Koronawirus i paszporty covidowe. Pytamy, czy to ma sens

"Paszport covidowy" to idea wydawania dokumentu, który poświadcza odporność na koronawirusa SARS-CoV-2. Osoby z takim paszportem mogłyby się swobodnie poruszać i uczestniczyć w życiu publicznym. Czy w Polsce to możliwe? Eksperci nie widzą w tym pomyśle zbyt dużo sensu.

Żółta książeczka szczepień Światowej Organizacji Zdrowia (WHO)
Żółta książeczka szczepień Światowej Organizacji Zdrowia (WHO)
Źródło zdjęć: © Bolesław Breczko
Bolesław Breczko

18.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 10:40

Już dwie firmy (Pfizer i Moderna) ogłosiły, że ich szczepionki są bezpieczne i skuteczne w ponad 90 procentach. Kolejna, niemiecka, szczepionka jest także bliska podobnych efektów. Może to oznaczać, że już na początku 2021 rozpocznie się masowa akcja szczepienia przeciwko SARS-CoV-2.

Niektóre kraje, jak Stany Zjednoczone, Włochy czy Niemcy sugerowały wydawanie "paszportów odporności na Covid-19". Miałyby je otrzymywać osoby zaszczepione i ozdrowieńcy. Osoby z paszportami mogłyby swobodnie się poruszać i podróżować, chodzić do kin, na siłownie i baseny.

Wielu sceptyków, którzy nie wierzą w istnienie koronawirusa lub wątpią w jego naturalne powstanie, uważa, że pandemia i ewentualne szczepienia będą wykorzystane do "zaczipowania ich" i śledzenia. Chociaż te teorie należy włożyć między bajki, to są inne argumenty, które każą wątpić w sens wydawania "paszportów covidowych".

- Już dziś istnieją żółte Międzynarodowe Książeczki Szczepień WHO, w których zapisane są szczepienia przeciwko żółtej gorączce, jak też dodatkowe szczepienia - tłumaczy WP Tech dr hab. Ernest Kuchar, lekarz specjalista chorób zakaźnych. - Taka książeczka ze szczepieniem przeciwko żółtej febrze potrzebna jest np. do wjazdu do niektórych afrykańskich krajów. Więc dokument potwierdzający zaszczepienie przeciwko koronawirusowi SARS-CoV-2 nie byłby niczym niezwykłym ani nowatorskim.

Specjalista chorób zakaźnych zwraca jednak uwagę na inne problemy związane z pomysłem "paszportów covidowych". Jeśli miałyby one stanowić o możliwości wyjazdu osoby za granicę lub korzystania z niedostępnych dziś usług, to trzeba by wydawać je także ozdrowieńcom, którzy tak samo jak osoby zaszczepione mają odporność i swoiste przeciwciała przeciwko SARS-CoV-2.

Kolejnym problemem jest ten, że nauka nie wie w tej chwili, ile czasu dokładnie utrzymują się w organizmie swoiste przeciwciała przeciwko koronawirusowi.

- Z tego samego powodu nie wpisujemy do książeczek corocznych szczepień przeciwko grypie - tłumaczy dr Kuchar. - Szczepienia chronią przez około pół roku, ewentualne książeczki nie miałyby dużego sensu.

Problemów jest więcej, bo tam, gdzie do funkcjonowania wymagane są konkretne dokumenty, momentalnie pojawiają się podrabiane dokumenty.

- W licznych krajach Afryki można na granicy kupić falsyfikat żółtej książeczki WHO ze wszystkimi wpisanymi szczepieniami i pieczęciami za około 2 dolary - opowiada lekarz specjalista. - Sam wymóg dokumentu nie znaczy też, że wszyscy od razu się zaszczepią.

Jeszcze bardziej sceptyczny wobec pomysłu "paszportów covidowych" jest dr Krzysztof Łanda, były wiceminister zdrowia w rządzie PiS w latach 2015-2017. Po pierwsze według niego tego rodzaju dokumenty będą stygmatyzacją. Ponadto zauważa, że zanim proces szczepień się rozpocznie, to możemy osiągnąć zadowalający poziom odporności naturalnie.

- Według badań, aby społeczeństwo uzyskało odporność stadną, to w przypadku SARS-CoV-2 65 proc. populacji musi być na niego odporna - mówi w rozmowie z WP Tech dr Łanda. - Chociaż dziś oficjalnie mamy ok. 20 tys. zakażeń dziennie, to w rzeczywistości liczba ta znajduje się na poziomie 100-150 tysięcy dziennie. W tym tempie i przy założeniu przestrzegania MDD (maska, dezynfekcja, dystans) do marca 2021 powinniśmy nabrać wystarczającej odporności jako społeczeństwo.

Zdaniem eksperta ewentualny proces wszczepienia całego społeczeństwa i wydania o tym zaświadczeń byłby trudny logistycznie, drogi, a także prawdopodobnie zbędny.

- Zanim zaczną się szczepienia, to odsetek nowych zakażeń spadnie do poziomu z wiosny tego roku - tłumaczy dr Łanda. - Wydawanie wtedy miliardów złotych na szczepionki niekoniecznie będzie miało sens.

Ekspert podaje też kolejny argument, że szczepionki dla wszystkich nie będą wcale potrzebne. Ma to związek z tym, ile ludzi umiera w związku z zachorowaniem na Covid-19. Według danych europejskich, u osób poniżej 55. roku życia jest to zaledwie 0,7 proc. Z kolei w największej grupie ryzyka są mężczyźni powyżej 60. i kobiety powyżej 70. roku życia.

- To właśnie te osoby zatykają nam teraz służbę zdrowia i trafiają pod respiratory - mówi były wiceminister zdrowia. - Jeśli szczepionka zostanie wynaleziona, to w pierwszej kolejności oni powinni zostać zaszczepieni. Następnie personel medyczny i osoby, które mają kontakt z wieloma osobami, np. sprzedawcy w sklepach, kierowcy, nauczyciele.

Tym bardziej więc, zdaniem dr. Łandy, niepotrzebne będzie wystawianie o tym zaświadczeń. To, co należałoby zrobić, to zadbać o najbardziej zagrożoną część społeczeństwa, czyli seniorów. Do tego nie wystarczy jednak wyznaczyć godzin dla seniorów w sklepach, bo nie ma to znaczenia, jeśli po tych godzinach także robią zakupy i się zarażają. Zdaniem eksperta należałoby ich możliwie jak najskuteczniej odseparować od reszty społeczeństwa, otoczyć opieką i pomocą.

Komentarze (39)