Wykrywacz min. Polski wynalazek, który uratował tysiące ludzi
Zaczęło się od tragedii. Poruszony śmiercią rodaków polski oficer i wynalazca zaczął prace nad urządzeniem, które miało zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości. Józef Kosacki zbudował sprzęt, który ocalił tysiące ludzi.
Jaki jest najważniejszy polski wynalazek? Wybór nie jest prosty, ale jeśli przyjmiemy, że pierwszeństwo w rankingu zapewniają ocalone ludzkie życia, klasyfikacja stanie się nieco łatwiejsza. Obok Rudolfa Weigla, twórcy szczepionki na tyfus czy immunologa Ludwika Hirszfelda, murowanym kandydatem okaże się Józef Kosacki.
To nieco zapomniany Polak, który nie tylko ocalił tysiące ludzi, ale w istotny sposób przyczynił się do wygrania przez aliantów drugiej wojny światowej. Jego zasługi były na tyle istotne, że podziękowania składał mu brytyjski król Jerzy VI. Czym na to zasłużył?
Józef Kosacki jest wynalazcą nowoczesnego wykrywacza min, który – nie bez powodu – bywał przez lata nazywany powszechnie "polskim wykrywaczem".
Wojenne losy
Wynalazca był dyplomowanym inżynierem elektrykiem po Politechnice Warszawskiej. Był też przeszkolonym saperem, jednak to połączenie początkowo nie zwiastowało niczego nadzwyczajnego. Kosacki w 1934 roku został przeniesiony do rezerwy i rozpoczął spokojną pracę w Państwowym Instytucie Telekomunikacyjnym w Warszawie jako kierownik Działu Wzmacniaków Telefonicznych.
Podczas wojny obronnej brał udział w obronie Warszawy, a później – jak tysiące Polaków – przez Francję, a po jej kapitulacji, okrężną drogą, także przez Węgry, przedostał się do Wielkiej Brytanii. Ta nie zamierzała kapitulować, więc Józef Kosacki, jako żołnierz Polskich Sił Zbrojnych, w 1940 roku rozpoczął służbę w Centrum Wyszkolenia Łączności w Dundee.
Tam wstrząsnął nim wypadek, w którym uczestniczyli żołnierze ze słynnej w późniejszych latach 10. Brygady Kawalerii Pancernej. Podczas rutynowego patrolu sprawdzali m.in. szkocką plażę. Problem polegał na tym, że Brytyjczycy w obawie przed niemieckim desantem plażę zaminowali, o czym zapomnieli powiadomić sojuszników.
Poruszony tragicznym wypadkiem Józef Kosacki postanowił na serio zająć się pomysłami, nad którymi pracował jeszcze w przedwojennej Polsce.
Komu szkodzą miny?
Warto w tym miejscu poświęcić nieco uwagi problemowi min. To coś więcej, niż śmiertelne zagrożenie, przyczyna śmierci, kalectwa i cierpienia. Z punktu widzenia kraju prowadzącego wojnę to także problem, angażujący poważne zasoby.
Mina – jeśli nie zabije - okalecza, rani, eliminuje z linii walczącego żołnierza. Jednocześnie angażuje lekarzy, pielęgniarki i całą logistykę, związaną z ratowaniem i rehabilitacją rannych. Do tego stanowi zagrożenie na wiele lat po wojnie.
Nic zatem dziwnego, że niedługo po tragicznym wypadku polskiego patrolu, brytyjskie dowództwo ogłosiło konkurs na wykrywacz min. Choć III Rzesza nadal była potęgą, stawało się jasne, że aby ją pokonać, potrzebne będą wielkie operacje inwazyjne i natarcia. A to oznacza przedzieranie się przez pola minowe.
Polski najlepszy!
Test był nieskomplikowany: na plaży rozrzucono garść monet, a uczestnicy konkursu mieli je odnaleźć. Wykrywacz Kosackiego namierzył wszystkie, deklasując brytyjską konkurencję. Był lekki – ważył około 14 kilogramów – a przy tym stosunkowo prosty, możliwy do przenoszenia i używania przez jednego żołnierza.
Brytyjczycy nie mieli wątpliwości, który sprzęt należy wdrożyć do produkcji. Polski wykrywacz otrzymał nazwę Mine Detector, Polish Type No. 1 i trafił do produkcji seryjnej, gdzie poszczególne serie modyfikowano w miarę zbierania doświadczeń z pól bitewnych.
Co istotne, Józef Kosacki zrzekł się należnego wynagrodzenia, oddając swój wynalazek za darmo jako wkład w zwycięstwo nad Niemcami. Jego osiągnięcia spotkały się z uznaniem nie tylko w wojsku – osobisty list z gratulacjami przesłał mu sam król Jerzy VI.
Sprzęt, który ratuje życie
Warto przy tym podkreślić, że Józef Kosacki nie wynalazł wykrywacza min. Sposoby wykrywania metalowych obiektów były znane od połowy XIX wieku, a już w czasie I wojny wojsko stosowało prymitywne wykrywacze, pozwalające na odkrywanie niewybuchów.
No właśnie – niewybuchów, a nie min. Chodziło bowiem o to, że istniejące do tej pory wykrywacze min były wielkie, nieporęczne i nie nadawały się do zastosowania na polu walki. Mogły pomagać służbom inżynieryjnym podczas oczyszczania pobojowiska, ale nie żołnierzom, przedzierającym się przez pola minowe.
Nowy sprzęt, nazywany powszechnie "polskim wykrywaczem min" zmienił tę sytuację. Choć pierwsza partia, dostarczona do oddziałów walczących w Afryce okazała się awaryjna, to polskie wykrywacze już wówczas pokazały swoje możliwości. Utorowały Brytyjczykom przez pola minowe drogę do zwycięstwa pod el Alamein.
W kolejnych latach udoskonalany i modyfikowany "polski" wykrywacz min trafił na pola bitew całego świata. Prosty, a zarazem skuteczny, okazał się wyjątkowo długowiecznym sprzętem – był używany aż do lat 90. Liczbę ocalonych przez niego ludzi można szacować w tysiącach.