"Ok boomer" to nowy oręż w starciu pokoleń. Ale ta wojna jest wyjątkowa
Przedstawiciele starszych pokoleń pieklą się i klną na młodych – "bo oni próżni i do niczego nieprzywiązani". Ci, pod których adresem są te słowa, odpowiedzą dzisiaj krótko: "Ok boomer". Ale nowa wojna pokoleniowa różni się od tych, które znamy z przeszłości.
Po kolei - skąd w ogóle się wzięło "ok boomer" i co tak właściwie oznacza? To krótka zniewaga, która ma być lekceważącą odpowiedzią na poglądy kogoś starszego od nas - zwykle prawiącego (najczęściej nieaktualne już) komunały czy krytykującego młodzież.
Po raz pierwszy użyto go w reakcji na wideo, w którym anonimowy starszy mężczyzna narzeka na millenialsów i generację Z jako pokolenia chorujące na "syndrom Piotrusia Pana" i wzbraniające się przed dorośnięciem. Reakcją na video stało się wtedy właśnie "ok boomer".
Fraza "ok boomer" pojawiła się co prawda już w kwietniu 2018 roku, ale "boom" na to wyrażenie zaczął się dopiero w 2019. I wypłynął daleko poza anglojęzyczny świat.
Skomplikowana wojna
Przez lata słowo "boomer" odnosiło się do tak zwanego pokolenia "Baby Boomers", czyli ludzi urodzonych w latach 1946-1964 w czasach wyżu demograficznego po II wojnie światowej. Nie znaczy to jednak, że fraza "ok boomer" kierowana jest wyłącznie w ich stronę. Równie mocno obrywa się generacji X (1961-1980).
Kto go używa? Ripostującymi są najczęściej przedstawiciele generacji Z (osób urodzonych po 1997 roku) oraz millenialsów (1981-1996). Tu jednak zaczyna robić się ciekawie, bo "zetki" czasem wyciągają kartę z napisem "ok boomer" i pokazują ją właśnie niewiele starszym kolegom i koleżankom. Czemu?
Z pomocą przychodzi określenie "30 years old boomer" (30-letni boomer), czyli ludzie po 30-stce, którzy już dorośli, założyli rodziny i mają "poważne prace". A po godzinach panoszą się w internecie, żeby wyjaśniać młodzieży, jakie wyjątkowe były lata 90., jak wiele ich ominęło, jakie gry, filmy i seriale muszą nadrobić.
Konflikt pokoleń
Oczywiście w zlepku "ok boomer" można dostrzec przejaw odwiecznego mechanizmu wzajemnego narzekania na siebie kolejnych pokoleń. Każda kolejna generacja mówi o etycznym rozkładzie swoich następców, a ci zarzucaj ą im w rewanżu zacofanie i opór przed zmianami.
Niewątpliwie "ok boomer" wyrasta właśnie z takiego gruntu. Czy warto w takim razie w ogóle o tym rozmawiać? Warto. A to dlatego, że w przypadku tego starcia podłożem konfliktu są w dużej mierze bardzo konkretne sprawy. Częściej związane z polityką i sprawami społecznymi, a nie nowymi fryzurami, piosenkami czy używkami.
Jeszcze 17-letnia Billie Eilish - jeden z popkulturowych głosów pokolenia Z.
Szczególnie jedna z nich jest paląca - i to dosłownie. Chodzi o zmiany klimatyczne. Najmłodsze pokolenia są ich szczególnie świadome i z naturalnych względów nimi mocno zainteresowane – to w końcu oni odczują je najbardziej na własnej skórze, bo spędzą lwią część swojego życia na dużo mniej przystępnej dla człowieka planecie niż obecnie.
Starsze generacje bardzo często patrzą na tę sprawę ze sceptycyzmem. Mimo ewidentnych dowodów naukowych, wygrywają tutaj lata wychowania w kulturze, w której bogacenie się i gospodarczy rozwój społeczeństwa był celem samym w sobie. Ograniczenie tego rozwoju w imię powstrzymania "niewidzialnych zmian" wydaje im się nowoczesną "fanaberią".
Z kolei młodzi mają znacznie szerszy wachlarz argumentów w tych kwestiach niż uczestnicy poprzednich wojen pokoleniowych. Celebryci z Facebooka czy YouTube'a często dostarczają im fachową argumentację i dane, które stają się ostrym orężem w debatach z rodzicami.
Każde pokolenie chce zmienić świat
Pokrewną sprawą jest rozczarowanie młodych swoją sytuacją materialną na życiowym starcie. Chociaż "ok boomer" wyrosło na gruncie USA, podobne problemy młodych widać na całym świecie - mieszkaniowe kredyty na całe życie, horrendalnie droga opieka medyczna lub kilometrowe kolejki do specjalistów, brak stabilnego zatrudnienia.
To pokazuje zresztą prawdziwą oś sporu. "Zetki" i "millenialsi" stawiają w pierwszej kolejności na korygowanie nierówności społecznych. A to stoi nieraz w opozycji do tego, z czego są znani Baby Boomers - ambicji bogacenia się i gromadzenia zasobów.
Do tego wszystkiego trzeba dołożyć jeszcze kwestię otwartości kulturowej i stosunku do ludzi o różnej orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej. Tutaj, przynajmniej w zachodnim świecie, dla najmłodszego pokolenia są to sprawy bardzo ważne i moralnie oczywiste.
Pozornie niewidoczny związek tego wyrażenia ze społecznymi kwestiami pokazuje fakt, że "ok boomer" zdążyło już trafić do języka polityki. Padło ono podczas przemowy 25-letniej nowozelandzkiej polityczki, a także zostało wykorzystane kilkukrotnie na Twitterze przez partię Razem, w tym w odpowiedzi na tweeta Tomasza Lisa:
Każde pokolenie odejdzie w cień
Ale "ok boomer" daje naturalnie pole do przesady i odrzucania pewnych rzeczy z automatu. Niektórzy młodzi mają teraz wygodny kij do opędzania się od niechcianych poglądów i konfrontacji. Tę negatywną szyderczość podchwytywali zresztą i dziennikarze. Bob Lonsbery opisał frazę "ok boomer" jako "n-word for ageism" - odpowiednik obraźliwej obelgi w kierunku czarnoskórych. Tyle że tutaj miałaby to być dyskryminacja ze względu na wiek (oczywiście pan Lonsbery grubo w tym przypadku przesadził).
Przykład takiej bezmyślnej szydery (choć niebezpośrednio związanej z "ok boomer") widzimy zresztą od dawna w Polsce - na przykład w dyskusjach o muzyce. Zaczęło się od tezy "boomersów", stereotypowych słuchaczy Radiowej Trójki, którzy masowo wygłaszali opinie, że prawdziwa muzyka skończyła się – a jakże – kilkadziesiąt lat temu. Że poza Pink Floyd i Led Zeppelin nic się nie liczy, a rap i techno nadają się na śmietnik.
Takie zrzędzenie stało się na tyle irytujące, że stworzono na jego podstawie prześmiewczy fanpage "Wychowany na Trójce". Niestety w długofalowej perspektywie młodzi krytycy "tatusiowego rocka", stali się nawet bardziej irytujący niż cele ich żartów.
Wojna, w której polem bitwy jest internet, jest wyjątkowo intrygująca. W jednym narożniku przekonani o własnej nieomylności seniorzy i rodzice. W drugim młodzi, którzy mają dość słuchania, że się mylą, że kiedyś było lepiej, a także głuchoty na naukowe argumenty. Wynik starcia? Zwycięzcami będą po prostu ci, którzy bez poczucia wyższości będą próbować dyskutować z drugą stroną. Tylko i aż tyle.