Kosmiczna broń nuklearna. Ekspert: jej użycie będzie aktem desperacji
Amerykański wywiad posiada informacje o planach Rosji rozmieszczenia w przestrzeni kosmicznej nuklearnego systemu antysatelitarnego - donosi Reuters. Zapytaliśmy astrofizyka dr. Marcina Gawrońskiego, czy faktycznie taka broń mogłaby trafić w kosmos i jakie byłyby tego konsekwencje. Zdaniem eksperta jej użycie oznaczałoby "wypowiedzenie wojny całemu światu".
Informacje o potencjalnym rozmieszczeniu przez Rosję broni w przestrzeni kosmicznej wyszły na jaw, gdy Mike Turner, szef komisji wywiadu w Izbie Reprezentantów, poinformował, że komisja udostępniła wszystkim członkom Kongresu ostrzeżenie o "poważnym zagrożeniu dla bezpieczeństwa narodowego". Jego oświadczenie było jednak dość tajemnicze.
Reuters zaznacza, że źródła zaznajomione ze sprawą przekazały później, że ostrzeżenie Turnera miało związek z rosyjską bronią kosmiczną. Jeden z informatorów stwierdził: "problem jest poważny, ale nie jest związany z aktywną zdolnością, ani nie powinien być powodem do paniki". Z kolei serwis ABC News, cytujący dwa anonimowe źródła, zwrócił uwagę, że broń będzie miała na celu unieszkodliwianie satelitów, a nie - atakowanie celów naziemnych. Co więcej, broń nuklearna miała nie trafić jeszcze na orbitę.
Początki broni antysatelitarnej w kosmosie
Informacje o tym, że globalne mocarstwa testują możliwości przeniesienia wojny w przestrzeń kosmiczną, nie są niczym nowym. Chiny, Stany Zjednoczone, Indie czy właśnie Rosja od dłuższego czasu pracują nad różnymi koncepcjami broni antysatelitarnej ASAT (ang. anti-satellite weapon), czyli broni służącej do zwalczania wrogich obiektów rozmieszczonych w przestrzeni kosmicznej, a w szczególności satelitów. Warto tutaj zaznaczyć, że sama broń antysatelitarna jest prawie tak stara, jak satelity. Mocarstwa dbają o to, żeby razem z rozwojem satelitów mieć także możliwość ich skutecznego niszczenia.
Jak informował Łukasz Michalik, dziennikarz WP Tech, już w latach 50. USA prowadziły - ze zmiennym powodzeniem - testy systemów takich, jak Bold Orion czy High Virgo. Weryfikowano też efektywność programu HARDTACK-Teak, który zakładał niszczenie satelitów przy pomocy wybuchów jądrowych w kosmosie. Z kolei Rosjanie w latach 50. realizowali swój program "Niszczyciel satelitów" i opracowywali bojowe stacje kosmiczne Ałamz, mające wykorzystywać 23-milimetrowe działko lotnicze NR-23 do niszczenia kosmicznych celów.
To, jakie skutki mogłyby wystąpić poprzez wybuch nuklearny w kosmosie, pokazał Starfish Prime, czyli amerykański test bomby termojądrowej na dużej wysokości. Dr Marcin Gawroński z Instytutu Astronomii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu w rozmowie z WP Tech przypomina, że Stany Zjednoczone zrealizowały go w 1962 r. w ramach operacji Fishbowl. Rok przed tym, jak USA, Wielka Brytania i Rosja podpisały Układ o zakazie prób broni nuklearnej w atmosferze, w przestrzeni kosmicznej i pod wodą.
Podczas testu rakieta Thor wyniosła ok. 1,4-megatonową termonuklearną głowicę jądrową, która eksplodowała na wysokości 400 km nad Oceanem Spokojnym (dla porównania na wysokości ok. 400 km nad Ziemią krąży Międzynarodowa Stacja Kosmiczna). Była ok. 100 razy silniejsza niż bomba atomowa zrzucona na Hiroszimę 17 lat wcześniej. Według Smitshonian Magazine wizualne skutki tej eksplozji w postaci sztucznej zorzy polarnej można było podziwiać od Hawajów aż po Nową Zelandię.
Inne skutki tego wybuchu poznano później, a kluczowe dane z eksperymentu Amerykanie odtajnili dopiero w 2006 r. American Physical Society w 2022 r. informowało, że spośród 24 satelitów orbitujących w 1962 roku, test Starfish Prime uszkodził ich co najmniej jedną trzecią. Detonacja bomby wyrzuciła bowiem w górę ogromny pióropusz wysokoenergetycznych elektronów - cząstek beta, które mogą być zabójcze dla satelitów. Skutki tego testu zwracają uwagę na istotną cechę antysatelitarnej broni nuklearnej. Podkreśla to również dr Gawroński:
Ekspert zaznacza jednak, że do wywołania takiego efektu potrzebna byłaby bomba o dużej mocy: - Ta bomba byłaby ślepa, niszczyłaby wszystko wkoło, a więc ktoś, kto odpaliłby taką broń, narażałby się na potężne straty i utrudnienia. Byłoby to wypowiedzenie wojny całemu światu.
Według eksperta już detonacja ładunku nuklearnego o niewielkiej mocy doprowadziłaby do zagłuszenie komunikacji, problemów z obsługą systemów kosmicznych czy uszkodzenia części z nich. Z kolei seria małych wybuchów nuklearnych w różnych miejscach mogłaby uszkodzić system satelitarny.
Podpisanie Układu o zakazie prób broni nuklearnej w atmosferze, w przestrzeni kosmicznej i pod wodą znacznie spowolniło wyścig zbrojeń między dwoma supermocarstwami. Nie zatrzymał jednak prac związanych z budową przewagi w przestrzeni kosmicznej. Państwa dalej rozwijały broń antysatelitarną. Rosjanie w latach 80. skupili się na bojowych stacjach kosmicznych Polus, używających wiązki lasera do niszczenia satelitów. Amerykanie w tym okresie postawili natomiast na pociski do niszczenia celów orbitalnych ASM-135 ASAT.
Broń kosmiczna współcześnie
Wyścig o podbój kosmosu w XXI w. nabrał nowego znaczenia. Możliwościami walki w kosmosie zainteresowało się więcej państw, w tym Indie i Chiny, które opracowały własne pociski antysatelitarne. Tempa prac nie zwolniły też Stany Zjednoczone i Rosja. Te pierwsze w 2019 r. założyły amerykańskie siły kosmiczne (U.S. Space Force, USF), których celem jest ochrona amerykańskich i sojuszniczych interesów w przestrzeni kosmicznej. Rosja w 2022 r. chwaliła się natomiast rozwojem systemów laserowych Kalina i Peresvet.
Państwa nie odpuszczają kosmosu, bo - jak zaznacza dr Gawroński - "przewagę w dzisiejszej wojnie dają możliwości satelitarne". W tym obszarze NATO na razie góruje nad Rosją.
Dobrze obrazuje to przykład wojny w Ukrainy. - Ma ona lepsze rozpoznanie, bo jest ono dostarczane przez jednostki satelitarne NATO. Podobnie jest z komunikacją satelitarną. Dzięki niej nawet najmniejsze jednostki pozostają w kontakcie z głównym dowództwem - mówi ekspert. Zaznacza też, że wojna w Ukrainie to dość specyficzny konflikt. Jest inna od tego, co sobie wymyślili stratedzy, ponieważ stanowi połączenie rozwiązań z I wojny światowej i technologii kosmicznych.
Gawroński zwraca uwagę na jeszcze jedną, istotną kwestię. Jego zdaniem, "państwo, które będzie chciało rozpocząć tzw. wojny orbitalne, zdecyduje się na akt desperacji sprawiający, że eksploracja kosmosu zostanie powstrzymana na dziesiątki, a nawet setki lat". Nie można bowiem zapominać o tzw. efekcie Kesslera. Nawet niewielki satelita zniszczony przez energię kinetyczną rozbije się na dziesiątki tysięcy fragmentów. Te fragmenty w nieskoordynowany sposób będą krążyć wokół Ziemi. Mogą dalej uszkadzać inne satelity i inne obiekty na niskiej orbicie okołoziemskiej oraz generować ogromną ilość śmieci kosmicznych, co w efekcie prowadzi do kolejnych i kolejnych zniszczeń.
Karolina Modzelewska, dziennikarka Wirtualnej Polski