Amerykańską naukę i branżę tech zbudowali imigranci. Wciąż ją tworzą
Stany Zjednoczone budowali imigranci. To samo sformułowanie odnosi się także do tamtejszej branży naukowej oraz technologicznej. I wciąż jest w dużym stopniu aktualne, choć nad imigrantami gromadzą się ostatnio czarne chmury za sprawą polityki prezydenta Donalda Trumpa.
Prezydent Donald Trump wywołał burzę w brytyjskim i nowozelandzkim środowisku naukowym, wymieniając rozdzielenie atomu jako jedno z osiągnięć narodu amerykańskiego. W rzeczywistości dokonał tego w 1917 r. Ernest Rutherford, brytyjski naukowiec nowozelandzkiego pochodzenia, dziś uznawany za twórcę fizyki jądrowej.
Podobne, jeśli nie większe zamieszanie wywołałoby zapisanie wszystkich sukcesów Alberta Einsteina na konto Stanów Zjednoczonych. Wiedza o tym, że urodził się w Niemczech, jest powszechna. Nie każdy jednak wie, że obywatelstwo amerykańskie otrzymał dopiero w 1940 r. Wcześniej Einstein wielokrotnie odwiedzał USA, jednakże Ogólną Teorię Względności w 1915 r. opublikował, mieszkając w Berlinie. Dopiero w 1933 r., po dojściu Hitlera do władzy, zdecydował się pozostać na stałe w USA.
Imigranci i ich potomkowie w amerykańskiej nauce i technologii
To, że Benjamin Franklin, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych w XVIII w., był potomkiem imigrantów, nie jest zaskoczeniem. Jednakże środowisko imigracyjne przez całą 250-letnią historię USA stanowiło i stanowi istotną siłę w nauce tego kraju. Alexander Graham Bell urodził się w Szkocji, do USA trafił już jako dorosły człowiek w 1871 r., a telefon wynalazł w 1876 r., jeszcze przed otrzymaniem obywatelstwa. Szkotem z pochodzenia był fizyk Joseph Henry - skonstruował on prototyp silnika na prąd stały.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
SięKlikało 2024: Co Nas Zaskoczyło w Tech w 2024?
Nietrudno jednak o pomyłkę, gdy nie znamy dobrze historii USA, bo prawie każdy ich obywatel dość szybko w swoim rodowodzie doszuka się zagranicznych korzeni. Samuel Morse czy Thomas Alva Edison byli Amerykanami od wielu pokoleń, ale słynny Henry Ford to dziecko imigrantów z Irlandii i Belgii. Podobnie jak Nikola Tesla, który urodził się w Serbii w Imperium Austro-Węgierskim.
Wielu naukowców sukcesy osiągało jeszcze przed przybyciem do USA. I tak John Ericsson to urodzony w Szwecji jeden z wynalazców śruby okrętowej i konstruktor pierwszego amerykańskiego okrętu żaglowego z silnikiem parowym - USS Princeton. John von Neumann, węgiersko-amerykański naukowiec, położył w XX w. podwaliny pod formalizm matematyczny nauk komputerowych.
Badania przeprowadzone na Uniwersytecie Harvarda wskazują, że w latach 1880-1940, prawie 20 proc. patentów złożyli imigranci, a obecnie jest to nawet 30 proc. Imigranci są jednocześnie bardziej produktywni i innowacyjni niż mieszkańcy USA, pomimo niższych zarobków. W historii nagród Nobla 40 proc. jej amerykańskich laureatów to imigranci.
Nie tylko amerykański program Manhattan
Przełom XIX i XX w. to czas, gdy wykuwało się nowe spojrzenie na rzeczywistość, a stare zabobony ustępowały naukowemu pojmowaniu zjawisk. Ważną rolę odgrywała wtedy nauka europejska, jednakże niespokojne czasy sprzyjały emigracji.
Sporą liczbę obcokrajowców przyciągnął projekt Manhattan w czasie II wojny światowej. Pieczę nad budową bomby atomowej objął wtedy J. Robert Oppenheimer, Amerykanin, którego rodzina przybyła do USA z Niemiec. Na różnych etapach jej konstruowania zatrudnieni byli między innymi Richard Feynman (żydowskie korzenie polsko-rosyjskie), Enrico Fermi (przybył z Włoch), Edward Teller i Leo Szilard (urodzeni na Węgrzech), Stanisław Ulam (opuścił Polskę w 1939 r.), Hans Bethe (z Niemiec). Prędzej czy później otrzymali oni amerykańskie obywatelstwo.
Po kapitulacji III Rzeszy w ramach operacji Paperclip do USA trafiło ponad 1600 niemieckich naukowców, wielu związanych z branżą rakietową, z Wernherem von Braunem na czele. Odegrał on kluczową rolę w pierwszych latach istnienia NASA, a pod jego kierownictwem powstała rakieta Saturn V dla programu Apollo.
Druga połowa XX w. i czasy współczesne
Imigrantów znajdziemy wśród założycieli firm z branży komputerowej - Intela, Google, eBay, Yahoo!, Sun Microsystems, Apple, Nvidii. Steve Wozniak, jeden z twórców Apple, i Chris Malachowsky z Nvidii mają polskie korzenie. Rola imigrantów nie ogranicza się jednakże tylko do wielkich nazwisk. Przybysze z zagranicy zasilają środowiska naukowe, trafiają do amerykańskich firm, gdzie wykorzystują swoje doświadczenie i wykształcenie (niejednokrotnie zdobyte w rodzinnym kraju) nie tylko na kierowniczych pozycjach. W przedsiębiorstwach związanych z nowoczesnymi technologiami 1/4 pracowników to imigranci.
Osób z doktoratami w USA, które nie urodziły się w tym kraju, jest jeszcze większy odsetek, bo około 57 proc. (dane z roku 2024). W przypadku kadry naukowo-inżynieryjnej 30 proc. to obcokrajowcy (dane z roku 2020). Najwięcej, bo ponad połowa z tych osób, pochodzi z Azji, potem są to obywatele Ameryk spoza Stanów Zjednoczonych, nieco mniej liczącą się grupą są Europejczycy. Jednakże otrzymanie stażu na uczelni po doktoracie (postdoc) nie oznacza z automatu, że taki człowiek stanie się imigrantem. Szanse na pozostanie w USA, a nie tylko krótki pobyt (i powrót do ojczyzny), wyższe zarobki, a nie tylko pracę jako taniej siły roboczej, dają nie tylko osiągnięcia. Ważny jest także status rezydenta lub odpowiednia wiza, o które nie jest łatwo, a przy nowym prezydencie będzie jeszcze trudniej.
Elon Musk też zaczynał karierę w USA jako imigrant
Największy stronnik obecnego prezydenta USA nie urodził się na amerykańskiej ziemi. Elon Musk pochodzi z Republiki Południowej Afryki. Jako 17-latek "uciekł" przed obowiązkową służbą w wojsku do Kanady. Tam też rozpoczął studia, które kończył już w Filadelfii.
Swoją podróż do gwiazd Musk rozpoczął w 2002 r., zakładając przedsiębiorstwo SpaceX, dziś niekwestionowanego lidera prywatnego rynku lotów kosmicznych. W tym samym roku został też obywatelem amerykańskim. Jego pierwsze sukcesy, czyli Zip2, a potem PayPal, na których sprzedaży zarobił spore pieniądze, powstały, zanim otrzymał obywatelstwo. Co ciekawe, początkowo nie miał wizy pozwalającej na pracę w USA. W świecie Donalda Trumpa historia Muska mogłaby potoczyć się inaczej. To dlatego w trakcie kampanii ustępujący prezydent Joe Biden oskarżał Muska o podwójne standardy.
USA są przyjaznym gruntem dla rozwoju nauki i technologii
Stany Zjednoczone to kraj przytaczany jako miejsce, gdzie rozwój biznesu związanego z zaawansowanymi technologiami i komercjalizacją osiągnięć naukowych jest szczególnie komfortowy. Decydują o tym takie czynniki jak stabilność ekonomiczna państwa, silnie rozwinięty system inwestycyjny, w którym ogromną rolę odgrywa kapitał prywatny (w Polsce jego rola jest znikoma), ale też korzystny system grantów naukowych.
Pomocny jest sprzyjający system prawny, środowisko biznesowe, perspektywiczne myślenie w imię "nauka dla społeczeństwa, a nie tylko dla samej nauki". Do tego liczne uczelnie, ośrodki badawcze, których budżety można porównywać z budżetem całej nauki w niektórych państwach, stanowią idealne środowisko dla naukowego, ale i komercyjnego rozwoju.
Czy to czas rekonstrukcji USA jako świata nauki i technologii?
USA to kraj wielkich kontrastów. Przy ogromnych nakładach na popularyzację nauki, spora część społeczeństwa nie przykłada do niej dużej wagi. Obecnego prezydenta popiera nie tylko Musk, ale i CEO Alphabet, czyli Sundar Pichai, który podobnie jak CEO Microsoftu, Satya Nadella, wyjechał kiedyś z Indii. To jeden z kilku technologicznych oligarchów, jak określa się dziś szefów amerykańskich firm Big Tech mieszających się w świat polityki.
Rysy na wyidealizowanym obrazie USA to coś, z czego od lat skrzętnie korzystają Chiny. Atmosfera naukowa w kraju środka staje się przyjazna, co skutkuje powrotem chińskich ekspertów do ojczyzny, ale też przenosinami amerykańskich i europejskich naukowców na tamtejsze uczelnie. Niemniej pogląd, że USA przestały być rajem dla nauki i technologii, jest przesadzony. W Chinach w 2022 r. na badania i rozwój państwo przeznaczyło 2,5 proc. PKB, USA z kolei 3,5 proc. PKB. W Polsce było to tylko niespełna 1,6 proc. naszego PKB, który przecież jest kilkadziesiąt razy mniejszy niż w USA.
Decyzje Donalda Trumpa nakreślą pozycję USA w światowej nauce, technologiach, a być może i eksploracji kosmosu na nadchodzące lata. Może od nich zależeć wynik technologicznej wojny z Chinami. Stargate to ogłoszony wraz z OpenAI plan inwestycji 500 miliardów dolarów w rozwój AI do 2029 r. Wcale nie tak entuzjastycznie przyjęty przez Elona Muska, który nie widzi obecnie inwestorów z tak dużymi zasobami. On sam z kolei cieszy się z poparcia prezydenta dla projektu rakiety Starship. Ta, jak wiemy, ma zrewolucjonizować transport kosmiczny.
Karol Żebruń dla Wirtualnej Polski