W Dolinie Krzemowej jak w Polsce. Protesty z powodu "anten powodujących raka”
Mit o "elektrosmogu" powodującym raka ma ogromny zasięg. W USA z tego powodu wstrzymano prace nad siecią 5G w Dolinie Krzemowej. W Polsce rząd wyda 11 mln zł, by ten mit obalić.
12.09.2018 | aktual.: 12.09.2018 11:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wdrażanie 5G – ba, póki co nawet samo testowanie infrastruktury – nie jest łatwe. Najnowszy przykład pochodzi z Doliny Krzemowej, a dokładniej z leżącego tuż przy San Francisco miasteczka Mill Valley.
Miały być tam stawiane niewielkie, mobilne anteny telekomunikacyjne 5G, rozsyłające sygnał internetowy w najnowocześniejszej technologii. Dzięki kombinacji przesyłu danych za pomocą światłowodów, satelitów i fal radiowych prędkość transmisji danych osiągnie niewyobrażalne dziś wyżyny. Będzie ona nawet kilkaset razy szybsza niż w obecnie dostępnych usługach internetowych. To właśnie 5G – superszybki internet, dzięki któremu miliardy informacji przepływają w ciągu milisekund. I dzięki któremu internet rzeczy, inteligentne miasta, autonomiczne auta czy przemysł 4.0 staną się codziennością.
Ale zanim to nastąpi, trzeba przygotować infrastrukturę – czyli m.in. właśnie anteny nadające sygnał. I w tym cały ambaras. W wielu miejscach świata panuje bowiem przekonanie, że maszty telekomunikacyjne to źródło chorób i dolegliwości fizycznych. Emitują bowiem promieniowanie elektromagnetyczne (PEM). A więc im więcej masztów, tym wyższy wskaźnik PEM. A im wyższy wskaźnik, tym większe ryzyko chorób nowotworowych. To argumenty osób wierzących w mit o „elektrosmogu”, który niesie za sobą raka.
Do władz Mill Valley, 14-tysięcznym miasteczka, wpłynęło prawie 150 pełnych oburzenia listów od mieszkańców. Rada miasta – przeliczając, że korespondencja napłynęła od 1 proc. mieszkańców – postanowiła zareagować. W trybie pilnym uchwaliła lokalne przepisy zakazujące stawiania urządzeń telekomunikacyjnych w mieście. I tym samym utrudniła testy nowej technologii, na którą ostrzą sobie zęby nie tylko wielkie firmy technologiczne, ale też rządy i samorządy.
Ten sam problem jest w Polsce. W wielu miejscach kraju dochodzi do protestów – ostatni odbył się w połowie sierpnia w Trzcinicy na Podkarpaciu. W tym samym czasie ponad 700 osób podpisało petycję ws. budowy masztu w Inowrocławiu.
Aby uspokoić nastroje i udowodnić, że promieniowanie elektromagnetyczne w tych dawkach nie wpływa na zdrowie, Ministerstwo Cyfryzacji stworzy specjalny system informatyczny, który pokaże, jakie jest natężenie PEM w każdym rejonie Polski.
A jest ono nieszkodliwe, tym bardziej że Polska ma jedne z najostrzejszych norm PEM w Europie. Wynosi ona 0,1 W/mkw., podczas gdy europejski standard to 10 W/mkw., a więc sto razy więcej. I nawet taka norma nie wpływa w żaden sposób na zdrowie. Już w 1996 roku Światowa Organizacja Zdrowia przeprowadziła badania wskazujące, że nie ma żadnych negatywnych skutków zdrowotnych wynikających z przebywania w pobliżu urządzeń emitujących pole elektromagnetyczne o częstotliwości od 0 do 300 GHz. Czyli systemy komórkowe czy urządzenia wi-fi nie wpływają na zdrowie. Możemy się co najwyżej oparzyć telefonem, jeśli za długo trzymamy go przy uchu.
Dlatego podniesienie norm i edukacja w temacie PEM są kluczowe, by Polska nie została w tyle technologicznie i gospodarczo. System tworzony przez Ministerstwo Cyfryzacji ma powstać do 2020 roku. Będzie kosztował 11 mln zł.