Mity i fake newsy o zmianie klimatu. Część z nich pewnie też powielasz

Mity i fake newsy o zmianie klimatu. Część z nich pewnie też powielasz

Pathfinder Sea Surface Temperature (SST) Climate Data Record
Pathfinder Sea Surface Temperature (SST) Climate Data Record
Źródło zdjęć: © National Centers for Environmental Information
Konstanty Młynarczyk
02.11.2021 08:46

Czy globalne ocieplenie jest faktem? Na ile odpowiada za nie zmiana aktywności słońca, a na ile emitowany przez wulkany dwutlenek węgla?

Zmiany klimatu lub też kryzys klimatyczny. Temat, który obrósł w tak wiele mitów, że jeden z nich dotyczy już samej nazwy tego zjawiska! Słyszeliście może, że "zmiany klimatu" zastąpiły określenie "globalne ocieplenie", bo trzeba było ratować teorię, która nie przystawała do rzeczywistości? Tak, to właśnie jeden z tych mitów - fałszywy i nieco zaskakujący.

Fałszywy, bo określenie "climate change" (zmiana klimatu) było używane w środowisku naukowym od samego początku badań nad wpływem człowieka na klimat przez emisję gazów cieplarnianych. Wcześniej, niż "global warming" (globalne ocieplenie). Oznacza też trochę co innego: zmiana klimatu jest pojęciem szerszym, opisującym całość zjawisk związanych ze światowym ociepleniem, a więc zmiany opadów, wiatrów, układów barycznych czy prądów morskich.

Zmiany klimatu? Jakie zmiany klimatu?

Pierwszy mit związany ze zmianami klimatu to twierdzenie, że żadnych zmian klimatu po prostu nie ma. Ta historia przybiera różne formy - od zarzutów, że wyniki pomiarów temperatury są fałszowane, przez próby wykazywania, że użyte metody badawcze dają mało wiarygodne rezultaty, aż do przyznawania, że klimat się zmienia, ale w zdecydowanie mniejszym zakresie, niż jest to w tej chwili przyjęte w środowisku naukowym.

Z żalem trzeba powiedzieć, że wszystkie te poglądy nie są prawdziwe. Dane, na podstawie których całe środowisko naukowe mówi dziś o globalnym ociepleniu pochodzą z wielu różnych źródeł, które wzajemnie się uzupełniają i potwierdzają. Nawet, jeśli pojawiają się rozbieżności w konkretnych liczbach, wynikające na przykład z nieprawidłowego ustawienia stacji meteorologicznych czy zastosowanych metodach pomiaru, wszędzie widoczny jest ten sam trend - średnia temperatura na Ziemi rośnie i robi to szybciej, niż kiedykolwiek dotąd.

Czy to wszystko wina Słońca?

Podstawowym źródłem energii na Ziemi jest Słońce - to właśnie z naszej gwiazdy dociera do nas promieniowanie, które ogrzewa nas oraz, przetworzone przez rośliny na związki organiczne, zapewnia energię do życia większości organizmów. Słońce, jak każda gwiazda, nie jest statyczne, ale przechodzi różnego rodzaju cykliczne zmiany, które wiążą się między innymi ze wzrostem lub spadkiem ilości wypromieniowywanej przez nie energii. Nic więc dziwnego, że wiele osób jest przekonanych, że to właśnie cykle słoneczne są odpowiedzialne za zmiany klimatyczne na Ziemi.

Podstawę do tego przekonania dała praca dwóch naukowców, Eigila Friis-Christensena i Knuda Lassena, w której przekonywali, że znaleźli korelację między długościami cykli słonecznych a poziomem temperatury na półkuli północnej. Szybko okazało się jednak, że znaleziona przez nich korelacja opiera się na niespójnych danych - te dotyczące drugiej połowy XX wieku obrobiono w inny sposób, niż pozostałe, naginając je do przyjętej hipotezy.

Jeden z autorów oryginalnej pracy, Lassen, opublikował potem analizę uzupełnioną o nowe dane, z ujednoliconą obróbką. Korelacja między cyklami słonecznymi a temperaturą na Ziemi była wciąż wyraźnie widoczna, ale w sposób oczywisty zanikała w połowie lat 70., kiedy rosnący poziom emisji CO2 zaczął odgrywać większą rolę, niż niewielkie różnice w ilości energii dostarczanej przez Słońce. W skrócie, od około 1975 roku cykle słoneczne ulegają skróceniu, co powinno wiązać się ze spadkiem temperatury, tymczasem dzieje się na odwrót. Nie, to nie Słońce.

Skoro nie Słońce, to może wulkany?

Mitem, który łatwo trafia do wielu z nas ze względu na to, że dobrze odpowiada intuicyjnemu poczuciu skali jest twierdzenie, że za rosnące stężenie dwutlenku węgla w atmosferze nie odpowiadają ludzie, tylko wulkany. Nic dziwnego - wobec sięgających stratosfery pióropuszy pyłu i ogromnych chmur dymu, które mogliśmy oglądać na żywo, chociażby w trakcie erupcji islandzkiego Eyjafjallajökull w 2010 roku, emisja choćby elektrowni Bełchatów wydaje się nie mieć żadnego znaczenia. Jak to się często zdarza w nauce, intuicja wprowadza nas w błąd.

Lądowe wulkany wyrzucają do atmosfery około 242 mln (242 000 000) ton dwutlenku węgla rocznie. Ludzkość z kolei emituje w ciągu 12 miesięcy około 36 miliardów (36 000 000 000) ton tego gazu. To aż 148,7 razy więcej. Żeby jeszcze lepiej uzmysłowić sobie różnicę skali, posłużymy się jeszcze dwoma przykładami.

Od czasu, kiedy obserwujemy gwałtowny wzrost koncentracji CO2 w atmosferze, a więc od około 100 lat, najsilniejszą erupcją wulkaniczną był wybuch Pinatubo na Filipinach w 1991 roku. Ten wybuch wulkanu wiązał się z wyrzuceniem w powietrze niemal 50 milionów ton CO2, co stanowiło… 0,1 proc. antropogenicznej emisji dwutlenku węgla w tym roku.

Dość abstrakcyjne liczby dotyczące globalnego wpływu wulkanów można porównać też z czymś, co jest nam całkiem bliskie. Otóż według danych Głównego Urzędu Statystycznego, Polska emituje w ciągu roku nieco ponad 400 mln ton CO2 - o ponad 100 mln ton więcej, niż wszystkie wulkany na świecie.

Wszyscy lubimy, jak jest ciepło

Z jednej strony, wobec nieuchronności zmian klimatu, które dziś możemy już jedynie ograniczyć, ale nie całkowicie powstrzymać, naturalnym odruchem jest próba zmniejszenia poczucia zagrożenia. Z drugiej z kolei, wiele osób nie rozumie skali wpływu, jaki ma na nasze środowisko wzrost temperatury, nawet o kilka zaledwie stopni.

Dlatego właśnie często powtarzany jest mit, że globalne ocieplenie to w gruncie rzeczy nic złego - ba, że wręcz przyniesie korzyści gospodarce i poprawi warunki życia ludzi. Wedle tej hipotezy, wyższa koncentracja niezbędnego roślinom CO2 przyczyni się do wyższych plonów, ocieplenie klimatu uczyni ogromne połacie Syberii dostępnymi dla rolnictwa, a uwolnione od lodu obszary Arktyki otworzą nowe drogi morskie, ułatwiając transport i komunikację.

Z powyższych, w zasadzie tylko ostatnie stwierdzenie można uznać za zasadniczo prawdziwe. Pozostałe dwa, choć opierają się na słusznych założeniach, nie biorą pod uwagę krytycznie ważnych czynników. Otóż w przypadku uprawy roli to nie stężenie dwutlenku węgla limituje wzrost roślin, ale dostępność wody i żyzność gleby. Globalne ocieplenie przyniesie postępującą suszę, przez którą produkcja żywności stanie się praktycznie niemożliwa. Wraz ze wzrostem temperatury, będzie to dotyczyło coraz wyższych szerokości geograficznych, poczynając od terenów takich, jak Afryka subsaharyjska, które już dziś znajdują się na skraju możliwości wzrostu roślin uprawnych.

Wywołanej ociepleniem utraty terenów położonych w dzisiejszej strefie klimatu zwrotnikowego i umiarkowanego nie będzie w stanie zrównoważyć lepsza dostępność terenów Syberii czy dalekiej północy Kanady, bo tamtejsze gleby są skrajnie ubogie i nie będą w stanie wydawać plonów.

A będą też i inne skutki. Ponieważ zmiana temperatury zachodzi zbyt szybko, żeby ekosystemy naturalne zdołały się do niej zaadaptować, możliwe jest masowe wymieranie całych zespołów roślin i zwierząt. Topniejący lód Arktyki i Antarktydy spowoduje wzrost poziomu morza - nie taki, jak w filmie "Wodny świat", ale wystarczający, żeby zalać najgęściej zaludnione rejony świata, zmuszając miliardy ludzi do migracji i niszcząc najbardziej produktywne rolniczo obszary.

Zakwaszone przez pochłonięty CO2 oceany czeka katastrofa ekologiczna. To bardzo niefortunnie, bo właśnie w oceanach upatrywaliśmy sposobu na rozwiązanie problemów z wyżywieniem ludzkości w razie problemów z rolnictwem na lądzie. Z kolei roztopienie lodowców w górach spowoduje, że zniknie źródło słodkiej wody, z którego korzysta około jednej szóstej populacji świata.

I tak nic nie możemy zrobić…

Na koniec warto rozprawić się z jeszcze jednym mitem. Mitem, który mówi, że w tej sytuacji nie ma już nic do zrobienia, że nasze działania są nieadekwatne, a zmiany zaszły tak daleko, że nie będziemy w stanie im zaradzić. Na szczęście, to nieprawda.

Rzeczywiście, zmian klimatu napędzanych przez globalne ocieplenie nie da się uniknąć. Można jednak postarać się utrzymać je na poziomie, ze skutkami którego będziemy w stanie sobie poradzić. Nie unikniemy już ocieplenia Ziemi o 1,5 stopnia Celsjusza. Ale jak wykazują modele badawcze, istnieje ogromna różnica między wzrostem średniej temperatury o 2, a o 3 stopnie. Ocieplenie przekraczające 4 stopnie będzie oznaczało prawdziwą katastrofę dla całej ludzkości, dlatego powinniśmy zrobić wszystko, co możliwe, żeby do tego nie dopuścić. I mamy jeszcze szansę osiągnąć sukces.

Źródło artykułu:WP Tech
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (234)