Coraz wyższe temperatury, coraz więcej CO2 w atmosferze. Kryzys klimatyczny dopiero się rozkręca
Naukowcy alarmują, że ostatnie wzrosty stężenia CO2 w atmosferze są rekordowo wysokie. Podobnie jak wzrost temperatury na Ziemi w ostatnich 12 miesiącach, który był dwa razy wyższy niż i tak już bardzo wysoka średnia z ostatnich lat.
05.06.2024 16:57
To niedostrzegalne z perspektywy naszego codziennego życia i jednocześnie niezwykle ważne z perspektywy zmiany klimatu. Według badaczy właśnie nastąpił największy w historii pomiarów wzrost ilości dwutlenku węgla.
W marcu 2024 r. średnie stężenie CO2 w atmosferze było o 4,7 części na milion (ppm) wyższe niż w marcu ubiegłego roku. Dla porównania jeszcze kilkadziesiąt lat temu rosło w tempie 1 ppm rocznie, a w ostatnich latach – o ok. 2,5 ppm.
W rezultacie pomiary na stacji na Hawajach wskazują już stężenie 426 cząstek na milion. Czyli o 50% więcej niż w okresie sprzed rewolucji przemysłowej, która doprowadziła do emisji ogromnych ilości gazów cieplarnianych przez działalność człowieka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz także: Zarządzanie projektami wspierane przez AI - Bitrix24 CoPilot
- Nie tylko bijemy rekordy w stężeniu dwutlenku węgla, ale także rekordy w szybkości jego wzrostu - martwi się Ralph Keeling, dyrektor programu badawczego dotyczącego CO2 na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego.
El Niño niech nie zmyli
Naukowcy twierdzą, że do ostatniego wzrostu przyczyniło się okresowe zjawisko klimatyczne zwane El Niño. Prowadzi ono do ogrzewania się wody w części oceanów, a przez to i wyższych temperatur globalnych. El Niño wczesną wiosną wygasło, więc można oczekiwać, że wzrosty PPM nieco się obniżą.
Ale nie jest to coś, co powinno nas pocieszać bądź usypiać naszą czujność. Cały czas rośnie bowiem ilość gazów cieplarnianych emitowanych do atmosfery w wyniku spalania paliw kopalnych, intensywnego rolnictwa i wylesiania.
- Tempo wzrostu prawie na pewno spadnie, ale nadal rośnie. A aby ustabilizować klimat, potrzebny jest spadek poziomu CO2. To oczywiste, że coś takiego się nie dzieje - komentuje Keeling w rozmowie z "The Guardian".
A powodów do niepokoju jest więcej.
Jak 14 milionów lat temu
Niedawne na łamach Science ukazały się badania, nad którym przez siedem pracowała grupa ponad 80 naukowców z 16 krajów. Z ich ustaleń wynika, że ostatni raz tak wysoki poziom CO2 odnotowano na Ziemi ok. 14 milionów lat temu. Ówczesny klimat z perspektywy dzisiejszych ludzi byłby nie tyle inny, ile zupełnie obcy.
Później nastąpił spadek ilości CO2 w atmosferze. Około 2,5 miliona lat temu stężenie tego gazu osiągnęło poziom około 270–280 ppm. To właśnie wtedy rozpoczęła się seria epok lodowcowych. Zbliżone stężenie CO2 towarzyszyło rozwojowi przodków współczesnego człowieka, jak i już samemu homo-sapiens. Wszystko zaczęło się zmieniać około 250 lat temu, gdy człowiek zaczął ingerować w atmosferę na coraz większą skalę.
- Bez względu na to, o ile dokładnie stopni zmienia się temperatura, jasne jest, że już doprowadziliśmy planetę do warunków, jakich nasz gatunek nie widział. To powinno skłonić nas do zatrzymania się i zastanowienia się, jaka jest właściwa droga naprzód - komentuje współautor badania, prof. Gabriel Bowen z Uniwersytetu Utah.
Zmiana klimatu przyspiesza
James Hansen to klimatolog, który 30 lat temu jako jeden z pierwszych alarmował publicznie decydentów o katastrofalnym wpływie emisji dwutlenku węgla na klimat Ziemi. Wówczas robił to jako przedstawiciel NASA, dziś - jako naukowiec Uniwersytetu Columbia.
Hansen wraz z grupą innych badaczy od roku znów bije na alarm. Według przytaczanych przez grupę danych temperatury na Ziemi rosną szybciej niż przewidywano. Ich obawy okazują się tym bardziej zasadne, jeśli zdamy sobie sprawę, że ostatnie 12 miesięcy było najcieplejsze w historii pomiarów, a nowe rekordy znacząco przebijały dotychczasowe.
Dlatego w połowie maja Hansen i inni badacze z Uniwersytetu Columbia opublikowali kolejny komunikat. "Przyspieszeniu globalnego ocieplenia trudno obecnie zaprzeczyć. 12-miesięczna temperatura wynosi obecnie o 0,36°C powyżej linii trendu wynoszącej 0,18°C na dekadę" – piszą naukowcy.
Zaznaczają przy tym, że zanim ocenimy tempo globalnego ocieplenia po 2010 r., musimy najpierw zobaczyć, jak daleko spadnie temperatura podczas następnej La Niña (czyli przeciwieństwie El Niño).
Mimo to według nich obawy o utrzymanie wzrostu temperatury szybszego niż wynikałoby to ze wzrostu samej emisji gazów cieplarnianych jest jednak bardzo prawdopodobne.
Pakt z diabłem
"Ten przewidywany wzrost opiera się na dowodach wskazujących, że aerozole wytwarzane przez człowieka i ich efekt chłodzący maleją. Innymi słowy, zaczynamy zdawać sobie sprawę z konsekwencji paktu z diabłem" – stwierdzają naukowcy.
Na myśli mają istotne działania, jakie w ostatnich latach podjęto globalnie na rzecz ograniczenia emisji szkodzących zdrowia aerozoli. Chodzi o różnego rodzaju pyły, ale i siarczany, które w znacznym stopniu emitowały statki. Emitowały, bo od 2020 r. Międzynarodowa Organizacja Morska narzuciła rygorystyczne limity z tym związane. Efektem jest to, że na Ziemi jest mniej aerozoli blokujących promieniowanie słoneczne. Rezultat? Globalne temperatury rosną jeszcze szybciej.
Kluczowe jest teraz to, jak bardzo zmniejszenie ilości aerozoli może podnieść temperaturę na powierzchni Ziemi. Analizy z tym związane trwają, a ich wyniki będą niezwykle istotne dla zrozumienia przyszłych wzrostów temperatur.
Według Hansena i jego współpracowników "z praktycznego punktu widzenia" można już jednak przyjąć, że globalne ocieplenie osiągnęło 1,5°C. Czyli bezpieczniejszy z progów wyznaczonych przez klimatologów, przed którego przekroczeniem przestrzegali.
O ile ten próg przekroczymy i jak bolesne susze, fale upałów, powodzie czy huragany będą tego konsekwencje, dopiero się przekonamy.