Marzenie z przeszłości: latające samochody i krótka praca. Technologia nas zawiodła
Ekonomista John Maynard Keynes już w latach 30. XX wieku uważał, że 15-godzinny tygodniowy czas pracy to przyszłość ludzkości. Zagwarantować miała to technologia. Tymczasem techniczny postęp sprawił, że nie tylko pracujemy długo w stresie, to jeszcze nie wierzymy, że to się zmieni.
Sobotni poranek, dzieciaki zasiadają do telewizora. Na ekranie blok kreskówek Hanna-Barbera - Flinstonowie, Scooby-Doo czy Jetsonowie. To w tych ostatnich oglądaliśmy wymarzoną wizję przyszłości. Świata, w którym samochody latają, technologia wyręcza nas niemal we wszystkim, a George Jetson - głowa rodziny - wścieka się, że musi iść do pracy na aż dwie godziny. I to wszystko już w drugiej połowie XXI wieku.
Ale przekonanie, że będziemy pracować mniej i lżej, nie był wymysłem wyłącznie twórców bajek i filmów science-fiction. Nawet ekonomiści byli zgodni, że postęp technologiczny sprawi, że w tygodniu przeznaczać będziemy co najwyżej 15 godzin na pracę.
Mamy XXI wiek, a latających samochodów wciąż nie widać. Nie mamy też lekkiej i prostej pracy. Wręcz przeciwnie. Gorzką rzeczywistość pokazuje nowy film Kena Loacha "Nie ma nas w domu". Brytyjski reżyser podsumowuje w nim "gig economy", czyli gospodarkę złożoną z pobocznych fuch.
"Nie pracujesz dla nas, tylko wykonujesz usługę" - mówi szef głównego bohatera, który zakłada "franczyzę", by rozwozić paczki. Elastyczna forma zatrudnienia to w praktyce 14 godzin pracy przez 6 dni tygodniu. Technologia, która miała ułatwić pracę i życie, non stop nadzoruje kuriera. Kiedy nie ma go w samochodzie dłużej niż dwie minuty, nowoczesny skaner od razu włącza alarm.
Technologia nie pomaga, tylko nadzoruje
Gdy w końcu rodzinie udaje się znaleźć czas, by po wielu tygodniach zjeść razem kolację, posiłek przerywa telefon: powiadomienie o robocie do wykonania. "Pracujesz kiedy chcesz" - zachwalane przez zwolenników gig economy rozwiązanie oznacza, że pracujesz zawsze i wszędzie. Widzimy to też na polskim podwórku - wystarczy przypomnieć sobie zdjęcia kuriera ze złamaną nogą, który dalej rozwoził paczki.
Ken Loach nie przesadza. Rutger Bregman, autor książki "Utopia dla realistów", cytował badania Harvard Business School. Wynikało z nich, że "dzięki nowoczesnym rozwiązaniom technicznym kadra kierownicza i specjaliści w Europie, Azji oraz w Ameryce Północnej spędzają obecnie od 80 do 90 godzin tygodniowo pracując albo monitorując pracę innych i pozostając dyspozycyjnymi".
Z kolei według innych badań, smartfon wydłużył pracę dziennie nawet o dwie godziny. W końcu w każdej chwili możemy sprawdzić skrzynkę służbową i odpowiedzieć na maila. Dziś system dwugodzinnej pracy z kreskówki o Jetsonach wydaje się czystym absurdem, ale nawet nasz ośmiogodzinny coraz bardziej staje się utopią. Trudniej wywalczyć czas prawdziwie wolny.
Facebook popularny dzięki pracy
Paradoks polega na tym, że w wielu zawodach naprawdę nie trzeba pracować od 8:00 do 16:00. W książce "Praca bez sensu. Teoria" David Graeber pisze o bezsensownych pracach, które dałoby się ukończyć np. w niecałe dwie godziny - tak, jak robił to bohater "Jetsonów". Pracownicy w ankietach skarżą się, że wykonywanie ich obowiązków zajmuje niecałe 40 proc. czasu. Reszta to odpowiadanie na maile czy udział w niepotrzebnych spotkaniach.
Technologia nie polepszyła pracy pracownikom. Za to praca zmieniła technologię. Graeber zauważa, że udawanie, że się pracuje - bo przecież czymś trzeba te osiem godzin wypełnić - wpłynęło na popularność mediów społecznościowych czy YouTube'a.
Śmiało możemy zaryzykować stwierdzenie, że krótszy czas pracy przeszkadzałby nie tylko właścicielom firm, ale i gigantom technologicznym. Może mając więcej czasu dla siebie zaglądalibyśmy na Facebooka rzadziej. Skoro firmy już nie lubią jak śpimy, to tym bardziej nie chcieliby więcej czasu wolnego dla nas. Zmęczeni nie mamy siły na książkę lub film. Wystarczy nam przeglądanie tablicy i śmieszny materiał youtubera trwający mniej niż 8 minut.
Nadzieja w robotach? A skąd
Amazon ma patent na opaskę, która będzie nie tylko monitorować zatrudnionych, ale także ich dyscyplinować. A co z robotami, które miały nas zastąpić? Niedawno Adidas zamknął fabrykę, w której maszyny szyły buty - robiły to wolniej niż tania siła robocza z Azji, którą też łatwiej było nauczyć produkcji nowych modeli. Z kolei w Japonii hotel, który zatrudniał roboty w roli recepcjonistów, także zdecydował się powrócić do ludzkiej załogi.
A roboty sprzątające? Czy są po to, żebyśmy zamiast odkurzania tradycyjnym modelem mogli pisać wiersze i malować obrazy? Czy może kupujemy je po to, bo po prostu nie mamy czasu i sił by zabrać się za sprzątanie? Patrząc na liczbę godzin przepracowywanych przez Polaków (Polak pracuje rocznie ponad 300 godzin więcej niż Brytyjczyk i prawie 400 godzin ponad średnią w Niemczech), skłaniałbym się ku drugiej opcji. Technologia nas nie wyręcza, tylko zastępuje wtedy, gdy musimy więcej pracować i nie wystarcza na nic innego czasu.
Krótka praca jak latające samochody
Popularność serialu "Black Mirror" pokazuje, że jesteśmy rozczarowani współczesną technologią. Nie śnimy o udogodnieniach i rewolucyjnych wynalazkach, tylko oglądamy opowieści o wszechobecnej inwigilacji, samotności i niezrozumieniu. Wydaje się, że to samo dzieje się z myśleniem o pracy. Nie wierzymy, że będzie lepiej.
Zamiast optymistycznej wizji rodem z "Jetsonów", mamy np. serial "Rok za rokiem". Tam jeden z bohaterów, żeby przeżyć, wykonuje równolegle kilkanaście zleceń. O kolejnych fuchach przypomina mu aplikacja.
Przez technologię wcale nie pracujemy mniej, tylko coraz więcej. A przecież miało być na odwrót. Rozczarowanie tym faktem oraz współczesną ekonomią wydaje się nieprzypadkowe. To naczynia połączone.