclear Security Administration | National Nuclear Security Administration
Mateusz Tomiczek

27.06.2023 | aktual.: 27.06.2023 11:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Według Arestowycza potencjalna reakcja Rosji na wkroczenie Sił Zbrojnych Ukrainy na półwysep Krymski podczas trwającego kontrnatarcia wiąże się z możliwością przeprowadzenia przez Rosję taktycznego ataku nuklearnego. Kijów ma ograniczone możliwości reakcji na tego typu atak, co głęboko niepokoi byłego doradcę prezydenta. Rozwiązaniem tego dylematu mogłoby być stworzenie przez Ukrainę własnej broni jądrowej, co według Arestowycza można zrealizować w stosunkowo krótkim czasie.

Uran leży sobie tu i tam, więc w razie czego jest z czego bombę zrobić

Jak powiedział były doradca Zełanskyego "Otrzymanie wzbogaconego uranu zajmie trochę czasu. Ale takie rzeczy się zdarzają. Nigdy nie wiesz, gdzie jest uran. Czasem sobie idziesz, a tutaj nagle leży sobie beczka uranu". Biorąc pod uwagę, że Ukraińcy mają z uranem trochę doświadczenia ze względu na wykorzystanie go w elektrowniach atomowych (Ukraina posiada 4 aktywne elektrownie jądrowe i oczywiście zamknięty już obiekt w Czarnobylu).

Mimo tego produkcja broni jądrowej jest procesem bardzo złożonym i ściśle regulowanym przepisami międzynarodowymi. Stworzenie bomby jądrowej dla Ukraińców byłoby prostsze, niż dla nieprzygotowanego do tego zadania kraju (np. Polski), jednak nadal wymagałoby znacznych zasobów, infrastruktury i wiedzy technicznej. Naruszyłoby to też umowy międzynarodowe.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ukraina posiadała wcześniej broń jądrową przejętą z pozostałych na jej terenie placówek wojskowych po rozpadzie Związku Radzieckiego. Był to największy na świecie arsenał jądrowy po tych należących do Rosji i Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z treścią Memorandum Budapesztańskiego Ukraińcy zrzekli się jednak tych zapasów w zamian za gwarancję bezpieczeństwa, których udzieliły im USA, Wielka Brytania i Rosja. Zobowiązały się one do przestrzegania integralności terytorialnej Ukrainy, jej suwerenności i powstrzymania się od stosowania wobec niej przymusów ekonomicznych. Memorandum zostało złamane po raz pierwszy przez Rosję w 2014 roku, kiedy zaanektowała ona Krym i zaangażowała się w konflikt w Donbasie. Trwająca aktualnie wojna jest już kolejnym aktem w tym konflikcie.

Kolejną międzynarodową umową, która zostałaby nagięta, jest układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT) z 1968 roku. Zgodnie z jej zapisami kraje posiadające broń jądrową lub technologię jej produkcji sprzedaży jednego i drugiego, do krajów jej nieposiadających. Jednocześnie zobowiązuje państwa, które broni jądrowej nie posiadają do zaprzestania prac nad jej rozwojem. Traktat ten do końca 2003 roku ratyfikowało 189 państw, czyli więcej niż jakąkolwiek inną umowę międzynarodową.

Zagrożenie jądrowe na Ukrainie istnieje

Na Ukrainie nadal żyją ludzie, którzy obsługiwali magazyny i wyrzutnie broni atomowej, zanim kraj oddał je w 1994 roku w ramach Memorandum Budapesztańskiego. Według Arestowycza w przypadku użycia przez Rosjan broni atomowej Ukraina ma dwa wyjścia. Albo zostanie w jeden dzień przyjęta do NATO, albo już wtedy będzie musiała posiadać własny odstraszający arsenał pocisków jądrowych. "Nuklearna tarcza" jest według byłego doradcy jedyną pewną opcją obrony.

Prezydent Wołodymyr Zełensky uważa, że świat będzie w stanie skutecznie odpowiedzieć na atomowy szantaż Putina. Amerykański senator Lindsey Graham zapowiadał, że w przypadku użycia przez wroga argumentu nuklearnego, NATO natychmiast przystąpi do wojny przeciwko Rosji. Na dodatek obiekcje do tak radykalnego działania Putina z pewnością będą mieli Chińczycy, których rosyjski dyktator nie może lekceważyć.

Mateusz Tomiczek, dziennikarz Wirtualnej Polski

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także