Koronawirus wpędził nas w gigantyczny kryzys. I może rozpędzić jeszcze inny – dużo większy
Koronawirus to ostrzeżenie, z którego powinniśmy wyciągnąć wnioski. Inaczej przysłoni on tykającą bombę, która zmieni naszą rzeczywistość dużo bardziej niż pandemia. To smutna refleksja dzisiejszego dnia - 50. Światowego Dnia Ziemi.
22.04.2020 | aktual.: 23.04.2020 10:06
Na koronawirusa żaden kraj nie był przygotowany, co nie znaczy, że nie dało się go przewidzieć – ale o tym później. Rządy są całkowicie zaaferowane jak najszybszym rozwiązaniem problemu pandemii, by zminimalizować straty gospodarcze i przede wszystkim ocalić jak najwięcej ludzi.
Niestety sam koronawirus nie jest jedynym problemem, który budzi niepokój o przyszłość świata, jaki znamy. Jest problem jeszcze gorszy, choć siłą rzeczy nie przyciąga teraz odpowiednio dużej uwagi, bo jego skutki nie są jeszcze tak namacalne. Ale jeśli nic z tą sprawą nie zrobimy, to efekty będą w tym przypadku nieporównywalnie bardziej poważne, niż to, czego doświadczamy teraz.
Ten problem to oczywiście zmiany klimatu.
Nie możemy stracić ostatniej szansy na powstrzymanie katastrofy
Czy koronawirus ma rzeczywiście negatywny wpływ na starania dotyczące zmian klimatu? W pewnych aspektach na pewno tak. Najbardziej wyrazistym przykładem jest przesunięcie Szczytu COP26, który miał się odbyć w Wielkiej Brytanii… w listopadzie tego roku. Mimo że to dopiero za 7 miesięcy, już teraz wiadomo - pandemia nie pozwoli go zorganizować.
Trzeba zaznaczyć, że COP26, w przeciwieństwie do poprzedniego szczytu w Madrycie (na którym nie ustalono niemal nic), miał być niezwykle owocnym wydarzeniem. Państwa miały tam uzgodnić nowe zasady handlu emisjami CO2, zwiększyć cele redukcyjne do 2030 roku i zaprezentować strategie na rok 2050. Przyjdzie nam więc czekać na te ustalenia co najmniej do końca bieżącego roku.
Istotnym negatywnym efektem koronawirusa jest również zablokowanie działań aktywistycznych poprzez zakaz zgromadzeń. Powszechne strajki klimatyczne, a także inne działania mające zwrócić uwagę na problem i wywrzeć nacisk na rządy, zostały ograniczone wyłącznie do tego, co można zrobić w sieci.
– Istnieje ryzyko, że zajęci epidemią politycy obniżą priorytet ochrony klimatu. Mamy niestety tendencję, żeby odkładać rozwiązanie narastających problemów na później, a potem "jakoś to będzie". Negocjacje klimatyczne mogą się przeciągać – mówi w rozmowie z WP Marcin Popkiewicz, klimatolog, fizyk jądrowy i publicysta, współtwórca portalu "Nauka o Klimacie".
Według niego w skrajnej sytuacji, wynikająca z Porozumienia Paryskiego i uzgodniona w Europie w ramach Zielonego Nowego Ładu neutralność klimatyczna do 2050 roku, może zostać opóźniona.
Zagrożeniem dla ochrony klimatu jest też możliwa redukcja inwestycji w bezemisyjne źródła energii i efektywność energetyczną. Mogą tu jednak pomóc programy stymulowania gospodarki, wprowadzane w obliczu recesji i narastającego bezrobocia, ale tylko jeśli zostaną pokierowane w wyżej wspomniane gałęzie gospodarki. – Gdyby takie programy zostały ukierunkowane nie na przebudowę systemu, lecz na "stare", wysokoemisyjne branże jak przemysł paliw kopalnych, samochodowy czy lotniczy, prowadziłoby to prostą drogą do katastrofy klimatycznej – zauważa ekspert.
Bardziej optymistyczne podejście do tematu ma rzeczniczka prasowa reprezentująca strategię Zielonego Nowego Ładu i dyrekcję generalną KE zajmującą się energetyką, Ana Crespo Parrondo: – Podczas gdy bezpośrednio skupiamy się na zwalczaniu rozprzestrzeniania się koronawirusa, nasze prace nad stworzeniem europejskiego porozumienia w sprawie ochrony środowiska trwają – mówi dla WP Tech.
Rzecznika zdradza też, że podczas wideokonferencji 26 marca uczestniczący w niej szefowie rządów i państw UE wezwali Komisję do rozpoczęcia prac nad planem naprawy gospodarczej. Jednym z głównych jego filarów ma być właśnie Zielony Ład. Komisja miała przyjąć to oświadczenie z dużą satysfakcją, niczym sygnał, że państwa członkowskie rozumieją rolę zielonej polityki, jako głównej siły napędowej naprawy gospodarczej.
Niech koronawirus będzie ostatnim dzwonkiem, który obudzi nas z letargu
Jest jedna rzecz, na której moglibyśmy na pewno skorzystać w kontekście wpływu koronawirusa na działania wobec klimatu – uczenie się na błędach. Bo wbrew pozorom pandemia i nadchodzący kryzys klimatyczny dzielą ze sobą wspólny korzeń.
Naukowcy, tak samo jak przed kryzysem klimatycznym, od lat ostrzegali przed ryzykiem pandemii i wielokrotnie domagali się od rządów poczynienia przygotowań. Politycy mimo tego ignorowali głos nauki, nie traktując tej kwestii priorytetowo. Popkiewicz zwraca uwagę, że nie zdelegalizowano nawet tzw. mokrych targowisk będących miejscem przenoszenia wirusów z dzikich zwierząt na ludzi.
– Myślenie, że jesteśmy koroną stworzenia, doskonale odizolowaną w naszej technosferze od problemów środowiskowych, jest tylko bardzo niebezpieczną iluzją. Powinniśmy skończyć z myśleniem, że "jakoś to będzie" i zacząć odpowiedzialnie zarządzać ryzykiem, zarówno m.in. w kwestiach zapobiegania pandemiom jak i ochrony klimatu – puentuje ekspert.
A jest co wyciągać. Modele klimatyczne już od dawna przewidują, że jeśli nawet uda się osiągnąć cele zawarte w Porozumieniu paryskim, to średnia globalna temperatura do końca stulecia wzrośnie o 2,8-3,2 stopnia Celsjusza. Co to oznacza? Przykładowo – nieakceptowalne zagrożenie w co najmniej dwóch z trzech dziedzin, takich jak dostęp do wody, energii i żywności. Mogą one objąć ok. 29 proc. ludzkości, z czego 90 proc. w Afryce i Azji.
Koszmar w tropikach? Niewykluczone
Ale przyjrzyjmy się mniej optymistycznym i niestety na tę chwilę bardziej realistycznym wariantom. Wzrost średniej globalnej temperatury o 4 stopnie Celsjusza do 2100 roku.
Te 4 stopnie to coroczne fale upałów o takiej mocy, że wcześniej zdarzały się… raz na 740 lat. Będę one występować na 85 proc. terenów lądowych.
To ekstremalne susze, które dotkną permanentnie południową Europę, a także w dużej mierze Bliski Wschód, najgęściej zamieszkałe rejony Australii, Afryki i Ameryki Południowej. Nawiedzą także tereny rolnicze Stanów Zjednoczonych, Europy i Chin.
To także zagrożenie wymarciem połowy WSZYSTKICH gatunków żyjących na świecie.
To w końcu wielkie migracje ludności do terenów, w których po prostu da się normalnie żyć i wynikające z tego geopolityczne i społeczne napięcia.
4 stopnie to świat, jakiego nie znamy.
Teraz jako społeczeństwo mamy ostatnią szansę na wyciągnięcie wniosków i uniknięcie czegoś, przy czym koronawirus to będzie już tylko "mniejszy" problem.