Śmietniki historii. Jak kręcimy sznur na polskie wynalazki© UJ

Śmietniki historii. Jak kręcimy sznur na polskie wynalazki

Grzegorz Burtan

Podobno piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami. Ale nie tylko. Łatwo się w nim też potknąć o wynalazki polskich naukowców. Budzą zachwyt, są potrzebne, ale na końcu pada słowo „kasa”. I wtedy lądują na śmietniku historii.

Jak to jest, gdy coś jest tak blisko, a jednak tak daleko? Mówi się, że bezradność jest jednym z najgorszych stanów – niby możesz wyciągnąć rękę po coś, ale nie sięgasz.

Prof. Paweł Moskal z Uniwersytetu Jagiellońskiego doskonale zna to uczucie – niby ma 10 mln zł, a nie może z nic skorzystać.

Moskal pesymista wzdycha: - Pierwsze patenty zgłosiłem w 2009 roku. Od tego czasu próbujemy coś zorganizować. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju przyznało nam grant w 2014 roku. 10 mln zł, których nie możemy wziąć.
Profesor UJ wraz ze swoim zespołem rozwija na wydziale fizyki nową technologię – tomografy PET. Rozwijałby szybciej, gdyby te 10 mln zł miał w ręce. Ale żeby z nich skorzystać, potrzebuje dodatkowych 3,5 mln zł wkładu własnego. W praktyce od prywatnych inwestorów. Więc czas mija, a polskich tomografów PET nie ma.

Moskal optymista nie zraża się. Kreśli przyszłość: - Mogłyby zastąpić te klasyczne tomografy, być tańsze i bardziej uniwersalne. Byłoby świetnie, gdyby teraz nasze tomografy były używane w szpitalach!

I znów odzywa się pesymista: - Tylko te 3,5 mln zł…

Aplikuje sobie szybko „kroplówkę” optymizmu: - Od liceum, co było jakieś 35 lat temu, wiedziałem, że zajmę się nauką. Ten tomograf to dzieło życia.

Profesor Moskal cierpi na rozdwojenie jaźni, a tymczasem grupa naukowców z Uniwersytetów w Kalifornii i Pensylwanii już wie: wymyślili podobny tomograf, a więc jest sukces. Bo ktoś na pewno się zgłosi. Są przekonani, że długo czekać nie będzie trzeba. Co tam zresztą przekonani, to pewność.

Zastrzyk z radioaktywnej glukozy

Nieco wiedzy technicznej. Działanie klasycznego tomografu oparte jest na kryształach rejestrujących promieniowanie. Są drogie i mają szerokość obrazowania na poziomie kilkunastu centymetrów. Żeby wykonać nimi zdjęcie całego ciała potrzeba kilkunastu sesji. Zarejestrują wnętrze pacjenta i kształt jego organów.

Tomografy PET działają w oparciu o polimer organiczny. Dużo tańszy. Profesor nazywa go plastikiem – w końcu to także tworzywo sztuczne.

Takich tomografów jest na świecie mało. Dają możliwość nie tylko zobrazowania kształtu organów, ale także i ich działania.
Wystarczy zjeść cukier. Precyzyjnie: przyjąć zastrzyk z radioaktywnej glukozy. Brzmi groźnie, ale dawka jest mniejsza, niż roczna średnia dawka naturalnego promieniowania dla człowieka.

Dzięki temu można sprawdzić, jak cukier metabolizuje się w poszczególnych partiach ciała. A ponieważ komórki nowotworowe metabolizują go od 10 do 20 razy szybciej, lekarz jest w stanie wykryć potencjalne ogniska nowotworów, nawet jeśli nie widać jeszcze zniekształceń na organach.

Dodatkowym atutem tomografu prof. Moskala i spółki jest mobilność. Prototyp powstał z plastiku i ma możliwość składania go z lekkich przenośnych modułów, niczym z klocków Lego. Można go zabrać w każde miejsce i dostosować do pacjentów o różnym wzroście czy wadze. Takich możliwości nie ma żaden tomograf na świecie.

Moskal optymista: - Przez lata sądzono, że to niewykonalne z powodu zbyt małej wydajności. Nasza metoda rekompensuje słabszą wydajność przez znacznie większe pole widzenie i wykorzystanie kilku warstw. Tą technologią można zrobić tomograf na całe ciało człowieka w kosztach mniejszych, niż te obecne o 20-centymetrowym polu obrazowania, w których korzysta się z kryształów. Takie skanowanie otworzyłoby przed medycyna nowe możliwości. Miałoby się porównanie działania różnych organów w tym samym czasie. Można byłoby też sprawdzać, jak działają leki i jak organizm je zużywa. Nie tylko na obrazie. Również na filmie.

Zobacz prototyp tomografu PET z UJ:

Amerykańsko-chiński sojusz

General Electric, Siemens, Philips. To konkurencja naukowców z UJ. Polacy mogliby walczyć z tymi gigantami, bo nasza idea jest nowa. Tyle że 10 mln zł z NCBR (tych, które są tak blisko, a tak daleko) to i tak za mało. A polscy bogacze nie są skorzy do inwestowania w naukę. Boją się ryzyka.

Tymczasem do grupy naukowców z Kalifornii zgłasza się firma United Imiging z Chin, zainteresowana ich tomografami. Chińczycy przysyłają do Kalifornii kilkudziesięciu swoich inżynierów. Projekt nabiera tempa.

A Moskal pesymista powtarza: - Jest sporo funduszy inwestycyjnych, ale one zainwestują maksymalnie około 1 mln złotych. Dla prywatnych firm takich jak np. GE nie jesteśmy partnerami do wspólnego rozwinięcia technologii, bo oferujemy rozwiązanie tańsze, a to nie jest w ich interesie. Oni chcą przede wszystkim na tym zarobić.

Moskal w „różowych okularach” nadal jednak walczy. Ma już zbudowany – tylko z własnych środków – trzeci prototyp. I łup „maruda” przypomina mu, że „prace dalej ruszyć nie mogą”.

- No dobrze, ale przecież jakoś można wydobyć te miliony z NCBR! – oponuję.

- Nasz system jest skonstruowany tak, jakbyśmy już byli krajem Europy zachodniej albo USA. A do tego jeszcze daleka droga – odpowiada naukowiec. – Przypomina, że najpierw musiałbym mieć 3,5 mln zł.

Prof. Moskal się więc miota, a Amerykanie z Chińczykami rozwijają współpracę. Ci pierwsi już dostali rządowy grant – w przeliczeniu na złotówki to 60 mln. 17 razy tyle, ile potrzeba zespołowi z UJ. Mało tego, Chińczycy dorzucili jeszcze więcej, choć nie zdradzają dokładnie, ile.

Geniusz, który nie miał na rehabilitację

W walce z wiatrakami prof. Paweł Moskal nie jest osamotniony. Chyba najbardziej znaną historią naukowca, któremu się nie powiodło, jest ta inżyniera Jacka Karpińskiego. W latach 70. opracował mikrokomputer K-202. Innowacyjność się nie spodobała - Karpińskiego odsunięto od kierowania Zakładem Mikrokomputerów przy przedsiębiorstwie MERA. Zamiast K-202 postawiono na przestarzały system RIAD. Miał jakieś zalety? Dwie - wdrożono go we wszystkich krajach RWPG i był znacznie tańszy.

Karpiński wyemigrował do Szwajcarii, gdzie stworzył m.in. robota sterowanego głosem oraz Pen-Readera – skaner wraz z oprogramowaniem do wczytywania i czytania tekstu po jednej linijce. Do Polski Karpiński wrócił w latach 90. doradzał Leszkowi Balcerowiczowi i Andrzejowi Olechowskiemu w kwestiach informatyki, gdy ci byli ministrami. Produkował też kasy fiskalne.

Mimo to cały czas borykał się z problemami finansowymi. Pułapka uaktywniała się, gdy chciał wprowadzić swoje wynalazki na rynek. Fakt, lubił za to winić siły zewnętrzne – banki, spiski, sabotaż.

"Ponieważ mam trudności z poruszaniem się, to muszę mieć rehabilitację. Masaże powinny kosztować 800 złotych miesięcznie. Na co nie mam. Czyli muszę dorobić. Dorabiam w ten sposób, że projektuję witryny internetowe. Głupia robota, ale parę złotych można zarobić" – wspominał przed śmiercią w wieku 82 lat. Naukowiec, okrzyknięty geniuszem, zmarł w 2010 roku.

Obraz
© UJ / Prototyp tomografu prof. Moskala

Grafen - bohater narodowy

O Pawle Moskalu i Jacku Karpińskim - i ich wynalazkach - wielu ludzi pewnie nie słyszało. Inaczej jest w przypadku grafenu - to prawdopodobnie najbardziej znana historią nieudanego naukowego odkrycia nad Wisłą. To materiał wytrzymały, lekki, dobrze przewodzący.

W 2012 roku polskie media ogłosiły: „Jesteśmy coraz bliżej supernowoczesnego grafenu w przemyśle. Zajmie się tym konsorcjum firm, uczelni i instytutów naukowych. Będziemy produkować materiał przyszłości”.
Grafen na jakiś czas stał się symbolem polskiego rozwoju.

Obraz
© WP.PL / Doktor Włodzimierz Strupiński | Bolesław Breczko

Ojcem polskiego grafenu był dr Włodzimierz Strupiński. Miały być miliony dla Polski i polskich firm, a grafen miał podbić świat.

- Kolejka naukowców z całego świata do naszego grafenu wszystkich rodzajów była zawsze bardzo długa, zarówno w ramach realizowanych projektów europejskich, jak i innych kontaktów badawczych. Nie byliśmy w stanie wszystkich obsłużyć. Natomiast kwestia sprzedaży komercyjnej i jej efektywności to już zupełnie inny temat na oddzielną dyskusję – wspominał w 2017 roku dr Włodzimierz Strupiński, gdy… zwalniano go z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych, w którym pracował nad grafenem.

Strupiński w rozmowie z WP Tech opowiadał wtedy, że po zwolnieniu dostaje bardzo dużo ofert. Siedem z nich rozważał poważnie. Zapytany o to, ile z nich jest spoza Polski, odparł krótko: - Większość.

Naukowiec w końcu wybrał Politechnikę Warszawską, a o grafenie głośno zrobiło się znowu miesiąc temu. Okazało się, że Nano Carbon, jedna z polskich firm mających wytwarzać i sprzedawać grafen, cienko przędzie. Teraz sprzedaje część swoich maszyn, w tym podstawowe narzędzia do badania jakości wyprodukowanego grafenu.
Leniwe uniwersytety

- Problem komercjalizacji nauki będzie istniał w Polsce jeszcze długo. Uniwersytety są zbyt zachowawcze i mają inne cele niż naukowcy planujący komercjalizację. W Polsce dla uczelni końcem badań jest publikacja naukowa lub habilitacja – ocenia Jan J. Zygmuntowski, prezes Fundacji Instrat. - Badania wdrożeniowe, prototypowanie – to pochłania dodatkowe fundusze, które zazwyczaj nie są wydzielone. I nie szkodzi, że mamy infrastrukturę z funduszy unijnych. Ona nie jest wykorzystywana do dalszych badań. To zbyt ryzykowne, a uczelnie wyższe z braku środków próbują przerzucić ryzyko komercjalizacji prototypów na prywatne podmioty. A one tego nie robią, bo nie będą inwestować w niesprawdzoną technologię – podkreśla.

Dobrym przykładem innej praktyki jest Wielka Brytania. W Cambridge istnieje specjalna jednostka do komercjalizacji nauki. Tam wybiera się naukowców, którzy mogą rozwijać swoje pomysły dalej i oferuje się im wsparcie. Kiedy spółka, którą założą w ramach tej instytucji, zaczyna przynosić zyski, to Cambridge również zarabia, bo posiada kilkanaście procent udziałów. Ale nie po to, by wywierać wpływ na badaczy. Tylko po to, by inwestycja w nich zwróciła się uczelni.

- Konstytucja dla nauki czy reforma ministra Gowina miała teoretycznie pomóc między innymi przez zniesienie opodatkowania podatkiem dochodowym własności intelektualnej i przemysłowej czy możliwość odliczenia kosztów na działalność badawczą i rozwojową – wylicza Zygmuntowski - To dobry krok, ale ulgi dla biznesu mają mniejsze znaczenie niż nowe narzędzia dla świata nauki. W tym momencie innowacyjność, a właściwie wprowadzanie jej w życie, nie jest mocną stroną polskiej nauki – konkluduje ekspert.

Obraz
© UJ / Prototyp tomografu

Gdzie ci bogacze?

Wróćmy jeszcze raz do tomografu PET.

Chińczycy i Amerykanami za wspólne miliony zdążyli już zbudować bardzo podobny tomograf. A prof. Paweł Moskal przyznaje, że coraz częściej myśli o zagranicznym inwestorze. W końcu na pieniądze czeka już pięć 5 lat.
Moskal pesymista konkluduje: - Mamy międzynarodowe patenty, ale w Polsce nie podejmuje się ryzyka finansowania projektów, które mogą się nie udać. Instytucje finansujące przerzucają to ryzyko na wykonawców. A rozwój technologii jest nierozerwalny z ryzykiem i musi się brać pod uwagę możliwość porażki. Coraz bardziej tracę nadzieję, że uda się zrealizować ten projekt.

Tym razem Moskal optymista milczy.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (313)