Dość narzekań. Cyfrowi tubylcy wcale nie są głupsi od starszych pokoleń
Zapatrzeni w smartfony, uzbrojeni w kijki do selfie, z podłączonym do krwiobiegu Instagramem. Niczego nie wiedzą, niczego nie rozumieją, nic sobą nie reprezentują. Stracone pokolenie? Tak może myśleć tylko ktoś całkowicie oderwany od rzeczywistości.
02.03.2018 | aktual.: 02.03.2018 08:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kiedyś było lepiej, czyli marudzenia borsuków
Demotywatory, Kwejki, Wykopy i inne serwisy ze śmiesznymi obrazkami pełne są nostalgii za mitycznymi "dawnymi czasami". Za epoką, kiedy to – rzekomo – dzieciaki bawiły się razem na podwórku, woda z kranu nie szkodziła, a otwarte złamania leczyło się szybko przyłożeniem liścia babki lekarskiej. Było może i trochę biednie, ale za to wesoło i cudownie.
Zapewne znacie te masowo produkowane bzdury z ukrytym albo podanym wprost przesłaniem, że PRL-owski skansen i początek lat 90. był jakąś wartością samą w sobie. Że dzielona równo bieda i zacofanie mają jakieś tajemnicze, uszlachetniające właściwości. Że dawniej było prawdziwe dzieciństwo, trzepak i haratanie w gałę, a teraz tylko Facebook i FIFA na konsoli.
I wiecie co? Te wszystkie nostalgiczne wypociny to blaga, jakich mało. Tworzy je albo ktoś cyniczny, komu po prostu zależy na klikalności, albo jakiś borsuk, który zaszył się w piwnicy bez okien po upadku rządu Oleksego i od tamtego czasu nie wystawił z niej nosa, czerpiąc wiedzę o świecie z wieczornych wydań "Wiadomości".
Głupki uzależnione od smartfonów?
W tym narzekaniu widać co najmniej dwa główne nurty. Jeden skupia się na edukacji i zakłada, że poziom dawnych szkół był wyższy, podobnie jak intelektualny potencjał młodych ludzi.
Tradycyjna edukacja to atut czy balast?
Drugi to utyskiwanie na pokolenie, które – rzekomo – nie widzi świata poza serwisami społecznościowymi, a życie spędza na oglądaniu porno online, z mętnym wzrokiem, utkwionym w hipnotyzującej poświacie smartfonów.
Kuźnia elit?
Zajmijmy się najpierw tą pierwszą kwestią, czyli edukacją i wszystkim, co z nią związane. To prawda, że technologia zmieniła tę dziedzinę życia. Coraz mniej musimy pamiętać i coraz rzadziej zdarza się nam pisać coś odręcznie na kartce papieru. Większość z nas nie miała również przyjemności poznać greki czy łaciny.
Z drugiej strony tradycyjne wykształcenie, oparte na dawnych kanonach niezmiennie pozostaje czymś w rodzaju intelektualnego fetyszu i bywa uważane za wartość samą w sobie.
Kapitalnie zwrócił na to uwagę Jacek Dukaj. Pisarz komentując zmiany w kształceniu przy okazji premiery "Starości aksolotla" zauważył, że najbogatsi ludzie naszej planety serwują swoim dzieciom bardzo tradycyjne wykształcenie, w miarę możliwości bez udziału komputerów i zdobyczy współczesnej technologii.
Jakie umiejętności będą przydatne?
To przepustka do świata intelektualnej elity? Niekoniecznie. Wykształcenie w starym stylu równie dobrze może okazać się balastem, który zamiast pomóc, utrudni funkcjonowanie w świecie, gdzie znajomość kaligrafii czy daty bitwy pod Gaugamelą nie będzie nikomu do niczego potrzebna.
Kaligrafia jest piękna i inspirująca, ale czy nie przeceniamy jej znaczenia?
Dobrym, a zarazem dość kontrowersyjnym przykładem wydaje się nauka języków obcych. Jeszcze dekadę temy wydawała się oczywistością. Dzisiaj - dzieki rozwojowi technologii - staje się coraz mniej potrzebna i wiele wskazuje na to, że w ciągu kolejnych lat stanie się zbędna. Lata nauki zastąpi elektroniczny translator, tłumaczący konwersację w czasie rzeczywistym.
Nie chodzi tu - rzecz jasna - o lekceważenie czy marginalizowanie wiedzy. Lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć. Zazwyczaj lepiej też coś umieć, niż nie umieć. Problem w tym, że nie zawsze da się dla tej wiedzy i tych umiejętności znaleźć praktyczne zastosowanie, więc jest szansa, że pozostaną jedynie sztuką dla sztuki.
Balast tradycji
Narzekać jest łatwo. Ale czy – poza własnymi przekonaniami, różnymi obawami i przeświadczeniem, że kiedyś było lepiej – mamy ku temu jakieś racjonalne przesłanki? Sądzę, że nie. Nie wiemy, jak będzie wyglądał świat przyszłości i które z oczywistych dla nas umiejętności będą w nim przydatne. Skąd przekonanie, że odręczne pismo i sposób, w jaki ta czynność kształtuje połączenia nerwowe stanowią jakąś wartość samą w sobie?
Nasi odlegli przodkowie też nie wyobrażali sobie, by kompetentny człowiek nie wiedział, jakie zielsko pomaga na krwawą biegunkę, jak uderzyć w kamień, by powstała ostra krawędź i pod jakim kątem wbić włócznię w oko mamuta.
Pokolenie Z: cyfrowi tubylcy
Drugi ze wspomnianych wyżej trendów to narzekanie na pokolenie tzw. cyfrowych tubylców. Chodzi o osoby urodzone już w czasach internetu, który jest dla nich tym samym, czym dla starszych prąd. Po prostu jest od zawsze, tak samo jak od zawsze są strony internetowe czy Facebook i smartfony. A Steve Jobs to postać historyczna, należąca do tej samej kategorii, co caryca Katarzyna Wielka. Trafnie ujęła to jakiś czas temu Natalia Hatalska:
Nie jest przypadkiem, że gdy w 1957 roku przetłumaczono gliniane tabliczki, znalezione w starożytnym mieście Ur, okazało się, że jednym z najstarszych tekstów stworzonych przez człowieka jest "Skryba i jego zepsuty syn". Czyli lament nad młodym pokoleniem, które zamiast uczyć się, włóczy się po placach i zaprzepaszcza szansę na stanie się wartościowym człowiekiem. A przecież ojciec taki dobry, nie każe zbierać trzciny, byle się potomek uczył...
Idiokracja: niespełniony sen malkontentów
Wiele zachodzących na naszych oczach procesów może się nam nie podobać, albo wywoływać niepokój. Sam często i raczej krytycznie piszę o zmianach, związanych z końcem prywatności, powszechną inwigilacją i utracie przez nas kontroli nad własnością.
Mimo tego nie przyłączę się do grona narzekaczy, marudzących na współczesność. Jasne, że media kreują zupełnie inny obraz – bandyci z pasami szahida, różne wojny, zamachy, katastrofy i złodzieje na wysokich stanowiskach. Można byłoby się wystraszyć, gdyby nie prosty fakt – wojny, bandyci i sprzedajni politycy istnieją od początku naszej cywilizacji.
Do tego – to również budujące – wizje przyszłości, wyglądającej jak w filmie "Idiokracja" pozwalają może niektórym poczuć się lepiej, ale nie mają wiele wspólnego z realiami. Efekt Flynna, czyli stałe podnoszenie się poziomu inteligencji naszego gatunku nie został do tej pory w poważny sposób zakwestionowany (choć - jak niemal w każdym przypadku - są badania, które go podważają). Z dekady na dekadę jesteśmy - jako gatunek - coraz bystrzejsi.
Dlatego, przy wszystkich zastrzeżeniach i krytycznych uwagach, jestem jednak przekonany, że tworzony przez nas świat podąża w dobrym kierunku. Mimo powtarzanych od tysiącleci i niezmiennych - niezależnie od epoki - narzekań.