Skąd się wzięły grzechy główne? Jesteśmy pyszni, bo taki był pierwszy człowiek

Skąd się wzięły grzechy główne? Jesteśmy pyszni, bo taki był pierwszy człowiek

Skąd się wzięły grzechy główne? Jesteśmy pyszni, bo taki był pierwszy człowiek
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons CC BY-SA
Adam Bednarek
25.07.2017 13:30, aktualizacja: 22.05.2018 14:08

Pycha to pierwszy grzech główny, przez który powstają kolejne złe uczynki. Dlaczego postępujemy w ten sposób? Odpowiedzieć na to pytanie pomoże historia człowieka.

Grzech pychy polega na obrażaniu Boga poprzez wywyższanie się. “Pycha jest więc moralnym i umysłowym stanem poprzedzającym wszystkie inne grzechy. Grzech w ogóle jest egoizmem w tej czy innej postaci, a pycha polega właśnie na fałszywej ocenie siebie samego, na samozadowoleniu, na świadomości górowania nad innymi (...) Pycha, której Bóg nienawidzi, nie jest jakimś uzasadnionym poczuciem własnej godności, lecz fałszywą oceną siebie samego, nie stojącą w żadnej proporcji do faktycznej wartości człowieka (...) Wielu jest takich, którzy zajmują się gorliwie wyciąganiem źdźbła z oka bliźniego, a nie widzą belki we własnym oku - dumni, wyniośli, pogardliwie spoglądający na innych ludzi” - pisał ewangelista Billy Graham.

- Psychologia nie zajmuje się pychą jako grzechem, ale raczej jako spektrum wad czy cech charakteru - mówi mi psycholog Izabela Dziugieł, gdy pytam o współczesne znaczenie pychy. - Teraz pycha, tak rozumiana, ma wiele znaczeń. Do najpowszechcniejszych należeć będą te, które podkreślają przecenianie własnej wartości, zarozumialstwo, gwiazdorstwo, egoizm, w skrajnych przypadkach narcyzm, prawdziwy i rzekomy - tłumaczy psycholog.

Pycha - grzech odziedziczony

Pyszny - już według religii - był też pierwszy człowiek, który uznał, że sam rozróżni dobro od zła. Czym to się skończyło, wiemy: grzechem pierworodnym i wygnaniem z raju. Chrześcijańska hipoteza tłumacząca rozwój człowieka zakładała, że wszyscy przyszli ludzie istnieli w ciele pierwszego człowieka. Czyli Adama. A skoro tak, my siłą rzeczy także zgrzeszyliśmy, zjadając zakazany owoc. Tak “nauka” o genach szła w parze z wiarą w Boga. Jesteśmy pyszni, bo taki był pierwszy człowiek.

Poniekąd może potwierdzać to... ewolucja. Choć religia przestrzega przed pychą, to nie da się ukryć, że wiele jej zawdzięczamy. Cofnijmy się do czasów praczłowieka. Bez pychy nasz bardzo daleki przodek by nie przetrwał. Ten, kto uważał się za lepszego myśliwego, przywódcę albo lepszą partię próbował działać. Szedł na polowanie, chciał podporządkować sobie grupę. I jeśli mu sie udało, to przekazywał swoje geny dalej. Ta "świadomość górowania nad innymi", krytkowana przez ewangelistę Grahama, sprawiła, że lepsze jednostki wyparły słabsze. Pychę mamy więc we krwi.

Oczywiście możemy też spojrzeć na to z innej strony i przypomnieć, że pycha kroczy przed upadkiem. Fałszywa ocena samego siebie, samozadowolenie mogło doprowadzić do tego, że np. neandertalczyk był tak pewny siebie, że nie obawiał się mniejszego i słabszego homo sapiens. Tak czy siak, doprowadziła do tego pycha.

Bez pychy nie byłoby nas

Siłą rzeczy pycha popychała rozwój świata. Władcy wielkich imperiów przekonywali, że władza nadana im z niebios zmusza ich do kontroli ogromnych terenów i podporządkowywania sobie państw czy państwek. Przechwalali się, że rządzą całym światem, a podbitym tłumaczyli: “to wszystko dla waszego dobra”. Chodziło o oświecanie, a nie wyzysk.

Obraz
© flickr.com

"Pierwszy cesarz zjednoczonego chińskiego imperium (Qin Shi Huangdi), chwalił się, że w całym wszechświecie wszystko należy do cesarza (…) gdziekolwiek istnieje ludzki ślad, nie ma nikogo, kto nie stał się poddanym [cesarza] (…) jego dobroć rozciąga się nawet na woły i konie. Nie ma nikogo, kto by jej nie zaznał. Każdy człowiek jest bezpieczny pod własnym dachem” - czytamy w książce “Od zwierząt do bogów”.

Trudno o lepszy dowód pychy: nie dość, że władcy dawnych imperiów rościli sobie prawo do władzy nad światem, to jeszcze uznawali siebie i swój lud za jedynych właściwych, by edukować maluczkich.

Zresztą samo imperium teoretycznie może być uznawane za synonim pychy: to twór, który bezgranicznie ufa swojej sile i mądrości, pożerając na swej drodze mniejszych. Kolonializm czy rasizm wywodzi się wszak z poglądu, że jedna grupa lepiej zadba o drugą. Albo uzna, że to jej należy się wolność i wszelkie prawa, a reszta ma im tylko usługiwać. No, chyba że są tak okropni, że trzeba się ich pozbyć.

Nie można jednak powiedzieć, że imperia to tylko wyzysk i krew lokalnej ludności:

“Nawet jeśli wyjrzymy poza kulturę elitarną i sztukę wysoką i skierujemy wzrok na świat prostych ludzi, imperialne dziedzictwo znajdziemy w większości współczesnych kultur. Dziś większość z nas mówi, myśli i śni w językach imperiów, które mieczem wbito do głowy naszym przodkom. Większość mieszkańców Azji Wschodniej posługuje się językiem imperium chińskiego. Bez względu na pochodzenie niemal cała ludność kontynentów amerykańskich, od przylądka Barrow na Alasce po Cieśninę Magellana, porozumiewa się w jednym z czterech języków imperialnych: hiszpańskim, portugalskim, francuskim bądź angielskim” - pisał Yuval Noah Harari.

Nie da się ukryć - jesteśmy spadkobiercami wielkich imperiów. Powstałych przez pychę.

Sam fakt, że dziś niektórym wydaje się, że są "lepsi" niż inni (a to przecież nic innego jak pycha), również nie jest niczym nowym. Wracając jeszcze do homo sapiens - nawet dla niego istnieli nie tylko bliscy, ale i "obcy". Być może niechęć do odmieńców spowodowała, że wyciął w pień inaczej wyglądającego neandertalczyka. Być może różnice przekreśliły szanse na współpracę. Nie brzmi to optymistyczne, ale to nasza niechlubna spuścizna, której nie umiemy się pozbyć.

Wiem, że nic nie wiem to też pycha?

Pychą jest nadmierna i bezpodstawna wiara w swoje umiejętności. Dziś powiedzielibyśmy, że to np. chęć stworzenia nieśmiertelnego człowieka, który pokona wszelkie choroby i będzie żyć wiecznie. Można jednak zastanawiać się, czy rzeczywiście największe konsekwencje dla świata miał wyłącznie pogląd: “wiem więcej i dokonam niesamowitych rzeczy”. A może raczej bardziej znaczące było przyznanie się do niewiedzy?

Obraz
© flickr.com | Chris Sloan

Dawniej sądzono przecież, że cała wartościowa i niezbędna wiedza znajduje się w świętej księdze. Wszystko, co istotne, wiedzieli Jezus, Mahomet czy Budda, ewentualnie ci, którzy studiowali Biblię czy Koran. Jeśli o czymś nie mówili, oznaczało to, że było to nieistotne.

“Chrześcijaństwo nie zakazywało ludziom badania pająków. Lecz badacze pająków – jeśli w średniowiecznej Europie takowi byli – musieli akceptować swoją marginalną rolę w społeczeństwie oraz znikome przełożenie swoich odkryć wobec ponadczasowych prawd chrześcijaństwa. Bez względu na to, jakich odkryć dokonałby uczony na temat pająków bądź zięb, wiedza ta nie była niczym więcej jak tylko błahostką, niemającą żadnego związku z fundamentalnymi prawdami społeczeństwa, polityki czy ekonomii” - pisał Harari.

Dopiero akceptacja “wiem, że nic nie wiem” i poznawanie świata metodą prób i błędów doprowadziła do wielkiego rozwoju nauki. I tego, jak wygląda współcześnie. Ale czy wyłamanie się z tego schematu, uznanie, że w świętych księgach nie zapisano wszystkiego, nie wynika poniekąd z tego, że ktoś pomyślał: oni się mylą? Z perspektywy czasu wydaje się to dobrą decyzją, ale dawniej taki czyn był mocno ryzykowny i nowatorski. Ale też trochę pyszny...

Z tym poglądem nie zgadza się Aleksandra Stanisławska z portalu crazynauka.pl.

- Tym, co napędza naukę, nie jest pycha - tu chodzi raczej o głębokie przekonanie o słuszności własnych działań i silną konsekwencję w dążeniu do celu - wyjaśnia w rozmowie ze mną. - U niektórych naukowców te dwie cechy zapewne wiążą się z przekonaniem o własnej nieomylności i wyższości wobec tych wszystkich, którzy widzą świat inaczej niż oni. Jednak gros badaczy, których znam - a zetknęłam się z naprawdę wieloma ludźmi uprawiającymi naukę - nie cechuje się pychą. Wręcz przeciwnie, są to ludzie znający niedoskonałość ludzkiego postrzegania świata i gotowi do wszechstronnej weryfikacji swoich wniosków, zgodnie z metodą naukową (czyli powszechnie przyjętą metodą prowadzenia badań i ich weryfikacji, opierającą się na dążności do prawdy) - a tylko takie działania można nazwać nauką przez wielkie "N". Wysoka samoocena może znacząco pomóc w dążeniu do realizacji własnych celów naukowych, a zwłaszcza w zdobywaniu na nie funduszy, ale w żadnym wypadku nie powinno się jej utożsamiać z pychą - dodaje.

- Dążenie do poznania prawdy i świadomość własnej niewiedzy to według mojej najlepszej wiedzy zaprzeczenie pychy - stwierdza Stanisławska.

Dzisiaj nie da się nie być pysznym?

A teraz spójrzmy na nasze profile w mediach społecznościowych. "Ja mam rację", "moje poglądy są najważniejsze", "wiem lepiej niż lekarze i naukowcy", "nie zgadzasz się ze mną, więc się do mnie nie odzywaj". Dodajmy do tego fotki z wakacji, z obiadu, z chwalenia się awansem, z siłowni i tak dalej, i tak dalej. Choć nie każdy taki post ma na celu tylko wywyższanie się, to przecież wielu ekspertów zauważa, że media społecznościowe pozwalają wykreować swój fałszywy wizerunek. Widząc, że robią tak inni, myślimy, że musimy dołączyć, by nie zacząć się wyróżniać.

Odnosząc się do religii, mamy problem: "Pycha, której Bóg nienawidzi, nie jest jakimś uzasadnionym poczuciem własnej godności, lecz fałszywą oceną siebie samego".

- Iluzoryczny świat mediów społecznościowych rzeczywiście wzmaga tendencje do chwalenia się, osiągania, a nade wszystko dzielenia się wszystkim ze wszystkimi. Może jak w tych życzeniach urodzinowych, które dostała moja klientka od nieżyczliwej sobie osoby: "Niech twoje życie bedzie takie, jak przedstawiasz je na Facebooku" - mówi Izabela Dziugieł. - Ale jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że pycha rodzi się z braku ugruntowanego poczucia własnej wartości i często z głebokiej rany upokorzenia, pomoże zmienić nam optykę, na to, co widzimy, a co rzeczywiście może się kryć za naszymi i innych aktywnościami w mediach społecznościowych. Jeśli popatrzymy na nasze często "nieczyste" motywacje do dążenia bycia doskonałym, do ulepszania siebie, do pochwalenia się, to często za nimi kryje się głęboki, i czasem nieświadomy ból - stwierdza psycholog.
Jak więc uniknąć pychy we współczesnym świecie? Izabela Dziugieł radzi, by zadać sobie kilka pytań związanych z aktywnością w sieci i prawdziwym życiu: "Jaka jest twoja prawdziwa motywacja do tego, co robisz? Jaki efekt chcesz uzyskać? Co ci to da? Jakie długofalowe korzyści z tego czerpiesz?".

- Jeśli nie będziemy sobie odpowiadać świadomie na takie pytania, może się zdarzyć, że rozdźwięk pomiędzy rzeczywistością a światem pokazywanym może się powiększać. W rezultacie niezgoda na siebie w rzeczywistości takim, jakim jesteś, będzie coraz głębsza. Pycha kroczy przed upadkiem - przypomina psycholog.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)