Samolot na węgiel. Szalony pomysł niemieckiego inżyniera
Koniec drugiej wojny światowej obfitował w niezwykłe projekty niemieckich inżynierów. Jednym z nich był samolot, który do latania nie potrzebował paliwa lotniczego - wystarczał mu węgiel. Wywodzące się z niego konstrukcje latały aż do lat 80.!
20.09.2020 | aktual.: 20.09.2020 10:10
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Projekty czasów deficytu
Przysłowie głosi, że tonący brzytwy się chwyta. W 1944 roku III Rzesza, nazywana przez goebbelsowską propagandę tysiącletnią, bez wątpienia tonęła, mając za sobą zaledwie 11 lat istnienia.
Sytuacja na wszystkich frontach zmierzała w kierunku katastrofy, a niedobór surowców strategicznych i rozpaczliwe poszukiwania broni, która mogłaby odwrócić losy wojny zaowocował mnogością całkiem interesujących projektów. Nie wszystkie z nich miały sens, ale z technicznego punktu widzenia wiele pomysłów mogło budzić zainteresowanie.
Jednym z nich był projekt samolotu, napędzanego czymś w rodzaju pieca albo - precyzując rodzaj paliwa - koksownikiem. Jak to w ogóle możliwe i co kryło się w głowie konstruktora, który zaproponował, by nieba nad Rzeszą broniły samoloty na węgiel?
Alexander Lippisch - konstruktor zafascynowany rakietami
Konstruktorem tym był Alexander Lippisch. Choć nie dorównał sławą popularniejszym kolegom po fachu, jak Willy Messerschmitt, Kurt Tank, czy Ernst Heinkel, to w branży lotniczej nie był nowicjuszem. Pierwsze szlify, związane z projektowaniem maszyn latających zdobył w zakładach Zeppelina, by już w latach 20. XX wieku zająć się napędem rakietowym.
Szybko osiągnął pierwsze sukcesy. Był rok 1928, a machina o nazwie Lippisch Ente z wyglądu niezbyt przypominała ówczesne samoloty. Miała nietypowy układ aerodynamiczny, ze skrzydłami umieszczonymi na końcu kadłuba i usterzeniem poziomym na dziobie.
Tym, co świadczyło o jej wyjątkowości był jednak nie tyle wygląd, co napęd. Lippisch Ente miał bowiem dwa silniki rakietowe, które - choć pracowały tylko przez 80 sekund, zapewniły mu miano pierwszego samolotu rakietowego.
Doświadczenia, zebrane przy projektowaniu bezogonowców przydały się w czasie wojny podczas projektowania niezwykłego, wykorzystanego bojowo, rakietowego bezogonowca Me 163 Komet.
Samolot na węgiel
Najciekawszym dziełem Alexandra Lippischa był jednak inny samolot - zaprojektowany w 1944 roku Lippisch P13a. Pod względem nadrzędnej idei, towarzyszącej konstruktorowi, był to bliźniak słynnego „Salamandra”, budowanego w zakładach Heinkla. Miał to być lekki, tani w produkcji „samolot ludowy”, na tyle łatwy w pilotażu, by mogli kierować nim pobieżnie przeszkoleni lotnicy.
Lippisch wyglądał nietypowo - większość istotnych podzespołów została umieszczona w gigantycznym sterze kierunku, w którym znalazło się miejsce również dla kabiny pilota. Jeszcze dziwniejszy miał być napęd tego samolotu. Konstruktor chciał bowiem wsadzić do niego tani, niezawodny i łatwy do zbudowania silnik pulsacyjny zasilany nietypowym paliwem - (według różnych źródeł) miałem węglowym, drobnym koksem lub skropionym ropą granulatem węglowym, umieszczonym w cylindrycznym pojemniku z siatki.
Pojemnik miał wirować z szybkością 60 obrotów na minutę, a gaz z płonącego węgla, po dostaniu się do komory sprężania i zmieszaniu z powietrzem, miał zapewniać odrzut. Genialny w swojej prostocie silnik pulsacyjny miał jednak istotną wadę - mógł działać dopiero wtedy, gdy przepływające przez niego powietrze miało dużą prędkość. Czyli mógł wprawić w ruch, samemu będąc w ruchu.
Rozwiązaniem problemu okazały się dodatkowe rakiety, zapewniające maszynie prędkość niezbędną do startu i uruchomienia silnika pulsacyjnego.
Potrzeba matką wynalazków
Nietypowa konstrukcja nie była - rzecz jasna - efektem kaprysu projektanta. Była to rozpaczliwa próba zbudowania nowoczesnego samolotu, zdolnego do obrony Rzeszy w sytuacji, gdy niemieckiemu przemysłowi brakowało zarówno paliwa, jak i innych surowców, wykorzystywanych w tradycyjnych konstrukcjach lotniczych tamtego okresu.
Obliczeniowe osiągi projektowanego samolotu prezentowały się obiecująco - z wyliczeń Lippischa wynikało, że maszyna zachowywała stabilność aż do prędkości Mach 2,6, a 800 kilogramów paliwa miało zapewnić do 40 minut lotu. Co więcej, udało się doświadczalnie potwierdzić możliwości maszyny o tak nietypowym układzie aerodynamicznym - posłużył do tego szybowiec o nazwie DM1, testowany w 1944 roku na jednym z monachijskich lotnisk.
Inżynier, który wyprzedził swoje czasy
Koniec wojny nie oznaczał całkowitego końca projektu Alexandra Lippischa. Najpierw - bezpośrednio po dostaniu się w ręce Amerykanów - niemiecki konstruktor kontynuował swoje prace, którymi zainteresowany był sam legendarny generał George Patton, snujący plany rozprawy z Sowietami.
Nieco później Lippisch wraz z planami i makietami został w ramach operacji Paperclip, wraz z wieloma innymi niemieckimi naukowcami, przeniesiony do Stanów Zjednoczonych. Tam szybowiec DM1 intensywnie testowała nowopowstała NASA, a sam Lippisch został zaangażowany w prace biura projektowego Convaira.
Dopiero tam - nie musząc przejmować się ograniczeniami - pokazał, na co naprawdę go stać. Na podstawie doświadczeń, zebranych w czasie projektowania swojego samolotu na węgiel, wziął udział w pracach nad eksperymentalnym samolotem XF-92, który dał początek tak ikonicznym maszynom z czasów Zimnej Wojny, jak F-102 Delta Dagger i F-106 Delta Dart.
Alexander Lippisch po latach miał dobre powody do dumy - samoloty, których korzenie sięgały lat 40., hitlerowskich Niemiec i silnika na węgiel, służyły następnie przez dziesiątki lat, aż do drugiej połowy lat 80., kiedy to zostały zastąpione przez F-15 i przebudowane na latające cele. Ostatnie F-106 pozostały w służbie NASA aż do 1998 roku.