Dość narzekań. Cyfrowi tubylcy wcale nie są głupsi od starszych pokoleń

Dość narzekań. Cyfrowi tubylcy wcale nie są głupsi od starszych pokoleń

Dość narzekań. Cyfrowi tubylcy wcale nie są głupsi od starszych pokoleń
Źródło zdjęć: © Pixabay.com
Łukasz Michalik
02.03.2018 07:30, aktualizacja: 02.03.2018 08:01

Zapatrzeni w smartfony, uzbrojeni w kijki do selfie, z podłączonym do krwiobiegu Instagramem. Niczego nie wiedzą, niczego nie rozumieją, nic sobą nie reprezentują. Stracone pokolenie? Tak może myśleć tylko ktoś całkowicie oderwany od rzeczywistości.

Kiedyś było lepiej, czyli marudzenia borsuków

Demotywatory, Kwejki, Wykopy i inne serwisy ze śmiesznymi obrazkami pełne są nostalgii za mitycznymi "dawnymi czasami". Za epoką, kiedy to – rzekomo – dzieciaki bawiły się razem na podwórku, woda z kranu nie szkodziła, a otwarte złamania leczyło się szybko przyłożeniem liścia babki lekarskiej. Było może i trochę biednie, ale za to wesoło i cudownie.

Zapewne znacie te masowo produkowane bzdury z ukrytym albo podanym wprost przesłaniem, że PRL-owski skansen i początek lat 90. był jakąś wartością samą w sobie. Że dzielona równo bieda i zacofanie mają jakieś tajemnicze, uszlachetniające właściwości. Że dawniej było prawdziwe dzieciństwo, trzepak i haratanie w gałę, a teraz tylko Facebook i FIFA na konsoli.

I wiecie co? Te wszystkie nostalgiczne wypociny to blaga, jakich mało. Tworzy je albo ktoś cyniczny, komu po prostu zależy na klikalności, albo jakiś borsuk, który zaszył się w piwnicy bez okien po upadku rządu Oleksego i od tamtego czasu nie wystawił z niej nosa, czerpiąc wiedzę o świecie z wieczornych wydań "Wiadomości".

Głupki uzależnione od smartfonów?

W tym narzekaniu widać co najmniej dwa główne nurty. Jeden skupia się na edukacji i zakłada, że poziom dawnych szkół był wyższy, podobnie jak intelektualny potencjał młodych ludzi.

Obraz
© Pixabay.com

Tradycyjna edukacja to atut czy balast?

Drugi to utyskiwanie na pokolenie, które – rzekomo – nie widzi świata poza serwisami społecznościowymi, a życie spędza na oglądaniu porno online, z mętnym wzrokiem, utkwionym w hipnotyzującej poświacie smartfonów.

Kuźnia elit?

Zajmijmy się najpierw tą pierwszą kwestią, czyli edukacją i wszystkim, co z nią związane. To prawda, że technologia zmieniła tę dziedzinę życia. Coraz mniej musimy pamiętać i coraz rzadziej zdarza się nam pisać coś odręcznie na kartce papieru. Większość z nas nie miała również przyjemności poznać greki czy łaciny.

Z drugiej strony tradycyjne wykształcenie, oparte na dawnych kanonach niezmiennie pozostaje czymś w rodzaju intelektualnego fetyszu i bywa uważane za wartość samą w sobie.

Kapitalnie zwrócił na to uwagę Jacek Dukaj. Pisarz komentując zmiany w kształceniu przy okazji premiery "Starości aksolotla" zauważył, że najbogatsi ludzie naszej planety serwują swoim dzieciom bardzo tradycyjne wykształcenie, w miarę możliwości bez udziału komputerów i zdobyczy współczesnej technologii.

Jakie umiejętności będą przydatne?

To przepustka do świata intelektualnej elity? Niekoniecznie. Wykształcenie w starym stylu równie dobrze może okazać się balastem, który zamiast pomóc, utrudni funkcjonowanie w świecie, gdzie znajomość kaligrafii czy daty bitwy pod Gaugamelą nie będzie nikomu do niczego potrzebna.

Obraz
© Pixabay.com

Kaligrafia jest piękna i inspirująca, ale czy nie przeceniamy jej znaczenia?

Dobrym, a zarazem dość kontrowersyjnym przykładem wydaje się nauka języków obcych. Jeszcze dekadę temy wydawała się oczywistością. Dzisiaj - dzieki rozwojowi technologii - staje się coraz mniej potrzebna i wiele wskazuje na to, że w ciągu kolejnych lat stanie się zbędna. Lata nauki zastąpi elektroniczny translator, tłumaczący konwersację w czasie rzeczywistym.

Nie chodzi tu - rzecz jasna - o lekceważenie czy marginalizowanie wiedzy. Lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć. Zazwyczaj lepiej też coś umieć, niż nie umieć. Problem w tym, że nie zawsze da się dla tej wiedzy i tych umiejętności znaleźć praktyczne zastosowanie, więc jest szansa, że pozostaną jedynie sztuką dla sztuki.

Balast tradycji

Narzekać jest łatwo. Ale czy – poza własnymi przekonaniami, różnymi obawami i przeświadczeniem, że kiedyś było lepiej – mamy ku temu jakieś racjonalne przesłanki? Sądzę, że nie. Nie wiemy, jak będzie wyglądał świat przyszłości i które z oczywistych dla nas umiejętności będą w nim przydatne. Skąd przekonanie, że odręczne pismo i sposób, w jaki ta czynność kształtuje połączenia nerwowe stanowią jakąś wartość samą w sobie?

Nasi odlegli przodkowie też nie wyobrażali sobie, by kompetentny człowiek nie wiedział, jakie zielsko pomaga na krwawą biegunkę, jak uderzyć w kamień, by powstała ostra krawędź i pod jakim kątem wbić włócznię w oko mamuta.

Pokolenie Z: cyfrowi tubylcy

Drugi ze wspomnianych wyżej trendów to narzekanie na pokolenie tzw. cyfrowych tubylców. Chodzi o osoby urodzone już w czasach internetu, który jest dla nich tym samym, czym dla starszych prąd. Po prostu jest od zawsze, tak samo jak od zawsze są strony internetowe czy Facebook i smartfony. A Steve Jobs to postać historyczna, należąca do tej samej kategorii, co caryca Katarzyna Wielka. Trafnie ujęła to jakiś czas temu Natalia Hatalska:

Jeden z chłopców, 11-latek (…) na pytanie: Z jakich urządzeń korzystasz?, odpowiedział: „Na co dzień korzystam z komputera, dokładniej z laptopa. Bardzo często korzystam z czajnika. W miarę regularnie korzystam z nieswojego tabletu. (…) Czajnik, komputer, tablet – wymienione jednym tchem, w jednym rzędzie – to bardzo charakterystyczne dla tej grupy.
Natalia Hatalska

Nie jest przypadkiem, że gdy w 1957 roku przetłumaczono gliniane tabliczki, znalezione w starożytnym mieście Ur, okazało się, że jednym z najstarszych tekstów stworzonych przez człowieka jest "Skryba i jego zepsuty syn". Czyli lament nad młodym pokoleniem, które zamiast uczyć się, włóczy się po placach i zaprzepaszcza szansę na stanie się wartościowym człowiekiem. A przecież ojciec taki dobry, nie każe zbierać trzciny, byle się potomek uczył...

Idiokracja: niespełniony sen malkontentów

Wiele zachodzących na naszych oczach procesów może się nam nie podobać, albo wywoływać niepokój. Sam często i raczej krytycznie piszę o zmianach, związanych z końcem prywatności, powszechną inwigilacją i utracie przez nas kontroli nad własnością.

Mimo tego nie przyłączę się do grona narzekaczy, marudzących na współczesność. Jasne, że media kreują zupełnie inny obraz – bandyci z pasami szahida, różne wojny, zamachy, katastrofy i złodzieje na wysokich stanowiskach. Można byłoby się wystraszyć, gdyby nie prosty fakt – wojny, bandyci i sprzedajni politycy istnieją od początku naszej cywilizacji.

Do tego – to również budujące – wizje przyszłości, wyglądającej jak w filmie "Idiokracja" pozwalają może niektórym poczuć się lepiej, ale nie mają wiele wspólnego z realiami. Efekt Flynna, czyli stałe podnoszenie się poziomu inteligencji naszego gatunku nie został do tej pory w poważny sposób zakwestionowany (choć - jak niemal w każdym przypadku - są badania, które go podważają). Z dekady na dekadę jesteśmy - jako gatunek - coraz bystrzejsi.

Dlatego, przy wszystkich zastrzeżeniach i krytycznych uwagach, jestem jednak przekonany, że tworzony przez nas świat podąża w dobrym kierunku. Mimo powtarzanych od tysiącleci i niezmiennych - niezależnie od epoki - narzekań.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (12)