Ruszają manewry BALTOPS 22. Biorą w nich udział największe okręty wojenne Europy
Lotniskowce typu Queen Elizabeth (HMS Queen Elizabeth i HMS Prince of Wales) to wizytówka brytyjskiej floty wojennej. Zbudowane w XXI wieku, nowoczesne okręty mają jednak istotne ograniczenia. Co warto wiedzieć o brytyjskich lotniskowcach?
5 czerwca rozpoczynają się natowskie manewry BALTOPS 22. Marynarki wojenne 14 państw NATO - w tym Polski - a także starających się o członkostwo w Sojuszu Szwecji i Finlandii, będą wspólnie ćwiczyć na Bałtyku.
Wśród uczestniczących w manewrach jednostek znajdzie się prawdziwy kolos - brytyjski lotniskowiec HMS Prince of Wales. To nowa, zaledwie kilkuletnia jednostka, której grupę lotniczą tworzą samoloty F-35B.
Royal Navy pierwszy raz bez lotniskowców
Przez prawie wiek – od wejścia do służby HMS Furious w 1917 roku – Wielka Brytania nieprzerwanie eksploatowała różne lotniskowce. Przerwa nastąpiła dopiero kilka lat temu. W 2014 r. wycofano ze służby ostatni z lekkich lotniskowców typu Invincible, HMS Ark Royal.
Pierwszy z następców, HMS Queen Elizabeth, rozpoczął służbę w 2017 roku. Drugi z bliźniaczych okrętów – HMS Prince of Wales – wszedł do służby w 2019 roku.
Lotniskowce nie są już filarem brytyjskiej floty, ale tylko jednym z jej komponentów. Royal Navy stawia m.in. na nowoczesne siły podwodne - buduje i eksploatuje najbardziej zaawansowane na świecie, atomowe, uderzeniowe (SSN) okręty typu Astute i rozpoczęła projekt budowy strategicznych (SSBN) okrętów typu Dreadnought.
Jednocześnie najwyższy priorytet uzyskały siły Joint Expeditionary Force. To ekspedycyjne siły szybkiego reagowania, w skład których mogą, ale nie muszą wchodzić lotniskowce. Te wchodzą w skład nowych, lotniskowcowych grup uderzeniowych.
Brak atomu – iluzja ekologii
Okręty typu Queen Elizabeth to bardzo duże jednostki – mają po 280 metrów długości i wypierają 72 tys. ton. Mimo tego Wielka Brytania nie zdecydowała się na wykorzystanie w nich napędu jądrowego, choć stosuje i będzie stosować ten napęd w okrętach podwodnych.
Jednym z oficjalnych powodów była rzekoma troska o ekologię, jednak zdaniem ekspertów faktyczną przyczyną była chęć cięcia kosztów i spodziewane problemy techniczne.
W rezultacie brytyjskie lotniskowce, mimo swoich rozmiarów, mają ograniczone możliwości, związane m.in. z niewielkim – jak na tę klasę okrętów – zasi ęgiem. Wynosi on, przy ekonomicznej prędkości 18 węzłów, zaledwie 10 tys. mil (ok. 19 tys. km).
Dwie nadbudówki na prawej burcie
Charakterystyczną cechą brytyjskich lotniskowców jest brak skośnego pokładu lotniczego i dwie nadbudówki, wystające z pokładu na prawej burcie. Choć bardziej ekonomiczny wydaje się układ z jedną nadbudówką – jak choćby na amerykańskich lotniskowcach typu Nimitz czy Gerald R. Ford – brytyjskie rozwiązanie ma ważne uzasadnienie.
Wynika z zastosowanego napędu: wnętrza nadbudówek kryją dwa kominy, które w ten sposób mają zapewnioną dobrą izolację termiczną.
Utrudnia to wykrycie okrętów i naprowadzanie na nie pocisków, reagujących na źródła ciepła. Dwie niewielkie nadbudówki powodują także mniejsze turbulencje niż jedna duża, co ułatwia działanie samolotów i śmigłowców.
CATOBAR, czyli czego brakuje brytyjskim lotniskowcom
Jedną z najważniejszych decyzji, rzutujących na możliwości brytyjskich okrętów, była rezygnacja z systemu CATOBAR. Polega on na zastosowaniu katapult, ułatwiających start samolotów, które dzięki zewnętrznemu napędowi mogą wznieść się w powietrze z dużym ładunkiem paliwa i uzbrojenia. Lądowanie ułatwiają aerofiniszery - rozciągane w poprzek pokładu liny hamujące, o które lądujący samolot zaczepia hakiem, opuszczanym spod kadłuba.
Zamiast systemu CATOBAR, na lotniskowcach typu Queen Elizabeth zastosowano dziobową rampę – rodzaj skoczni, wyrzucającej w górę samolot, który musi rozpędzić się, korzystając jedynie z własnego silnika. Dlatego z pokładu brytyjskich lotniskowców mogą operować tylko śmigłowce i – w praktyce - samoloty V/STOL (pionowego/skróconego startu i lądowania).
Takie rozwiązanie oznacza ograniczenie możliwości lotniskowca. Brytyjskie okręty mogą w ciągu doby przeprowadzić do 80 operacji lotniczych. Dla porównania – "przepustowość" amerykańskich lotniskowców sięga 150-160 misji lotniczych na dobę (z teoretyczną możliwością – jak w przypadku lotniskowca USS Gerald R. Ford – krótkotrwałej intensyfikacji działań i obsłużenia dobowo nawet 240 startów i lądowań).
Warto podkreślić, że konstruktorzy brytyjskich lotniskowców przewidzieli możliwość montażu – w przyszłości – katapult. Jest to wykonalne dzięki możliwości stosunkowo prostego demontażu dziobowej rampy, w której miejscu będzie można zamontować dwie katapulty. Dlatego ograniczone obecnie możliwości brytyjskich okrętów, mogą w przyszłości ulec skokowemu powiększeniu.
Lotniskowce typu Queen Elizabeth: ślepe kolosy
Brak katapult oznacza, że w praktyce grupa lotnicza brytyjskich lotniskowców jest ograniczona do samolotów F-35B (12 w czasie pokoju, 36 podczas działań wojennych, z możliwością krótkotrwałego obsłużenia do 50 samolotów).
To nowoczesne maszyny, ale ustępujące pod względem części osiągów wersjom F-35A i F-35C, które przenoszą więcej uzbrojenia i mają większy promień działania.
Oznacza to również brak możliwości działania z lotniskowców samolotów wczesnego ostrzegania. Ich rolę – częściowo – przejęły zmodernizowane do nowej roli śmigłowce AW101 Merlin. Mają one jednak mniejsze możliwości od wyspecjalizowanych maszyn, jak E-2C Hawkeye, które dzięki radarowi AN/APS-145 są w stanie śledzić do 400 obiektów jednocześnie.
Brak samolotów wczesnego ostrzegania (ich substytut - śmigłowce AW101 z radarami Searchwater trafiły na pokład później) był przyczyną problemów w czasie ćwiczeń z sojusznikami. Podczas symulowanych starć ze znacznie starszym i mniejszym, francuskim lotniskowcem Charles de Gaulle, Brytyjczycy ponosili porażki.
Wynikało to częściowo z faktu, że dzięki parowym katapultom Chales de Gaulle był w stanie szybciej wysyłać samoloty w powietrze. Najważniejszym czynnikiem okazał się jednak brak rozpoznania, które zapewniało Francuzom, korzystającym z samolotów Rafale M i E-2C Hawkeye, zdecydowaną przewagę.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski