Koniec ery Gutenberga. Książka ponownie staje się elitarna
Żyjemy w czasach, w których wynalazek Jana Gutenberga wydaje się tracić na znaczeniu. Zmiany następują bardzo szybko. Druk przez niemal 600 lat kształtował naszą cywilizację. Niewykluczone, że wystarczy jedno pokolenie, by zaczął zanikać. Czego możemy się spodziewać?
W 1452 roku Jan Gutenberg poskładał z ruchomych czcionek strony 42-wersowej Biblii. To symboliczny początek ery druku. Symboliczny, bo przecież ani sama idea, ani jej praktyczne zastosowanie nie były nowe. Drukowali Chińczycy, drukował – dobre 20 lat przed Gutenbergiem – Laurens Janszoon Coster, a sam Gutenberg ukończył swoje dzieło dopiero trzy lata od jego rozpoczęcia.
To, kto był pierwszy, jest jednak sprawą drugorzędną. Nie ma wielkiego znaczenia, komu drukarze powinni stawiać pomniki, ani w którym dokładnie roku pojawiła się pierwsza drukowana – wedle dzisiejszych standardów – książka. Znacznie donioślejsze są zmiany, jakie nie tyle sam wynalazek, co upowszechnienie druku odcisnęło na naszej cywilizacji.
Niemal dwieście lat po umownych narodzinach druku angielski filozof, Francis Bacon, wskazywał w jednej ze swoich prac trzy najważniejsze wynalazki, które ukształtowały znaną mu epokę. Były to proch strzelniczy, busola i właśnie druk.
Dzisiaj – z perspektywy kolejnych stuleci – wydaje się, że ten ostatni okazał się z całej trójki najbardziej doniosły, potwierdzając starą maksymę o słowie potężniejszym od miecza.
Pióro i miecz
Przez tysiąclecia wiedza była fundamentem potęgi gospodarczej i militarnej. Los bywa jednak przewrotny. "Co warte idee, kiedy braknie siły?" – pyta Machiavelli w jednym z tekstów Jerzego Czecha.
Słynne biblioteki upadały razem z cywilizacjami
Wielkie cywilizacje padały pod ciosami najeźdźców, często stojących na niższym etapie rozwoju cywilizacyjnego. Razem z pałacami płonęły albo doświadczały grabieży biblioteki. Pergamońska – złupiona przez Antoniusza. Aleksandryjska – ograbiona najpierw przez Rzymian, a później zniszczona przez chrześcijańskich fanatyków, czy w końcu biblioteka w Cezarei, rozkradziona przez Persów i Saracenów. Albo – w czasach nam bliższych – prekolumbijskie kipu, spalone podczas hiszpańskiej kolonizacji.
Wszystkie te cywilizacyjne katastrofy łączył fakt, że wiedza była elitarna. Sposób na jej gromadzenie i przekazywanie był czasochłonny i drogi, a zdolnych do jej przyswojenia – niewielu. Druk zmienił to całkowicie. Choć trwało to kilka wieków, wiedza uległa demokratyzacji, a dostęp do niej przestał być przywilejem elity.
XX-wieczna eksplozja intelektu, jaką było upowszechnienie czytania i pisania, a później – w wielu krajach – budowa gospodarki opartej na wiedzy, są pochodną wcześniejszych o wieki dokonań Gutenberga.
Co robimy z wiedzą?
Problem w tym, że coraz oporniej przychodzi nam korzystać z wiekopomnego wynalazku. Kolejne badania pokazują, że czytelnictwo spada (choć ostatnio - po istotnych spadkach - przez kilka lat pozostało w Polsce na podobnym poziomie). Pół biedy, gdyby dotyczyło to tylko druku, ale ludzie czytają coraz mniej również tekstów elektronicznych. A jeśli już to robią, zadowalają się tymi krótszymi, albo samym przeglądem nagłówków. I trudno ich za to winić, bo podkręcony oczekiwaniem hormonalnej nagrody mózg poszukuje ciągle nowych bodźców, utrudniając skupienie na dłuższych tekstach.
To źle? Uspokajająco może zabrzmieć stwierdzenie, że narzekania na współczesność to domena każdej epoki. Podobnie jak narzekania starych, którzy zupełnie nie rozumieją młodszych od siebie. Koronnym tego przykładem jest jeden z najstarszych zachowanych tekstów (nie drukowanych – tekstów w ogóle), wyryty w starożytnym Sumerze na glinianej tabliczce. Ojciec skryba narzeka w nim na bezrozumnego "zepsutego syna".
Tabliczka z Sumeru. Są na niej zapiski dotyczące piwa
Ojcowska tyrada niczym nie różni się od dzisiejszych. Młode pokolenie niczego nie rozumie, włóczy się po placach i nie szanuje nauczycieli, choć wiedzie życie lekkie, łatwe i przyjemne. Znamy to skądś? Pewnie, że znamy. To melodia powtarzana od dobrych pięciu tysięcy lat.
Tylko co z niej wynika? Przez długie lata można było potakiwać z wyrozumiałością głową, powołując się na tzw. efekt Flynna – stały i widoczny w prowadzonych przez dziesięcioleci badaniach wzrost poziomu intelektualnego badanych.
Czas myślozbrodni
Problem w tym, że efekt Flynna – co nie wszyscy komentatorzy zdążyli odnotować – już nie działa. A przynajmniej nie widać go w wynikach badań mniej więcej od czasu wzrostu popularności internetu. A może badania nie mierzą tego, co powinny? Bo – jak zauważa choćby polski pisarz, eseista i filozof, Jacek Dukaj - mamy wyjątkową okazję żyć na przełomie epok.
"Po piśmie" – to tytuł zbioru esejów Dukaja, w których autor przedstawia swoje poglądy na temat kierunków rozwoju technologii i piętna, jakie odciska ona na naszym życiu. Z pesymistyczną wizją można się nie zgadzać, ale warto pochylić się choćby nad tezą o stopniowym odchodzeniu od pisma. To, wypierane przez obrazki, staje się jak niegdyś domeną uprzywilejowanej grupy.
W epoce łatwego i powszechnego dostępu do wiedzy problemem staje się nie tyle zdobycie informacji, co wyłowienie z ich powodzi tych wartościowych i wiarygodnych. Takich, pod którymi podpisał się ktoś, kogo wiedzę, dorobek czy – w szerszym ujęciu – intencje można jakoś zweryfikować. Bez tego opinią publiczną - jak na jednym z rysunków Andrzeja Mleczki - każdego dnia wstrząsa szereg informacji pozbawionych znaczenia.
Jacek Dukaj
Z drugiej strony coraz popularniejszy pęd do korzystania – zamiast posiadania – sprowadza większość ludzi do roli biernych odbiorców usług. Dotyczy to również dostępu do książek. Te, w wersji elektronicznej, dostępne są w nieprzebranym bogactwie za niewielką opłatą albo nawet za darmo. Problem w tym, że ich czytelnik nie ma nad nimi żadnej kontroli. Do czego to prowadzi, lata temu opisał Orwell.
Po Gutenbergu
Kto zagwarantuje, że za lat 50 z książek nie znikną sceny z papierosami? Obrazoburcze żarty? Wypowiadane przez bohaterów opinie niezgodne z aktualną wrażliwością czy potrzebami tego, kto kontroluje dostęp do elektronicznego księgozbioru?
W takim kontekście tradycyjna, domowa biblioteka staje się dobrem o tyle pożądanym, co jak przed wiekami, dostępnym tylko dla nielicznych. Jest droga i niewygodna, wymaga poświęcenia i zaangażowania wielu cennych zasobów. Nie tylko pieniędzy poświęconych na zakup książek czy regałów, uciążliwości ewentualnych przeprowadzek, ale także oddania zasobu bezcennego: kurczącej się przestrzeni.
Tradycyjny księgozbiór, ten prywatny, należący do nas, staje się dobrem coraz bardziej elitarnym. Historia – na naszych oczach - zatacza więc wielkie koło. Jeśli potraktować poważnie niektóre z poglądów Marksa, za pierwszym razem powtarza się jako tragedia, za drugim jako farsa. Kto będzie się śmiał ostatni?