Wkurzyli się na PiS, więc stracili fanów. Precz z cenzurą? Wręcz przeciwnie
Piwny youtuber, pisarz, wydawnictwo - co ich łączy? Od kilku dni wsparcie dla protestujących, domagających się prezydenckiego weta. Jednak ich polityczne zaangażowanie nie spodobało się fanom. Rzeczywiście marzy nam się wolny internet? Komentarze świadczą o czymś innym.
Tomasz Kopyra to najpopularniejszy wideobloger zajmujący się piwną tematyką. Zdarza mu się jednak zahaczać również o inne sprawy - mówi o kulturze, dzieli się własnymi przemyśleniami. Ostatnio jednak na youtube'owym kanale zamiast degustacji piwa pojawiła się relacja na żywo z wrocławskiego marszu w obronie Sądu Najwyższego. Efekt?
Jeden z najpopularniejszych komentarzy brzmi:
(...) mam do Ciebie żal. PO CO ten materiał? Tematyka piwna powinna być Z DALA od wszelkiej polityki. Na prawdę nikt nie chce dalszych podziałów!!! Tutaj wszyscy miłośnicy piwa, niezależnie od opcji politycznej, czuli się razem dobrze. Aż do tej pory. Po co to niszczysz???? Palec w dół dla Ciebie. Nigdy więcej tego nie rób” (zachowałem oryginalną pisownię).
Z podobną reakcją spotkało się wydawnictwo Karakter. Kilka dni temu, w związku z protestami, wydawcy obniżyli cenę książki “Listy do młodego kontestatora”. Karakter zachęcał: “Kupujcie, dzielcie się, buntujcie”. Nie wszystkim czytelnikom to się spodobało:
“Żadnej polityki. Tylko literatura. Unlike” - napisała na Facebooku jedna z użytkowniczek. “Żenujące” - dodał inny.
“Mam to szczęście, że nawet jak napiszę coś o polityce, to hejterów mam znikomą ilość. A nawet Ci hejterzy piszą w manierze: uwielbiam Pana książki, ale z tym to niech mi pan wypiertego. Szanuję to (...) Ktoś napisał mi tu wczoraj, że powinienem nie pisać o swoich poglądach, tylko pisać książki" - to z kolei post Jakuba Żulczyka, pisarza.
A przykładów mogło być więcej. Ilekroć ktoś w mediach społecznościowych wspomni coś o polityce, natychmiast dostaje odpowiedź: “zajmij się piwem/piłką nożną/malarstwem/hotelarstwem/czymkolwiek, byle nie tym”. I jeszcze groźbę: "pisz tak jak chcę, bo odejdę".
Albo nie ma nawet groźby, od razu wciskany jest przycisk “nie lubię tego”. Bo ktoś zdecydował się napisać o czymś, co mi się nie podoba.
Oczywiście są też głosy poparcia. Ale sam fakt, że zajęcie stanowiska wywołuje tyle emocji, jest po prostu niepokojący i smutny.
Staram się to zrozumieć. Polityczne spory są wszędzie, więc odpalając YouTube’a, chcesz obejrzeć recenzję piwa. Wchodząc na Facebooka, wolisz zobaczyć zapowiedź nowej książki od ulubionego wydawnictwa, a nie komentarz do aktualnej sytuacji w kraju. Liczysz, że dziennikarz sportowy podzieli się na Twitterze newsem o transferze piłkarza, tymczasem on wyśmiewa polityka opozycji albo rządu. Ileż można?!
Staram się, ale nie mogę. Przecież o to w tym wszystkim właśnie chodzi - by każdy, bez względu na wiek, płeć i zajęcie, mógł się wypowiedzieć. Na tym polega naiwna wiara w “wolny internet”. Prawo do zajęcia stanowiska. Nigdy nie było to tak proste - jeden komentarz może dotrzeć do naprawdę wielu ludzi!
Problem w tym, że nikt tego nie chce! Jest to akceptowalne tylko wtedy, kiedy poglądy się zgadzają.
W sieci bardzo często wielu oburza się na próby cenzury. Protestuje się przeciwko Facebookowi, który kasuje profile np. narodowców albo “niepoprawnych politycznie” komentatorów. YouTube jest zły, bo nie pozwala się (chamsko - o czym oburzeni zapominają) wypowiedzieć na temat uchodźców.
Wtedy wolność słowa jest zagrożona. Ale wystarczy, że ktoś jednak ma inne zdanie ode mnie - wtedy ma siedzieć cicho i wrócić do tego, czym się codziennie zajmuje. To właśnie wymarzona internetowa wolność słowa. Cenzura może być, ale cenzorem nie powinien być Facebook czy YouTube, tylko "my" - zapewne tak to widzią ci, którzy wkurzają się, gdy ich ulubiony twórca nie mówi po ich myśli.
“Czy takim mnie chcesz, jakim ja jestem sam? Czy chcesz mnie takim, jakim ty byś chciał?” - śpiewał lata temu Kazik Staszewski, odnosząc się do internetowych komentarzy na jego temat. Jak widać, niewiele się dzisiaj zmieniło pod tym względem.
Ale tego typu reakcje są jeszcze bardziej absurdalne i śmieszniejsze. Choć to śmiech przez łzy. Bardzo często i chętnie wielu “walczy” o wolny internet, domagając się prawa do wygłaszania nawet najbardziej radykalnych opinii. A z drugiej strony chcą to prawo zabrać tym, którzy głoszą coś zupełnie innego.
No właśnie, zabrać. Bo przecież każdy może nieinteresujący go materiał czy post pominąć. Tymczasem i tak wielu domaga się od twórców autocenzury.
“Literaci do piór” w nowoczesnym wydaniu.