Druga katastrofa tunguska? Polacy robią wszystko, żeby się nie wydarzyła

Druga katastrofa tunguska? Polacy robią wszystko, żeby się nie wydarzyła
Źródło zdjęć: © Fotolia
Adam Bednarek

30.06.2017 10:48, aktual.: 30.06.2017 12:07

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

30 czerwca to rocznica katastrofy tunguskiej - w 1908 roku planetoida uderzyła w Ziemię. Upadek odnotowały sejsmografy na całym świecie, a ze względu na chmurę pyłu odbijającego światło Słońca, w wielu europejskich miastach miały miejsce “białe noce”. Czy historia może się powtórzyć?

Tak, może. A właściwie - już się powtórzyła. W 2013 roku meteor o masie 10 tys. ton i średnicy 17 metrów rozpadł się w okolicach Czelabińska. Odłamki uszkodziły 7,5 tys. budynków, a 1500 osób zostało rannych.

- W przypadku katastrofy w Czelabińsku mieliśmy szczęście, że planetoida rozpadła się w atmosferze. Gdyby bolid doleciał w jednym kawałku do Ziemi, zniszczenia byłyby znacznie większe. Już sam rozpad skały w atmosferze wyzwolił energię 40 razy większą niż wybuch bomby atomowej, która zniszczyła Hiroszimę – mówi dr Grzegorz Brona, prezes firmy Creotech Instruments S.A.

30 czerwca to więc nie tylko rocznica katastrofy tunguskiej - wokół której narosło wiele legend i mitów - ale też Światowy Dzień Planetoid. Ustanowione przez ONZ “święto” ma pomóc w szerzeniu wiedzy na ich temat. Tym bardziej że zagrożenie istnieje i jest realne - czego dowodem była chociażby przelatująca w styczniu tego roku planetoida; tych samych rozmiarów, co meteor z Czelabińska!

Choć przykład niezauważonej planetoidy, która minęła nas niemal dokładnie w połowie odległości pomiędzy Ziemią a Księżycem, temu przeczy, to wcale nie jesteśmy bezbronni. A ochronę zawdzięczamy m.in. Polakom.

Europejska Agencja Kosmiczna powołała projekt NEOSTEL. To system wczesnego ostrzegania Ziemi przed grożącym jej niebezpieczeństwem. Rodzima firma Creotech Instruments S.A. odpowiada za opracowanie i wyprodukowanie superczułych kamer CCD. Znajdą się w teleskopach, które będą obserwowały kosmos w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń.

"Kamery wyposażone są w najdokładniejsze na świecie czujniki, które, schłodzone do minus pięćdziesięciu stopni oraz utrzymywane w warunkach bliskich próżni, będą w stanie wykrywać i śledzić obiekty, które emitują lub odbijają bardzo mało światła – tłumaczy Paweł Zienkiewicz, kierownik projektu w Creotech Instruments S.A. – Dzięki temu nasze kamery będą w stanie nie tylko wykrywać obiekty zagrażające Ziemi, ale także śledzić aktywne i nieaktywne satelity i śmieci kosmiczne, czyli fragmenty satelitów, rakiet nośnych i innych elementów wysłanych w przestrzeń kosmiczną przez człowieka, które mogą zagrozić działającym satelitom i spowodować uszkodzenie lub zniszczenie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej" - wyjaśnia.

Docelowo sieć teleskopów miałaby objąć całą Ziemię i pozwolić na nieustanną obserwację całego nieba.

Polska chce nie tylko widzieć planetoidy. Mamy na nich także zarabiać. Właśnie w tym celu powstało konsorcjum EX-PL, którego celem będzie tworzenie technologii umożliwiających prowadzenie m.in. pierwszych misji wydobywczych w kosmosie.

W kosmosie mnóstwo jest surowców, których na Ziemi nie ma wcale lub występują w śladowych ilościach. Chodzi tu o platynę i wolfram, iryd, osm, pallad, ren, rod czy ruten. Jest też jeden z izotopów helu (hel-3), którego “na miejscu” mamy niewiele. A może stać się niezwykle wydajnym, a przy tym ekologicznym źródłem taniej energii - pisaliśmy, wymieniając powody, dla których Polska powinna zacząć inwestować w kosmiczne górnictwo. Cenne surowce znajdziemy m.in. na planetoidach.

Pierwsze misje wydobywcze to najprawdopodobniej perspektywa 20-40 lat - zapowiada Grzegorz Brona z Creotechu, wchodzącego w skład EX-PL. Wydobywaniem surowców mają zająć się automatyczne platformy wiertnicze. Wszystko odbywać się będzie bez kosmicznych górników.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (58)
Zobacz także