Chiny wzorem do naśladowania? "Poradzili" sobie z koronawirusem, ale nie chcemy iść ich drogą
Włochy i USA toczą dramatyczną walkę z koronawirusem. Tymczasem wydaje się, że kraj, od którego wszystko się zaczęło, uporał się z epidemią. O Chinach zaczyna się więc mówić niemal jako o ekspercie. Ale mało się mówi, jakim kosztem ta wygrana nastąpiła.
Chińskie władze w czwartek 19 marca pochwaliły się, że w ciągu doby nie odnotowano nowych zakażeń koronawirusem. 24 godziny później wystosowano ten sam komunikat. Wprawdzie po kilku dniach Chiny odnotowały wzrost liczby zakażonych, ale władze uspokajały - nowi zakażeni to osoby, które wróciły z zagranicy.
Chiny, z kraju kojarzonego z epicentrum pandemii, stały się państwem, które nie tylko wstało z kolan i zaczęło nieść pomoc innym (w tym Polsce). Urosły wręcz do miana eksperta. To Chiny pokazały, jak walczyć z koronawirusem. Pokazały coś jeszcze
W tekście dla "Rzeczpospolitej" ambasador Chin w Polsce wprawdzie przyznał, że "konieczne jest zacieśnienie międzynarodowej współpracy", ale podstawą sukcesu - o ile zgodzimy się, że już czas na takie odważne stwierdzenia - jest "oparcie na silnym przywództwie". W sieci nie brakuje osób, które doszły do podobnych wniosków.
Chiński plan
"Przywództwo Chin pracuje dzisiaj nad tym, żeby uczynić świat bezpiecznym miejscem dla swojej autokracji" - zauważa Strittmatter Kai, autor wydanej niedawno w Polsce książki "Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura". Niestety koronawirus staje się kolejnym narzędziem, który jest w tym przekonywaniu wykorzystywany.
Jak Chińczycy zwalczyli rozprzestrzenianie się wirusa? Miliony zostały odcięte od świata, chorych i podejrzanych monitorowano za sprawą śledzących aplikacji, kontrolowano medialny przekaz. Efekt był piorunujący. Dość szybko Włosi przegonili Chiny w liczbie zarażonych, co teoretycznie bardzo łatwo jest ze sobą zestawić. Oto stawiające na imprezy i wieczorki towarzyskie społeczeństwo, które w konsekwencji cierpi, kontra podporządkowana ludność, szybko wykonująca polecenia władzy.
Tyle że najpierw Chiny ukrywały prawdę na temat koronawirusa. Dopiero niedawno policja z Wuhan przeprosiła rodzinę lekarza Li Wenlianga, który ostrzegał o wirusie. Wraz z siedmioma innymi lekarzami był przedstawiany jako kłamca. Zarzucano im, że rozpowszechniali fałszywe informacje, by wywołać panikę wśród ludzi. Przekaz tego typu pojawiał się m.in. w państwowej telewizji CCTV.
Z kolei według amerykańskiego wywiadu Chiny zataiły rozmiary epidemii koronawirusa w swoim kraju.
Takie działanie nie jest dla Chin niczym nowym. Autor wspomnianej już książki "Chiny 5.0" przypomina przykład katastrofy ekologicznej w Tiencinie w sierpniu 2015 roku, w wyniku której życie straciło 200 osób. Na początku władze reagowały tak samo - milczeniem. Sprawa wyszła na jaw tylko dlatego, że w mediach społecznościowych krążyły zdjęcia i filmy przedstawiające "piekło na ziemi”.
Na dodatek do podobnych wybuchów dochodziło wcześniej, a mimo to normy bezpieczeństwa nie zostały podwyższone. Co jednak ważniejsze i przerażające, bardzo szybko Tiencin przestał przykuwać międzynarodową uwagę. Czy podobnie będzie z koronawirusem? Nie możemy tego wykluczyć.
Każdy ruch jest śledzony
W stworzeniu społeczeństwa, przed którym można zataić niemal wszystko, pomogły nowe technologie. Chińczycy na każdym kroku są śledzeni, a drobne występki mogą wpłynąć na ich reputację. System rozpoznawania ludzi sprawuje się na tyle wzorowo, że w chińskich hotelach kamery Megvii sprawdzają, czy gość jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje. Na niektóre dworce wstęp mają jedynie ci, których twarz zarejestrowana jest w systemie i można ją zestawić z policyjnym rejestrem danych.
- Nasz algorytm może obsłużyć sieci od pięćdziesięciu do stu tysięcy kamer do monitoringu. Możemy ci powiedzieć, jaki typ ludzi, gdzie się znajduje i o jakiej porze. Możemy odpowiedzieć na pytanie, kto to jest, jak długo przebywa w danym miejscu i dokąd pójdzie potem. Śledzimy takiego człowieka na trasie od kamery do kamery - mówi o algorytmie jeden z pracowników firmy, cytowany w "Chinach 5.0".
Oczywiście firma przekonuje, że system miał wspomóc policję w walce z przestępcami i po prostu odstraszyć ich od wykroczeń. Ale pomyślmy - czy mając w pamięci, że taki system jest w wielu chińskich miastach, komukolwiek przyszłoby do głowy, by łamać zalecenia związane z kwarantanną? Za przejście na czerwonym świetle w Jinan i Shenzhen twarz nieposłusznego pieszego może trafić na znajdujący się przy poboczu ekran. Będzie tam także nazwisko, adres i numer dowodu tożsamości. Łatwo wyobrazić sobie szybkość reakcji, gdyby ktoś paradował po pustych ulicach mimo zakazu władz.
Jestem przeciwko "ucywilizowaniu" ludzi
- Chcemy ucywilizować ludzi - powiedział autorowi książki jeden z urzędników we wschodniochińskim miasteczku Rongcheng. - Naszym celem jest znormalizowanie zachowania ludzi. Kiedy wszyscy będą się zachowywać zgodnie z normą, automatycznie społeczeństwo stanie się stabilne i harmonijne - dodał.
Denerwując się na spacerującą młodzież czy nieodpowiedzialnych rodaków robiących z kwarantanny wakacje, moglibyśmy zamarzyć o takim "znormalizowanym", przewidywalnym społeczeństwie, które szybko stosuje się do rozkazów. Ale warto zastanowić się, jakim kosztem zostało wprowadzone. I jakimi narzędziami - rola technologii jest nie do przecenienia. To wszystko pojawiło się nie z powodu walki z koronawirusem. To chińska codzienność.
Jak zauważa w książce Strittmatter Kai, cenzura w Chinach funkcjonuje nie tylko dlatego, że reżim utrudnia dostęp do wolnej informacji, ale dlatego, że stwarza otoczenie, w którym obywatelom w ogóle nie przychodzi do głowy, żeby odczuwać potrzebę takich informacji. Autor cytuje wyniki badań badaczy z Pekinu i z Uniwersytetu Stanforda, z których wynika, że Chińczycy po prostu nie wierzą w "nieocenzurowane informacje". Nawet gdy znajdą sposób, żeby ominąć blokady internetu i wchodzą na YouTube czy Facebooka, to nie po to, żeby dowiedzieć się czegoś o świecie lub zweryfikować przekaz od władzy. Wolą podziwiać zachodnich celebrytów.
Koronawirus odejdzie, autorytaryzm zostanie
Nie chcę w żaden sposób usprawiedliwiać ignorancji albo szukać wymówek dla osób, które nie dostosowują się do zaleceń polskiego rządu. Nie mam zamiaru tłumaczyć również Włochów, Hiszpanów czy Brytyjczyków. Ale daleko mi do potępiania ich "europejskiego" stylu życia. Ślepe wychwalanie chińskich władz może doprowadzić nas do tego, że później zgodzimy się na to, by respekt do zaleceń wymuszony zostanie siłą oraz presją.
Rodzi się pytanie, co zapamiętamy z pierwszych miesięcy pandemii. Czy Chiny, które tuszowały prawdę o koronawirusie i oskarżały bohaterskiego lekarza o kłamstwo, czy może samoloty niosące pomoc, hojnych chińskich prezesów (powiązanych z partią), rozmach z jakim Chiny budowały szpitale i ignorancję zachodnich polityków, dzięki którym chińscy odpowiednicy będą wydawać się wzorami do naśladowania? Koronawirus w końcu minie, ale zachwyt nad autorytarną władzą może niestety utrzymać się dłużej.