Torrey Canyon. Pierwsza wielka katastrofa ekologiczna na morzu
Co robić, gdy z wielkiego tankowca wylewa się rzeka ropy naftowej? Współcześnie istnieją – wypracowane wieloletnią praktyką – metody działania. Przed laty, przy pierwszej wielkiej katastrofie, takich procedur nie było. Zamiast nich pojawił się pomysł: zbombardować tankowiec.
02.10.2020 | aktual.: 03.10.2020 17:47
Tankowiec Torrey Canyon był prawdziwym gigantem. Choć opuścił stocznię jako 247-metrowa jednostka, zapotrzebowanie na wielkie tankowce sprawiło, że jego armator postanowił go przebudować. Statek zyskał dodatkowe 50 metrów długości i szerokość powiększoną do 38 metrów.
Jego gabaryty i zanurzenie sprawiały, że nie mógł przepływać przez Kanał Sueski, jednak powiększona dzięki przebudowie pojemność ładowni z powodzeniem rekompensowała tę niedogodność. Przebudowa statku oznaczała coś jeszcze: gorszą manewrowość. Góra stali, aby skręcić o 90 stopni, potrzebowała ponad 4 minut, do zatrzymania potrzebowała aż pięciu mil morskich.
Ropa dla Wielkiej Brytanii
W 1967 roku statek ze zbiornikami pełnymi ropy wyruszył w drogę z Kuwejtu do Europy. Kapitan nie znał portu przeznaczenia – zgodnie z powszechną wówczas praktyką armator wybierał go dopiero w ostatnim etapie rejsu, wskazując miejsce, gdzie za ładunek można było uzyskać najlepszą cenę.
W przypadku tankowca Torrey Canyon portem docelowym okazał się walijski Milford Haven, zdolny do przyjmowania tak wielkich jednostek. Problemem był jednak czas – tankowiec musiał trafić w wąskie okno, gdy przypływy pozwalały na wejście do portu. Gdyby nie zdążył dotrzeć tam 18 marca, na nową szansę musiałby czekać następny tydzień.
Nic dziwnego, że kapitan - doświadczony marynarz z wieloletnim stażem, 56-letni Pastrengo Rugiati - musiał się spieszyć.
Tankowiec Torrey Canyon
Nawigacja bez GPS-u
Problem polegał na tym, że pośpiechowi towarzyszyła pomyłka nawigacyjna, gdy silny prąd morski zepchnął w nocy statek z wyznaczonego kursu. Nie było to nic strasznego, jednak w czasach sprzed epoki GPS-u wymagało czasu na dostrzeżenie i korektę.
Ta wiązała się z pewnym ryzykiem – zamiast opływać Kornwalię szerokim łukiem, kapitan zdecydował się na przepłynięcie pomiędzy nią a Wyspami Scilly. Ponownie – nie było to nic nadzwyczajnego ani groźnego, jednak wymagało poruszania się jednym z dwóch torów wodnych, wytyczonych pomiędzy wysepkami i rafą Seven Stones.
Nocne przejście obok kornwalijskiego wybrzeża przebiegało spokojnie, jednak nad ranem kapitan dokonał kolejnej korekty kursu, aby ominąć oznaczone bojami sieci – nie chciał ich niszczyć i niweczyć tym samym ciężkiej pracy rybaków.
Rejs na autopilocie
Tankowiec znalazł się w końcu nie tam, gdzie powinien i zmierzał prosto na niebezpieczną rafę. Wciąż jednak nie było za późno i kapitan, widząc zagrożenie, zdecydował o gwałtownej – jak na gabaryty tankowca - zmianie kursu.
Problem polegał na tym, że statek nie reagował. Mijały bezcenne sekundy, a tankowiec płynął tam, gdzie wcześniej, nie reagując na ruch koła sterowego. Dopiero wówczas do Rugiatiego dotarło, że płynie na autopilocie, a wybrany tryb pracy odcina możliwość ręcznego sterowania tankowcem.
Na korektę było jednak już za późno.
Statek uderzył w podwodne skały, rozpruwając kadłub od dziobu po mostek. Do wody zaczęła wylewać się ropa naftowa.
Pionierska akcja ratunkowa
Był to pierwszy tak poważny wypadek wielkiego tankowca w historii. Nie było wypracowanych procedur i wyposażenia, pozwalającego reagować w takich sytuacjach.
Uszkodzony Torrey Canyon
Pomysł polegający na rozpuszczaniu rosnącej plamy ropy za pomocą różnych chemikaliów okazał się całkowicie nietrafiony. Zamiast pomóc, tylko pogorszył sytuację, bo rozcieńczona ropa zaczęła rozlewać się na coraz większym obszarze, zagrażając wybrzeżom zarówno Wielkiej Brytanii, jak i Francji.
I wtedy Brytyjczycy – wobec fiaska innych pomysłów, jak m.in. próba wypompowania ropy z uszkodzonego kadłuba – podjęli decyzję radykalną: zbombardować tankowiec. Zrzucić na statek bomby i wypalić ropę nim ta zdąży dotrzeć do brzegu!
Zbombardować tankowiec!
Do misji wyznaczono samoloty Blackburn Buccaneer i Hawker Hunter. Te zgotowały uszkodzonemu tankowcowi prawdziwą jatkę – zrzucono w sumie 48 bomb, które całkowicie zdemolowały kadłub. Problem polegał na tym, ze tankowiec owszem – został całkowicie zniszczony, jednak plama ropy uporczywie nie chciała płonąć. Nie pomogły nawet zrzucane do morza zbiorniki z paliwem i napalm.
Ostatecznie zanieczyszczenia dotarły do wybrzeży po obu stronach kanału La Manche, powodując gigantyczną katastrofę ekologiczną i śmierć dziesiątek tysięcy morskich ptaków. Zniszczone zostały również liczne kolonie ostryg, a zanieczyszczenia na dziesiątki lat wpłynęły na ekosystemy po obu stronach Kanału.
Brytyjski samolot Blackburn Buccaneer
Brak procedur
Jak to zwykle bywa, po katastrofie przeprowadzono drobiazgowe śledztwo, które wykazało cały łańcuch feralnych okoliczności. Śledczy wskazywali m.in. na presję czasu, pod którą pracowała załoga, która do ostatniej chwili nie próbowała zmniejszyć prędkości statku.
Osobną kwestią był sposób działania autopilota, uniemożliwiający w razie problemów natychmiastowe przejście na sterowanie ręczne. Krytycznie oceniono również samą akcję ratunkową. Brakowało procedur – zarówno w przypadku załogi, jak i brytyjskich służb.
Odrębną kwestią okazało się prawo międzynarodowe. Jak się okazało, płynący pod liberyjską banderą tankowiec został uszkodzony na wodach międzynarodowych. W praktyce oznaczało to, że Wielka Brytania zbombardowała statek innego państwa na wodach, które nie znajdowały się pod jej jurysdykcją.
Pierwsza wielka katastrofa
Skutki katastrofy Torrey Canyon są widoczne do dziś – zanieczyszczenia wciąż są odnajdywane na skażonych przed laty wybrzeżach. Wrak tankowca stał się atrakcyjnym celem ekspedycji nurkowych.
Wskazane podczas śledztwa nieprawidłowości nie zapobiegły podobnym katastrofom w przyszłości. Tragedia spowodowana przez Torrey Canyon była pierwszą tak wielką katastrofą tankowca w historii, ale nie ostatnią.
Czas gigantycznych skażeń, jak m.in. te, spowodowane w 1984 roku przez katastrofę Exxon Valdez, miał dopiero nadejść.