Grot sprawdzony w Ukrainie. Żołnierze chwalą jego możliwości
Pierwsze karabinki podstawowe Grot (rodziny MSBS-5,56) trafiły na Ukrainę w marcu 2022 roku. W opinii ukraińskich użytkowników polska broń sprawdziła się na polu walki. Grot zdał test w warunkach konfliktu zbrojnego o dużej intensywności na piątkę. Broń okazała się niezawodna, celna i nowoczesna. Ukraińcy polubili Grota do tego stopnia, że wykorzystują tak na filmach propagandowych, jak w rzeczywistym boju jako karabinki wyborowe.
21.06.2023 | aktual.: 21.06.2023 21:15
Minął ponad rok, kiedy pierwsze polskie karabinki Grot trafiły na Ukrainę. Tam broń została sprawdzona w najtrudniejszych warunkach – konfliktu zbrojnego o dużej intensywności. Do takich zadań karabinek stworzono. Było to dla Wojska Polskiego i producenta – Fabryki Broni "Łucznik"-Radom tym bardziej istotne, że dotyczyło pierwszej polskiej podstawowej strzeleckiej broni indywidualnej w dziejach kraju. Nigdy wcześniej Polska nie miała bowiem seryjnie wytwarzanego karabinka czy karabinu rodzimej produkcji. Zawsze żołnierze byli zaopatrywani w modele zaprojektowane poza krajem, co najwyżej modyfikowane czy poprawiane w Rzeczpospolitej.
Grot w dodatku był konstrukcją całkowicie odmienną na tle używanych wcześniej odmian kałasznikowa. Opracowany w ramach Modułowego Systemu Broni Strzeleckiej kalibru 5,56 mm (MSBS-5,56) jest bronią na wskroś nowoczesną. Tak jeżeli chodzi o rozwiązania konstrukcyjne, czyli modułową budowę, zastosowane materiały – tworzywo sztuczne i stopy aluminium, jak też kwestie jak rozwiązania ergonomiczne i funkcjonalne. Co więcej, od początku powstawał, aby możliwe było zamocowanie na karabinku dodatkowego wyposażenia i akcesoriów.
Nie bez znaczenia jest również dostosowanie do rozpowszechnionych magazynków (niestety nie ma na nie normy STANAG), ale też amunicji powszechnie używanej w Sojuszu Północnoatlantyckim (NATO). Dzięki czemu osiągnięto wysoki poziom interoperacyjności z sojusznikami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Złe pierwsze wrażenie
Można dzisiaj śmiało napisać, że wprowadzenie karabinka Grot do Sił Zbrojnych RP było przykładem, jak nie należy tego robić. Choć z drugiej strony powierzenie broni niedoświadczonym instruktorom, którzy próbowali nauczyć obsługi i działania całkowicie zielonych żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej to jedno z najtrudniejszych wyzwań, jakie można postawić przed nowym rodzajem uzbrojenia. Dzisiaj już wiemy, że broń wyszła z tego zwycięsko, a konstrukcja okazała się na tyle udana, że pozostaje bez zmiany. Dodano do karabinka tylko kosmetyczne poprawki.
Normalnie pierwsza partia broni jest zawsze poddawana w Wojsku Polskim sprawdzeniu, które nazywane jest badaniami eksploatacyjno-wojskowymi. Dopiero po ich zaliczeniu zostaje wprowadzana do uzbrojenia stosownym rozkazem. Bardzo wiele osób myli datę zamówienia karabinków Grot z datą, w którym konstrukcję formalnie przyjęto do Sił Zbrojnych RP.
Umowa na dostawę pierwszych partii karabinków MSBS-5,56 została podpisana 5 września 2017 roku. Badania kwalifikacyjne (tzw. państwowe) broni zakończono 15 listopada 2017 roku. Objęły nie tylko sam karabinek podstawowy Grot C16 FB-M1 (nazwany w wojsku C16A0), ale też podwieszany granatnik GP (kalibru 40 mm) i nóż-bagnet. Koniec badań oznacza podpisanie protokołów przez Szefa (wówczas) Inspektoratu Uzbrojenia Ministerstwa Obrony Narodowej (obecnie przekształconego w Agencję Uzbrojenia MON). Dopiero to spowodowało rozpoczęcie dostaw. Pierwsza trafiła do wojska 15 grudnia 2017 roku.
Jednak musiał minąć blisko rok, aby zakończyły się badania eksploatacyjno-wojskowe. Dopiero 17 maja 2018 roku Szef Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych wprowadził broń do wyposażenia Wojska Polskiego. Warto pamiętać, że wówczas już do armii docierały karabinki w Grot standardu C16A1 (producent używał oznaczenia C16 FB-M2). Co prawda różnica była minimalna, bo obejmowała jedynie kawałek stalowej szyny, dwie śruby i gniazdo do pasa.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Z pierwotnej umowy na 54,5 tys. karabinków jedynie tysiąc Grotów dostarczono w kompletacji C16A0. Większość, czyli 29 691, trafiło z boczną szyną z montażem QD do pasa, czyli Grot C16A1. Pozostałe 23 809 wojsko odebrało w standardzie wyposażenia C16A2 z dłuższą szyną, wzmocnioną iglicą do celów szkolno-bojowych (co wymusiło wprowadzenie zamka z powiększonym kanałem iglicznym; modyfikacja służy do możliwości oddawania dużej liczby strzałów "na sucho" i kiepsko świadczy o wyposażeniu Wojska Polskiego w broń szkolną) i innymi, mniej istotnymi poprawkami. Konstrukcja broni pozostała jednak bez żadnych zmian. (Grot: Nowości i pełzająca modułowość)
Błędy początkujących
Błędy polegające na nieprzygotowaniu kadr do szkolenia z nowej broni, sama wojskowa filozofia przekazywania wiedzy, niepoprawne umieszczenie montażu pasa nośnego, jak też normalne kłopoty trapiące pierwsze partie produkcyjne broni, spowodowały, że pierwsze wrażenia użytkowników były ambiwalentne. Swoje dołożyły Mobilne Zespoły Szkoleniowe Wojsk Obrony Terytorialnej, z których każdy szkolił, jak chciał, bez żadnego odgórnego standardu (do dzisiaj go zresztą nie wprowadzono). Powodowało to rozmaite problemy.
Broń była znacznie nowocześniejsza od odmian kałasznikowa używanych w Wojsku Polskim, czyli AK/AKM i kilku wersji Beryli. Ale większość "terytorialsów" nie umiała jej ani obsługiwać, ani czyścić, ani poprawnie konserwować. Nauczeni o broni z amerykańskich filmów nie rozumieli, że żołnierz musi o swoje podstawowe narzędzie dbać.
Prowadziło to, obok zabawnych nieporozumień, także do kłopotów związanych z uszkodzeniami broni, niszczeniem powłok ochronnych, czy – nieuchronnie – zacięciami. Przez media przewaliła się fala zdjęć rzekomo "zardzewiałych" elementów broni, bo kiepsko wyszkolony żołnierz nie rozumiał, że amunicja ślepa (ćwiczebna) charakteryzuje się wysoką liczbą osadów prochowych.
Grot jest konstrukcją skręcaną, w którym elementy są łączone z aluminiowym płaszczem komory zamkowej i komorą spustową z tworzywa sztucznego. Producent, przekonany, że użytkownik będzie dostosowywał broń pod siebie początkowo pozwalał na swobodne odkręcanie elementów. To też było kłopotem, bo żołnierze mylili celowo wprowadzone pod nich rozwiązanie z "niedoróbkami" broni.
Okazało się, że konstrukcja przerasta umiejętności tak użytkowników, jak i wojskowych obsługujących. Dlatego później, aby zapobiec gubieniu części zaczęto na dużą skalę stosować różnego rodzaju kleje do gwintów. Ograniczyło to żołnierzom możliwość dostosowania do wyrzucania łusek na wygodniejszą stronę w przypadku osób leworęcznych, ale zmniejszyło do zera odkręcanie śrub podczas manipulacji bronią.
Swoje zrobił też brak podstawowych przyrządów celowniczych. Grot był elementem programu Zaawansowanego Indywidualnego Systemu Walki pod kryptonimem "Tytan", w którym głównym celownikiem był kolimator. Do jednostek trafiały jednak tylko karabinki ze składanymi przyrządami mechanicznymi. Muszka i przeziernik – w dodatku odmienny od stosowanej w kałasznikowie szczerbinki – były traktowane jako awaryjne lub zapasowe. Tym samym nie były tak odporne na uderzenia, czy nie traktowane jako podstawowe.
Po zderzeniu Wojsk Obrony Terytorialnej z nową bronią wprowadzono szereg poprawek, a przede wszystkim udostępniono instrukcje, poprawiono szkolenie i zaczęto wydawać zestawy do czyszczenia wraz odpowiednimi czyściwami. Dzięki temu karabinek wyszedł zwycięsko z próby sprawdzenia przed niedoświadczonych żołnierzy. Niestety, zła legenda żyje znacznie dłużej i trzyma się mocniej niż prawda, więc do dzisiaj można przeczytać zasłyszane plotki piętnujące polską konstrukcję. (Instrukcja użytkowania karabinka GrotC16 A2)
Problem z regulatorem
Po latach można uchylić rąbka tajemnicy związanej z regulatorem i pasem transportowym. Wynikało to z wojskowych wymagań. Karabinek standardowy został poddany pełnym badaniom zakładowym i kwalifikacyjnym, ale… nigdy nie badano broni razem z pasem. Był to element traktowany przez wojsko jako mało ważny dodatek do MSBS-5,56. Nie warty uwagi, dlatego też dodawany przez producenta.
Zemścił się tutaj brak wcześniejszych badań eksploatacyjno-wojskowych. W teorii miały być prowadzone w jednostkach specjalnych, miała też prowadzić specjalna drużyna "Tytanowych wojowników", ale niewiele z tego wyszło. Większość prób, zarówno w zakładzie, jak i w polu, polegała na strzelaniu z karabinka. W tym broń sobie świetnie radziła, natomiast nie sprawdzano jej w realiach rzeczywistej służby. Czyli sytuacjach noszenia broni przez cały dzień, z ewentualnym sporadycznym strzelaniem.
Grot C16A0 (FB-M1) miał gniazdo QD do mocowania pasa transportowego umieszczone na dolnej, skośnej krawędzi łoża. Okazało się to kiepskim pomysłem, bo broń zawijała się przy noszeniu, a także zmianach położenia. Przerzucanie broni z pleców mogło powodować, że sztywna krawędź pasa nośnego zahaczała o regulator gazowy. W efekcie przypadkowo przestawiał się z pozycji roboczej do pozycji do demontażu. To z kolei prowadziło do gubienia tej części lub – w przypadku osób, które nie sprawdziły broni przed rozpoczęciem strzelania – do wydmuchnięcia podczas oddania pierwszego strzału.
Oczywiście między bajki należy włożyć opowieści, jak to regulator wylatywał dopiero po kilku strzałach na strzelnicy. Takie historie mogli tworzyć tylko ludzie, którzy nie rozumieją co dzieje się w komorze rozprężania gazów i do czego regulator w ogóle służy. W pozycji do demontażu nie może podać gazów do mechanizmu, więc nie nastąpi przeładowanie broni. Żaden inny strzał nie nastąpi. Regulator nie może się sam przestawić z położenia roboczego podczas strzelania. W normalnej pracy jest zabezpieczony stalowym, grubym kołnierzem, w które wycinają się jego występy.
Rozwiązaniem było przeniesienie gniazda QD do mocowania pasa na bok łoża. Tutaj pomogła konstrukcja. Łoże było wyposażone w szereg szczelin montażowych standardu zbliżonego do MOE. Wystarczyło na pierwszym od wylotu lufy dodać stalową szynę z umieszczoną na jej środku gniazdem.
Przeniesienie złączki do mocowania pasa na bok znacząco zmniejszyło szansę na przypadkowe przestawienie regulatora w pozycję do demontażu. Nie likwidowało to do końca problemu nieplanowego ruchu regulatora gazowego w położenie, w którym standardowo był wyciągany z karabinka. Likwidowało jednak 90 procent problemów. Pozostałe obejmowały to, że nie tylko pas, ale też zahaczenie o przeszkody terenowe mogło spowodować zmianę ustawień regulatora.
Fabryka Broni poszła tutaj trzema ścieżkami rozwiązania kłopotu. Pierwszym z nich był ogranicznik ruchu regulatora. To mocowany za pomocą dwóch śrub od wewnętrznej strony łoża stalowy odpowiednio ukształtowany element. Uniemożliwiał przemieszczenie do pozycji do demontażu. Jednocześnie strzelec nadal mógł poprawnie przestawiać położenia z pozycji do strzelania normalnego (oznaczonej liczbą 1) do pozycji do strzelania w warunkach silnego zanieczyszczenia broni (liczba 2).
Drugą ścieżką było wydłużenie łoża. Zasłaniało regulator, a zatem znikał podstawowy problem. Jednocześnie na bokach wydłużonego łoża umieszczono wycięcia, pozwalające użytkownikowi na przestawienie go do wybranego położenia roboczego 1 lub 2. Dodatkową zaletą nowego rozwiązania był dłuższy chwyt, w szczególności dla osób wyższych i mających dłuższe ramiona.
Trzecia ścieżka to przerobienie zespołu lufy, w ramach którego dodano mały występ na komorze gazowej. To całkowicie zablokowało możliwość przekręcenia regulatora do demontażu z pozycji 1, jest to możliwe tylko po przestawieniu poza pozycję 2. Tym samym do minimum zmniejszono szansę na przypadkowe przestawienie regulatora.
Testy u komandosów
Ciekawym pomysłem było przekazanie kilku tuzinów Grotów do Wojsk Specjalnych. Ale i ten teoretycznie świetny pomysł zakończył się średnio. Po pierwsze komandosi się wystraszyli, że ich "elitarną" broń zastąpi polska. To zmniejszyłoby ich poziom "elitarności" w oczach ogółu i reszty wojska.
Po drugie, nie bardzo znali się na próbach nowej konstrukcji strzeleckiej. Niewielu też chciało się ustalić jakiś konkretny program testów, aby można było sprawdzić, co w ogóle z nią robili. Ostatecznie okazało się, że większości karabinków komandosi w ogóle nie testowali, jak to miało miejsce w pewnej jednostce położonej pośród lasów. W innej dali postrzelać nowym i nic z tego nie wynikało. Tak zrobił elitarny pododdział w centrum kraju, zbyt zajęty misjami, aby mieć chęć dodatkowo testować jakieś tam polskie wynalazki.
Jedyny sprawiedliwy z ulokowanej na południu formacji specjalnej stworzył własną metodykę i zaczął konsekwentnie, przy okazji szkoleń, realizować program prób broni. Tutaj z kolei przestraszył się producent, który szybko zabrał mu subkarabinek z krótką lufą. Miał w tym nieco racji, bo testy miały dotyczyć odmiany podstawowej. Niemniej pozostawił kiepską opinię, zwłaszcza, że po wystrzeleniu ponad dziesięciu tysięcy strzałów z tego egzemplarza zaczęły się pojawiać problemy. Trochę szkoda, że testujący nie do końca zdawał sobie sprawę, że dotarł do końca zakładanej żywotności.
Efektem testów w Wojska Specjalnych był brak wiedzy oraz elaboraty, z których głównie wynikało, że Grot się do wojska – a tym bardziej specjalnego – nie nadaje, bo… nie jest klonem AR. W popularnych mediach później pojawiły się tego echa w postaci fascynacji klapkami ochronnymi oraz podsypaną akwarystycznym piaskiem niechęcią do okien i otworów wentylacyjnych polskiej broni.
Niemniej kilka poprawek po tych badaniach wprowadzono, dotyczyły głównie… zużycia po dużej liczbie strzałów. Dotyczyło to choćby wprowadzenia elastomerowego zderzaka kurka, którego nie było w serii prototypowej.
Komandosi zrobili bowiem sobie głównie badania żywotnościowe. Oddawali z niektórych egzemplarzy Grota ponad 10 tys. strzałów, zapominając, że w ich ukochanych modelach już po dwóch tysiącach należy wymienić iglicę, a po większym nastrzale i dalszą połowę broni. Ogromna liczba strzałów powodowała uszkodzenie modułu spustowo-uderzeniowego w Grocie. Dlatego dołożono elastomer, aby zabezpieczyć i ochronić też przed niepotrzebnymi udarami komorę spustową.
Groty z WOT na front w Ukrainie
Karabinki Grot wysłano na Ukrainę na przełomie lutego i marca 2022. Zgodnie z medialnymi doniesieniami broniący się przed inwazją kraj otrzymał dziesięć tysięcy konstrukcji wyprodukowanych w Fabryce Broni "Łucznik"-Radom. To duża liczba, która powodowała, że Grot stawał się najbardziej rozpowszechnionym zagranicznym karabinkiem na Ukrainie.
Kilka dni po rozpoczęciu rosyjskiego ataku dowódcom brygad obrony terytorialnej wydano polecenie przygotowania określonej partii Grotów do przekazania. Zazwyczaj było to kilkaset sztuk. Wybór pozostawiono żołnierzom. Jak można sobie wyobrazić do każdej puli dorzucano broń nową, ale także Groty po przejściach, które nie jedną "szesnastkę" miały za sobą. Zdarzało się, że trafiały tam również karabinki, które wymagały napraw, a nawet remontów.
Groty wysyłano z polskimi instrukcjami. Jedna z brygad na własną rękę zdobyła plik zawierający opis budowy i działania po angielsku. Wydrukowano go i dodano do skrzyń z bronią. W kilka tygodni później pojawiła się także instrukcja w języku ukraińskim.
Na Ukrainę wysłano karabinki Grot C16A0/A1 i C16A1, czyli pierwsze modele z dołożonym na boku łoża odcinkiem szyny z montażem QD do pasa nośnego. Było to pierwsze wprowadzone rozwiązanie, które miało zapobiegać przypadkowemu przestawieniu regulatora gazowego w pozycję do demontażu. Ograniczniki ruchu suwadła dotarły na Ukrainę w połowie 2022 roku. Taką odmianę nazywano C16A1+. To obecnie główny model używany przez siły ukraińskie.
W kilku przypadkach odnotowano obecność karabinków w ukompletowaniu C16A2, z wydłużonym łożem, które całkowicie zasłaniało regulator gazowy. Niemniej autorzy do tej pory nie znaleźli zdjęć i nagrań, które dowodziłyby ich szerszego użycia bojowego. Raz pokazano broń podczas rozpakowywania z niebieskich worków, innym razem zademonstrowano kilka sztuk Grotów podczas wizyty prezydenta RP na Ukrainie. W tym drugim przypadku niewykluczone jest prezentacja polskiej konstrukcji przez stronę ukraińską, aby nadać stosowną oprawę do odwiedzin dostojnika z Polski.
Pierwsze karabinki MSBS na Ukrainie
Na Ukrainę w ramach pierwszej fali wsparcia dotarło około dziesięciu tysięcy karabinków Grot w przynajmniej trzech standardach C16A0/A1+, C16A1+ i C16A2. To naprawdę duża liczba broni. Dość wspomnieć, że tyle mniej więcej karabinków Beryl wz. 96 odebrały Siły Zbrojne RP od początku rozpoczęcia produkcji w 1997 do 2010 roku, kiedy to przed Afganistanem nastąpiły po raz pierwszy duże zamówienia.
Liczba dostarczonych Grotów wystarczałaby na całkowite uzbrojenie żołnierzy dwóch ukraińskich brygad "szturmowych". Ich liczebność szacowana jest na 5000 osób w każdej. Takie zjawisko jednak nie występowało. Polska broń nie była przydzielana jako podstawowe uzbrojenie całych pododdziałów, a w sposób dosyć losowy, by nie napisać chaotyczny. Można spekulować dlaczego, ale prawdopodobnie głównym powodem była kwestia przeszkolenia i logistyki.
To pierwsze samo się wyjaśnia. Większość żołnierzy i ukraińskich ochotników odbywała zasadniczą służbę wojskową i miała doświadczenie z kałasznikowami. Obejmowało to karabinki rodziny AK-74 do amunicji 5,45 mm x 39 i karabinki rodziny AK i AKM do naboju 7,62 mm x 39. Niewielu znało i potrafiło używać innych konstrukcji. To ograniczało liczbę chętnych, bo podczas pierwszego etapu wojny obronnej chodziło o jak najszybsze rzucenie obrońców na front i zwalczanie atakujących rosyjskich kolumn.
Stąd zresztą wzięło ograniczenie logistyczne. Początkowo żołnierz sam musiał dbać o zapewnienie sobie amunicji. Dlatego lepszym wyborem była broń, która ma większość osób w jego pododdziale – co oznaczało AK-74 lub AKM. Było to logiczne – kiedy już docierała zapasowa amunicja, to największe szanse było na upolowanie nabojów 7,62 mm x 39 i 5,45 mm x 39. Amunicja standardu NATO była wówczas rzadkością. Dzisiaj stanowi połowę, jeżeli nie większość nabojów dostarczanych do pododdziałów.
Niemniej, można było zaobserwować, że Groty trafiały do chętnych, którzy nie obawiali się nowości, albo zapewniali sobie w miarę stały dostęp do amunicji. Obejmowało to tak rozmaite grupy ochotników, jak też wybranych żołnierzy pododdziałów regularnej armii. Po kilku miesiącach Groty zaczynały się trafiać w liczbie kilku sztuk w pododdziałach.
Dzisiaj polskie nowoczesne karabinki wybierają już ukraińscy komandosi. Nie jest to broń, która trafia do tyłowych jednostek, czy formacji obrony terytorialnej. Okazało się, że jest bardziej odporna na zacięcia i warunki pola walki, niż część renomowanych konstrukcji. Użytkownicy zestawili Grota z nowoczesnym belgijskim modelem i okazało się, że ten drugi ma większy problem z zanieczyszczeniami i gorszej jakości amunicją. To doświadczenia z pełnoskalowego konfliktu zbrojnego, które często są pomijane przez krytyków.
Celność Grota
Warto zwrócić uwagę, że ze względu na długą szynę akcesoryjną Picatinny, ciągnącą się przez cały górny grzbiet komory zamkowej, Groty w pierwszej kolejności brali walczący, którzy dysponowali jakimś celownikiem optoelektronicznym lub optycznym.
Co więcej, Ukraińcy szybko odkryli, że radomski karabinek z lufą długości 406 mm jest bronią bardzo celną. Do tego stopnia, że Grota zaczęto przydzielać dobrym strzelcom i zaopatrywać w celowniki optyczne. Niedawno całe poddziały zaczęto przezbrajać w polską broń i uczyć taktyki strzelców wyborowych. Grot traktowany jest bowiem jako odpowiednik karabinka wyborowego do amunicji pośredniej.
Tutaj pewna dygresja. Dosyć często można spotkać osoby polemizujące w mediach społecznościowych o celności Grota. Część z nich powołuje się na zapisy z instrukcji pokazujące wymagane skupienie polskiego karabinka. Ma to być argument o jego niskiej celności, zwłaszcza w porównaniu z tak chętnie przepisywanymi materiałami reklamowymi i promocyjnymi kopiowanymi z amerykańskiego rynku.
W polemicznym zapale lub z braku wiedzy dyskutanci zapominają jednak, że producent karabinka nie podał w żadnym miejscu wartości skupienia broni. Skopiował natomiast z normy wymaganie, jakie ma – zgodnie z wojskowymi założeniami – ma spełniać każdy używany w Wojsku Polskim karabinek do amunicji pośredniej. Każdy, czyli Beryl i AK/AKM także. Nic ponadto. Miał spełnić, to zgodnie z opisem spełnia i to wszystko. Jeżeli ma większy rozrzut to nadaje się do naprawy, ale wojsku te 150 mm na stu metrach całkowicie wystarczy.
Fabryka Broni "Łucznik"-Radom nie jest mistrzem świata promocji swojej konstrukcji. Zwłaszcza w instrukcji broni, która jednocześnie pełni rolę oficjalnego dokumentu w Wojsku Polskim. Nie zwracała zatem uwagę na podanie rzeczywistego skupienia Grota, na przykład w tak wyznawanych przez niektórych minutach kątowych (MOA). Ta dalece przekracza wojskowe wymagania skupienia na dystansie 100 metrów, czyli rzeczone 150 mm. Warto o tym pamiętać. (Umowa na karabinki MSBS Grot i karabiny wyborowe Grot-7,62N)
Pierwsze wrażenia
Pierwsze wrażenia ukraińskich użytkowników są zawsze takie same. Broń jawi się jako nowoczesna z wyglądu. Ma składaną i regulowaną kolbę, szynę Picatinny na grzbiecie komory, wszystko w kolorze czarnym. Podoba się. Dodatkowo, na tle kałasznikowów, jest ergonomiczna i funkcjonalna. Dostępna dla strzelców praworęcznych i leworęcznych.
Łatwo się przyzwyczaić do dobrego, ale opanowanie wszystkich manipulatorów Grota musi chwilę potrwać. Na licznych nagraniach widoczne jest, że większość użytkowników nie do końca rozumie do czego służy zatrzask zwalniający suwadło z tylnego położenia. Nawet w warunkach bojowych po zmianie magazynka szarpią się z rękojeścią napinania.
Polska broń jest zasilana z półprzezroczystych magazynków, których do każdego Grota przydzielanych jest aż osiem. Ukraińcy, którzy standardowo dostawali jedynie po cztery do swoich kałasznikowów, często są w szoku, że zapasowych magazynków może być aż tak wiele. Magazynki są z tworzywa, widać w środku naboje, więc to budzi zainteresowanie. Często trafiają nie tylko do przydziałowych Grotów, ale widoczne były także do zasilania innych konstrukcji strzeleckich, w większości klonów AR.
Drugie wrażenie jest nieco mniej pozytywne. Jest związane z masą karabinka. Dla ukraińskiego użytkownika przyzwyczajonego do AK-74 o masie 3,30 kg lub AKM ważącego 3,45 kg, Grot jest nieco ciężki. W standardzie C16A1+ to 3,65 kg, gdy C16A2 ma jeszcze większą masę, bo 3,80 kg. Różnicę czuć jednak w rękach.
Kolejną sprawą jest wyważenie – środek ciężkości kałasznikowa wypada w innym miejscu, niż nowoczesnego Grota. To także na początku budzi zaskoczenie. Kolejne pojawia się, kiedy dokłada się montaż optyki, sam celownik lub kolimator. Masa broni zaczyna oscylować w okolicach czterech kilogramów, a nawet przekraczać tę wartość.
Masa Grota jest traktowana jako najsłabszy punkt polskiej konstrukcji. Wiadomo to również z głosów z kraju, stąd wybrzmiałe na "Grotowisku" (wojskowym sympozjum użytkowników Grota i ekspertów) prośby o wprowadzenie lżejszej kolby wysuwanej czy inne pomysły dotyczące odciążenia karabinka.
Groty w służbie
Najważniejsze przy przekazaniu tak dużej liczby karabinków jest ogólna ocena broni. A ta jest wyśmienita. Nie zdarzyły się narzekania na niezawodność, czyli Grot przeszedł najważniejszy test wojskowy. Warto pamiętać, że broni używano w najtrudniejszych warunkach terenowych, często leżała obok śpiącego żołnierza dosłownie na ziemi.
Nie ziściły się także informacje o nieodporności polskiej konstrukcji na zanieczyszczenia. Takie sygnały z frontu nie docierały. Tym bardziej pobłażliwie należy przyglądać się atakom na konstrukcję przeprowadzanym przez jeden z polskich portali. W wojennej praktyce z ukraińskiego frontu nie potwierdził się nawet jeden z zarzutów!
Najwyraźniej na prawdziwym polu walki nie występuje w takich ilościach drobny piasek, aby mógł dostać się w szczeliny i okna komory zamkowej i w jakimkolwiek stopniu zaszkodził w poprawnej pracy mechanizmów. Nie odnotowano takiego przypadku, mimo, że na części zdjęć i nagrać występowały Groty zewnętrznie silnie zabrudzone, czy nawet wprost wyciągnięte z błota.
A przecież próbka statystyczna była ogromna – dziesięć tysięcy karabinków. Oczywiście do niektórych ukraińskich użytkowników docierały Groty "po przejściach" w Wojskach Obrony Terytorialnej. Nie była to w większości broń nowa, wyciągana jeszcze z ochronnego niebieskiego worka foliowego. Sporadycznie można przeczytać o zacięciach czy problemach z działaniem. Liczba narzekań jest jednak wyjątkowo nikła. Przeważają głosy pochwalne.
W jednym z przypadków okazało się nawet, że Grot uratował życie zagranicznemu ochotnikowi walczącemu po stronie ukraińskiej. Pocisk przebił aluminiowy płaszcz komory, zrykoszetował na stalowej prawej, a później lewej prowadnicy, przebił drugą ściankę płaszcza komory i poranił bojownika. Jednak użytkownik przeżył.
Nie następowało rdzewienie części broni. Być może kultura dbania od broń na wojnie, kiedy żołnierz rozumie, że od stanu broni zależy jego życie, jest odmienna od żmudnych czynności w czasie pokoju, kiedy nikomu po taktyce nie chce się czyścić swojego karabinka?
W Polsce narzekano na łamanie się części z tworzywa sztucznego, wyłamywanie kolb, czy uszkodzenia komory nabojowej z tworzywa sztucznego. Krytyka dotyczyła też rzekomego pękania iglicy. Ponownie, okazało się, że karabinek Grot jest używany w warunkach bojowych tego rodzaju problemy nie występują. Widać doświadczeni użytkownicy na prawdziwej wojnie bardziej dbają o swoją broń i nie rzucają jej gdzie popadnie, jak niedoświadczeni żołnierze w warunkach pokojowych?
Co się tyczy iglicy to pękała, owszem, gdy z karabinka bojowego uczyniono broń szkolną. Oddawano z każdego setki, jeżeli nie tysiące strzałów "na sucho". To sytuacja, w której zespół ruchomy z zamkiem uderza w stalową obsadę lufy i rygle oporowe, nie amortyzowany po drodze miękką łuską naboju. Co więcej, iglica nie jest w żaden sposób chroniona przed takim uderzeniem. Inżynierowie liczą, że każdy strzał "na sucho" odpowiada trzem lub czterem strzałom z amunicji bojowej. Na wojnie strzela się naprawdę. Nic dziwnego, że na pękanie iglic ukraińscy użytkownicy nie narzekają.
Śledząc medialne wpisy, to w żadnym z dostępnych ukraińskich źródeł nie znalazły się artykuły, w których autorzy wyrażali się niepochlebnie o polskim karabinku. Jedyny tekst, w którym – po raz kolejny już – przeprowadzono całkowitą krytykę Grota ukazał się na tym samym portalu internetowym, co poprzednio. Był też mocno kuriozalny pod względem zarzutów do polskiej broni. Ponownie żaden z nich nie został potwierdzony przez rzeczywistych użytkowników na froncie.
Co więcej, Ukraińcy są na tyle zadowoleni z polskiej broni, że deklarują jej dalsze zamówienie. Podpisano już umowę na dostawy, choć żadna ze stron nie podała ani liczby zamówionych konstrukcji, ani wartości kontraktu.
Jedną z ciekawych zalet karabinka Grot, którą potwierdził konflikt ukraiński, jest niewybredność amunicyjna polskiej broni. Ponieważ przez lata produkcji wiodącego polskiego zakładu produkcyjnego zdarzały się naboje 5,56 mm x 45 różnej jakości, konstruktorzy MSBS-5,56 postawili sobie za punkt honoru, aby konstrukcja działała na wzorcowej amunicji standardu NATO (na łuskach oznaczonej symbolem (+), czyli okręgu przekreślonego dwoma prostopadłymi prostymi) oraz rodzimej.
W praktyce doprowadziło to do takiego doboru parametrów układu gazowego, że tolerancja na różnego rodzaju ciśnienia generowane podczas strzelania z Grota jest na tyle duża, że broń działa na niemal każdej amunicji. Starej, nowoczesnej, takiej która leżała w magazynach na pustyni tak długo, że zdążył ją obsikać przysłowiowy wielbłąd i każdej innej.
Niewiele konstrukcji strzeleckich może się tym pochwalić. Tajemnicą poliszynela w projektowaniu broni strzeleckiej jest przystosowanie jej do głównie do amunicji produkowanej w kraju wytwórcy. Tym samym okazuje się, że wiodąca konstrukcja używana w polskich Wojskach Specjalnych świetnie sobie radzi przy zasilaniu amunicją niemiecką, ale już polską czy koreańską może mieć problem. Ciśnienie gazów prochowych mniej standardowego naboju pośredniego kalibru 5,56 mm wykracza poza zakresy tolerancji układu gazowego, co zwiększa prawdopodobieństwo zacięć i innych nieprzyjemnych sytuacji.
Wbrew pozorom niewybredność Grota, zdolność do działania nawet na nabojach o kiepskich, mało powtarzalnych naważkach, która wykończyłaby szybko wiele modeli opartych na AR, jest ogromną zaletą na ukraińskim polu walki. Ukraińcom amunicję strzelecką, całkiem odmienną, dostarcza wiele państw. Każda jest inna, nie wszystkie – choć są nabojami 5,56 mm x 45, to spełniają wzorcowy standard NATO. Sama operacja potwierdzenia wszystkich parametrów dla dużej serii amunicji jest na tyle kosztowna, że wielu producentów rezygnuje z przejścia całej procedury. A Grot "zjada" wszystkie naboje dostarczane przez różnych sympatyków ukraińskiej niepodległości.