Tajna baza radzieckich okrętów podwodnych - morskie tunele w zboczu góry
11.06.2017 16:20, aktual.: 11.06.2017 21:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Istnieją takie miejsca na świecie, o których istnieniu dowiedzieliśmy się dopiero po zakończeniu zimnej wojny. Starannie ukryte przed okiem samolotów, satelitów, odgrodzone od świata i wścibskich oczu, skrywały w swoich wnętrzach wojskowe tajemnice. Jednym z takich miejsc jest Bałakława - wydrążona w zboczu góry tajna baza radzieckich okrętów podwodnych. Polecenie jej wybudowania wydał sam Józef Stalin. Jaki był główny cel bazy? Przetrwać atak nuklearny, a następnie zadać odwetowy cios USA.
Podczas zimnej wojny, groźba wybuchu światowego konfliktu atomowego wisiała na włosku. Zarówno USA, jak i ZSRR uczestniczyły w zaciętym wyścigu zbrojeń, próbując nieustająco zrównoważyć swoje atomowe arsenały. Krążące nad krajami szpiegowskie satelity wojskowe miały - między innymi -wychwytywać wszystkie instalacje, które mogłyby stanowić miejsce rozlokowania głowic jądrowych. To właśnie dlatego oba mocarstwa dużo inwestowały w rozbudowę floty okrętów podwodnych zdolnych do przenoszenia głowić atomowych. Okręty trzeba było jednak gdzieś serwisować, konserwować, ale także ukryć i ochronić na wypadek ataku. Obie strony nie szczędziły na kosztach budowy tajnych baz, dlatego nawet wykucie kanałów dla okrętów podwodnych w skalnym zboczu nie stanowiło problemu. W roku 195. wydano rozkaz znalezienia odpowiedniej lokalizacji i wybudowanie tajnego obiektu.
Wybór padł na krymską Bałakławę. Miała ona wprost idealne położenie geograficzne. Znajdowała się w pobliżu Sewastopola – głównej bazy Floty Czarnomorskiej – a pobliska wąska zatoka, w żaden sposób nie sugerowała, że za nią może istnieć spory kompleks wojskowy. Położenie ułatwiało również obronę bazy, a także chroniło wodne wejście do obiektu przed sztormami. Przystąpiono do prac, które kontynuowano również po śmierci Stalina. W 1957 roku podjęto decyzję, że Bałakława ma zniknąć ze wszystkich map, a sama miejscowość stała się zamkniętym miastem.
Wybudowana przez Rosjan baza miała łącznie ponad 1,5 km kanałów o głębokości około 9 metrów i szerokości od 10 do nawet 22 metrów. Pozwało to na swobodne ukrycie od ośmiu do czternastu okrętów podwodnych (w zależności od klasy i rozmiaru jednostki). Wykucie bazy w ścianie, a także wybetonowanie wnętrza miała sprawić, że bez problemu przetrwa ona detonację ładunku nuklearnego o mocy aż 100 kiloton. To dziesięciokrotnie więcej, niż zdetonowana przez amerykanów bomba w Hiroszimie. Nic dziwnego, ściany razem ze skałami mierzyły aż 120 metrów grubości.
Oprócz stacjonowania w bazie okrętów podwodnych 11. Dywizji Okrętów Podwodnych, Bałakława była też magazynem broni jądrowej. Między innymi z tego powodu zachowywano szczególne środki ostrożności. Przykładowo, zapatrzenie do bazy transportowano wyłącznie nocą i tylko drogą wodną. Bazę zaprojektowano jednak tak, aby była maksymalnie samowystarczalna. Schron mógł pomieścić nawet 3000 osób, a infrastruktura i wyposażenie pozwolić przetrwać zgromadzonej obsłudze przez wiele miesięcy po wybuchu nuklearnym. Niektóre publikacje mówią o nawet trzech latach.
Koniec historii bazy łączy się bezpośrednio z upadkiem ZSRR. Bałakława funkcjonowała jako obiekt militarny do początku lat 90-tych ubiegłego wieku. Następnie zaczęto wywozić z niej broń nuklearną oraz tajne wyposażenie. Nic dziwnego, ponieważ w wyniku rozpadu ZSRR Bałakława znalazła się granicach Ukrainy. W przeciwieństwie do wielu innych byłych obiektów militarnych sam obiekt nie został jednak zapomniany i nie niszczeje gdzieś na zapomnianym krańcu świata. Urządzono w niej ogólnie dostępne muzeum. Można w nim zwiedzać pozostałości instalacji, czy przedmioty związane z historią i rozwojem radzieckich i rosyjskich okrętów podwodnych. Jednym z ciekawszych eksponatów są miniaturowe podwodne miny, które miały zatrzymać wrogie ekipy nurków. Jakie będą dalsze losy muzeum i pozostałości po bazie nie wiadomo. Po aneksji Krymu przez Rosję region mierzy się ze znacznie większymi problemami, niż utrzymanie muzeum.