Rząd chce je wycofać ze służby, chociaż żołnierze je uwielbiają
A-10 to amerykańskie samoloty szturmowe bliskiego wsparcia. Wyposażone w potężne działo GAU-8 Avenger są swoistym "aniołem stróżem" dla amerykańskich żołnierzy piechoty, którzy znajdą się w ogniu wroga. Natomiast przeciwnik, który zobaczy na niebie "guźca" zmierzającego w jego stronę, powinien zacząć się obawiać.
18.08.2017 | aktual.: 18.08.2017 17:39
A-10 brały udział w konflikcie na Bałkanach, w obu wojnach w Iraku, w Afganistanie, w Libii i innych konfliktach. W każdym z nich piloci A-10 zapewniali wsparcie piechocie, niszczyli pojazdy opancerzone i czołgi, których gruby pancerz nie może się oprzeć 30-milimitrowym pociskom ze zubożonym uranem. Jedną z misji, podczas której "guźce" udowodniły po raz kolejny swoją wartość, był lot z października 2008 roku w Afganistanie. Kapitan pilot Jeremiah "Byk" Parvin i pułkownik pilot Aaron Cavazos tak opowiadają o tym dniu.
W prowincji Badghis w północno-wschodnim Afganistanie specjalny oddział Marines dostał się w ogień przeciwnika.* Żołnierze prosili o zrzut ponad 200 kg bomby GBU-38 na pozycje przeciwnika. Jednak dwie formacje myśliwców F/A-18 Hornet nie mogły przebić się przez gęste chmury*. Do zadania musiały wkroczyć A-10.
- Musieliśmy zejść poniżej chmur i zobaczyć, co się dzieje na ziemi – wspomina Cavazos. – Musieliśmy się tam dostać, żeby wesprzeć naszych chłopaków na dole. Potrzebowali pomocy.
Gdy dwa samoloty szturmowe znalazły się pod chmurami, były już niżej, niż przewidują przepisy bezpieczeństwa. A nawet nie zbliżyły się jeszcze do strefy walki.
- W pewnym momencie zbliżyłem się na 120 metrów do grani przede mną, zanim poderwałem samolot – mówi Cavazos. - W radiu słyszałem naszych walczących chłopaków. Wolałem spróbować im pomóc i uderzyć w górę, niż słuchać w radiu, jak giną. Już prawie walczyli wręcz, wiedzieliśmy, że są w poważnych tarapatach.
17 żołnierzy piechoty morskiej i 5 tłumaczy z zespołu operacji specjalnych wpadło w zasadzkę i walczyło z ok. 50 przeciwnikami. Grupa 6 marines schroniła się w domu, który został obrzucony granatami i ostrzelany. Dom stanął w płomieniach. Zbliżający się piloci widzieli w okularach noktowizorów smugi pocisków i płonący dom. Wiedzieli, że muszą działać szybko i precyzyjnie.
- Włączyliśmy zewnętrzne światła – mówi Parvin. – Chcieliśmy, żeby nas widzieli. Chcieliśmy, żeby otworzyli do nas ogień. Dzięki temu łatwiej mogliśmy ich zobaczyć.
Pilotom udało się namierzyć cele. Parvin odpalił bombę zapalająca z białym fosforem. Za nim Cavazos wystrzelił pierwszą serię z 30-milimetrowego GAU-8.
- Nasi żołnierze byli niebezpiecznie blisko miejsca ostrzału (tzw. danger close), mniej niż 60, a czasem nawet 20 metrów – mówi Cavazos. – Marines pod osłoną naszego ognia zaczęli się wycofywać, ale tamci ich gonili. Strzelaliśmy niezwykle blisko naszych, ale nie mieliśmy wyboru, na szczęście włączyli specjalne światła podczerwone, dzięki którym mogliśmy ich odróżnić od wroga – dodaje.
*- Wyobraź sobie, że biegniesz z postrzeloną ręką i nagle słyszysz 100 wybuchających granatów 30 metrów za tobą *– mówi Cavazos. – To jedno z tych doświadczeń, których nie chciałbym mieć na swoim koncie. Im się to przydarzyło, ale na szczęście dali radę – mówi o swoich kolegach z korpusu piechoty morskiej.
Tej nocy piloci dwóch A-10 wykonali około 10 nalotów ostrzeliwujących po tym, jak odcięta od reszty grupa marines wróciła do głównego oddziału A-10 zostały z nimi aż do powrotu do bazy i ewakuacji rannych. Cała misja trwała 8 godzin, w trakcie której piloci musieli wielokrotnie tankować w powietrzu.
Rok później marines, którzy tego dnia byli na ziemi, dotarli do pilotów i wręczyli im ryngraf z podziękowaniem. Wystąpili też do dowództwa Sił Powietrznych USA o odznaczenie pilotów. Kapitan Jeremiah "byk" Parvin i porucznik Aaron Cavazos otrzymali medal Distinguished Flying Cross with Honor.
Mimo sprzeciwu żołnierzy oraz niektórych amerykańskich kongresmenów A-10 mają zostać wycofane ze służby. I zastąpione F-35B Lighning 2.
Wywiad z pilotami ukazał się na portalu airforcetime.com