Świerki wycofują się z kraju. W przyrodzie widać katastrofę
Świerki wycofują się z kraju. Podążają coraz bardziej na północ i coraz bardziej w góry. Dzieje się to w miarę tego, jak klimat powolutku nam się ociepla – mówi prof. Krzysztof Świerkosz z Uniwersytetu Wrocławskiego i ostrzega przed konsekwencjami tego zjawiska.
Przez lata biolodzy ostrzegali, że w Bałtyku zabraknie ryb. Nie słuchano ich. A nawet wyśmiewano. A dziś polskie rybołówstwo bałtyckie jest w co najmniej trudnej sytuacji. Pewne dziedziny naszego życia będą musiały ulec zmianie. Lepiej się do nich zacząć przystosowywać teraz, niż nagle obudzić się z ręką w nocniku. Zorientować, że nie ma drzew, nie ma lasu, więc nie ma też pracy dla ludzi. I co teraz? W takiej sytuacji to będzie o wiele większy problem społeczny, niż stopniowe reagowanie. Nie trzeba tego robić "już". Ale w perspektywie dwóch dekad? Tak – mówi prof. Krzysztof Świerkosz z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Jak się mają polskie świerki?
Świerki wycofują się z kraju. Podążają coraz bardziej na północ i coraz bardziej w góry. Dzieje się to w miarę tego, jak klimat powolutku nam się ociepla. Przy czym "powolutku" można w tym momencie odnieść raczej do naszego indywidualnego doświadczenia ludzkiego, bo z punktu widzenia przyrody, jest to zmiana gwałtowna, wręcz katastrofalna.
W ciągu ostatnich 30 lat, świerk praktycznie zniknął z nizinnych obszarów Dolnego Śląska. Zostały jedynie jego niewielkie enklawy, a strefa wymierania przesuwa się coraz wyżej i wyżej. Już teraz osiągnęła poziom 600 metrów nad poziomem morza. To pokazuje, że kiedy spojrzymy na świat przyrody, mamy zmianę, która jest katastrofą. Przy czym muszę sprostować – to nie jest polski świerk.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Powinienem był zapytać o świerka w Polsce?
Tak. Polski świerk występuje jedynie w enklawach, tam, gdzie w XVII, XVIII i XIX wieku nie dotarły siekiery drwali. Więcej jest go w Karpatach. Mniej w Sudetach. Jest jeszcze na północy. Cała reszta świerków to drzewa sadzone w wieku XIX i XX przez leśników niemieckich, a potem polskich. Większość materiału nasiennego została przywieziona z Alp.
Są to więc raczej obcy przybysze. Z punktu widzenia przyrodnika jest więc tak, że samo zanikanie monokultur świerkowych i powrót naturalnych lasów bukowo-jaworowo-jodłowo-świerkowych, jest zjawiskiem raczej pozytywnym niż negatywnym.
Powiedziałeś jednak, że tempo zmiany, które dla człowieka może wydawać się niewielkie, jest katastrofalne dla przyrody.
To tempo bardzo rzadko spotykane w naturalnej historii Ziemi, które na ogół wiąże się z katastrofą. Co więcej, w tej historii, katastrofy nie są niczym ani dziwnym, ani czymś, czym należy się martwić, jeśli ma się perspektywę wielu milionów lat. Po każdej takiej katastrofie życie na Ziemi odradzało się. Tylko w innej formie. Takie wydarzenia zmiatały istniejące ekosystemy i na ich gruzach powstawały nowe, inne. Tych wydarzeń w historii planety było dużo. Największe to pięć tak zwanych wielkich wymierań, o których uczy się w szkołach. Jednak takich drobniejszych było ponad 30. To jest normalna sytuacja. Musimy tylko pamiętać o tym, że to, co powstaje na gruzach tego, co zginęło, jest już inne. To jest podstawowy problem, z którym borykam się ja, jako ktoś zainteresowany ochroną przyrody. Bronię jej nie tylko dla niej samej, bo mi się podoba, bo ją lubię taką jaka jest, ale także dla ludzi. Obawiam się bowiem, że w tym przebudowanym ekosystemie my się już nie zmieścimy.
Przewidujesz przyszłość? Na pewno się pomylisz
Ale wróćmy do Polski. Powiedziałeś jednak, że wymiana świerka na buki i jawory może być postrzegana jako pozytywna dla przyrody.
Gdyby tylko na tym się skończyło, to byłoby wspaniale. Problem polega na tym, że procesy, które teraz zainicjowaliśmy, jeśli chodzi o zmiany klimatyczne, będą trwały jeszcze przez następne setki, a nawet tysiące lat. One nie cofną się, kiedy przestaniemy emitować gazy cieplarniane do atmosfery, na co się zresztą wcale nie zapowiada.
Jeżeli to nie jest koniec zmiany, to co czeka polskie lasy w przyszłości?
Tego nie wiemy. Każdy, kto próbuje przewidywać przyszłość, ma pewność co do jednego faktu. Takiego, że na pewno się pomyli. Nie odważę się więc dokładnie określić, co będzie w przyszłości. Natomiast na podstawie widocznych trendów można prognozować najbardziej prawdopodobny przebieg wydarzeń. Zgodnie z nim, z Polski wycofują się przede wszystkim gatunki iglaste – sosna i świerk. Zostają jedynie w niewielkich enklawach w wysokich górach. To są tak naprawdę gatunki tajgi, które potrzebują mroźnych zim, więc przestają tolerować warunki, które zaczynają panować w naszym kraju i prawdopodobnie będą panować przez kolejne dziesiątki lat. Powinniśmy spodziewać się także zanikania modrzewia i brzozy. One także są zagrożone ze względu na zmiany temperatury. Ale pojawiają się też zagrożenia, których nie przewidywaliśmy.
Także związane ze zmianą klimatu, ale jeszcze trudniejsze do prognozowania. Czyli choroby.
Jakie?
Grzybowe. Bakteryjne. Różnego rodzaju patogeny zwierzęce i roślinne, które rozszerzają swój zasięg na północ, w miarę ocieplającego się klimatu. Jeszcze 10 lat temu nikt nie spodziewał się, jak poważnym zagrożeniem staną się jemioły, które w tej chwili pustoszą bory sosnowe na niżu i zagrażają drzewostanom o największym znaczeniu gospodarczym. Porażone są już setki tysięcy hektarów. Jest też jemioła jodłowa. 30 lat temu była ogromną rzadkością, a dzisiaj można spotkać ją niemal wszędzie.
Ale co jemioła ma wspólnego ze zmianą klimatu?
Jemioła należy do rodziny, która nazywa się gązewnikowate. Jednocześnie jest jej najdalej na północ wysuniętym przedstawicielem. Rodzina ta jest ciepłolubna – lubi tropiki. Jemioła wykształciła największą odporność na chłód i dlatego mogła przesunąć się na północ, ale wciąż jest tak, że im jest cieplej, tym jest jej lepiej i dzięki temu poszerza zasięg.
I nie tylko go poszerza, ale występuje też w ogromnej liczbie okazów. Porasta żywe sosny i czerpie z nich wodę. Wszystko jest dobrze, dopóki mamy wilgotne lata i sosny mają tej wody pod dostatkiem. Jednak kiedy zaczyna się robić sucho, to pojawia się problem. Jemioła zabija żywiciela i siebie. Leśnicy, żeby sobie z tym poradzić, wycinają zarażone sosny. Próbują też wycinać zarażone jodły, z którymi jest jednak taki problem, że mają po 170-180 lat i my, przyrodnicy, chętniej widzielibyśmy je jako zamierające i martwe drzewa, bo one są dla leśnego ekosystemu bardzo ważne.
Ale tak samo pojawiły się patogeny, które uważano za uśpione.
"Wszędzie, gdzie występował, mamy już martwe pnie"
Budzą się uśpione szkodniki? Jakie?
Na przykład choroby grzybowe i grzybopodobne. Od niemal 30 lat na Dolnym Śląsku, w niższych położeniach Sudetów, a także w południowej Polsce, zamierają jesiony. Te drzewa kojarzymy tradycyjnie z wilgotnymi siedliskami w dolinach cieków. Z lasami łęgowymi. Z dobrym zaopatrzeniem w wodę. I teraz atakuje je grzyb, który nazywa się Hymenoscyphus fraxineus. Został zidentyfikowany w 2006 roku, czyli mniej niż 20 lat temu. A zagrożeniem dla jesionów jest tak dużym, że powoduje ich zamieranie w mniej niż jeden rok. W zasadzie nie wiadomo nawet za dobrze skąd się wziął, bo zgodnie z jednymi źródłami, przybył z Azji. Według innych, jest rodzimym gatunkiem saprofita, czyli organizmu, który rozkłada martwe drewno, i na skutek osłabienia żywych drzew zmienił obyczaje. Jest też opieńka miodowa, która powoduje zgniliznę korzeni. Ona też atakuje osłabione jesiony i to do tego stopnia, że w Polsce południowo-zachodniej straciliśmy już właściwie jesion jako gatunek lasotwórczy. Wszędzie tam, gdzie występował w dużej liczbie okazów mamy już martwe pnie, które stoją i czekają aż się rozpadną albo są wycinane.
I to się wydarzyło w 20 lat z powodu, którego źródła do końca nie rozumiemy?
Niespełna 30 lat. Mamy dwie koncepcje. Na pewno ludzie, którzy wiedzą to lepiej niż ja. Jednak bez wątpienia to my się do tego się przyczyniliśmy.
To jest niesamowicie ciekawe, bo pokazuje jednocześnie dwie rzeczy. Pierwszą jest możliwe tempo zmiany. To jak dużo może się wydarzyć w czasie niewielkiej części trwania jednego ludzkiego życia. Drugą jest nasza bezbronność. Nawet w kwestii zrozumienia tego, co się dzieje.
Rozumiemy, co się dzieje. Wiemy, dlaczego się pojawił. Z grubsza wiemy skąd się wziął. Wiemy, jak działa. Wiemy, że zamierają jesiony, ale nie mamy możliwości przeciwdziałania temu procesowi. W Krakowie próbuje się hodować w szkółkach jesiony, które będą odporne na tę chorobę. Ale to jest coś w rodzaju eksperymentu. Nie wiemy, co się z tym stanie za 50 lat. Tymczasem młode jesiony rzadko chorują. Dotyczy to głównie drzew mających około 40 lat. Zamierają starsze drzewa, a jednocześnie są miejsca, gdzie wyraźna jest ekspansja młodego jesionu, który wychodzi na łąki, na porzucone pola, na przydroża. Tak jakby gatunek próbował się ratować. Ale co z tego będzie? Jak zachowają się te wyhodowane w szkółkach jesiony, kiedy dojdą do takiego wieku? Nie wiemy.
Są też inne choroby, takie jak fytoftoroza, która powodowana jest przez gatunki z rodzaju Phytophthora sp. To lęgniowce – grzybopodobne organizmy, które atakują różne gatunki drzew występujących w Polsce. Od kilku lat dzieje się tak, że brzoza, która była żywa w poprzednim roku, nagle traci całą koronę. Po prostu odpadają jej gałęzie. W Polsce południowo-zachodniej to powszechne zjawisko. W ciągu jednego sezonu fytoftoroza potrafi zabić kilkadziesiąt drzew stojących obok siebie. Podobne objawy widzę u olszy i osik
Nie jesteśmy oczywiście w stanie powiedzieć, że ona całkowicie wyeliminuje te gatunki z naszego kraju, bo nie mamy szklanej kuli. Ale widać, jak zmieniają się drzewostany.
Że chorują także dęby. Widać, że szkodzą im długotrwałe susze. W ekspansji jest także zwykła jemioła, która atakuje klony i lipy. Widzimy szereg zjawisk, które z całą pewnością spowodują przebudowę dzisiejszych lasów w inne. Dokładnie jak to będzie wyglądało?
Nie wiadomo. Próbujemy przewidywać, w którą stronę pójdzie ten proces.
Jednocześnie widzimy, które gatunki nie chorują. Wśród nich jest na przykład grab, który ma się bardzo dobrze i wraca do naszych lasów. Lubi ciepło, bo potrafi rosnąć nawet daleko na południe od nas. Choćby w okolicach Rzymu.
Dęby też chorują?
Koledzy z Polski północno-wschodniej piszą mi: "Ale co ty człowieku mówisz? Przecież u nas dąb pięknie rośnie." Ja mówię, że bardzo się cieszę, niech rośnie jak najdłużej, bo to oznacza, że proces będzie wolniejszy niż się obawiam. Tylko z perspektywy południowego zachodu kraju już widać zmianę, bo ona u nas zachodzi najszybciej.
Jesteśmy prekursorem zmian, które mogą pojawić się w pozostałych częściach Polski. Tylko tam przyjdą po prostu nieco później. Czasami o kilka lat. Czasami o dekadę.
"To może być proces zupełnie nieprzewidywalny"
Ludzie to widzą?
W ciągu ostatnich ośmiu lat pojawiły się liczne inicjatywy społeczne zainteresowane ochroną lasów miejskich. Ludzie zorientowali się, że gospodarka prowadzona w lasach, które ich otaczają, w których oni sobie biegali lub gdzie spacerowali z pieskiem, wygląda dziwnie. Znikają całe drzewostany, całe areały. Idą na spacer i zamiast lasu widzą zrąb. Zauważyli, że lasy w ich otoczeniu zaczęły znikać w oczach. Powody są oczywiście różne i to nie zawsze jest zła wola – sztuczne sośniny uprawia się jak pszenicę – ale z tego powodu ludzie zaczęli się organizować i ruchów, które o te lasy walczą, jest już w Polsce kilkaset.
To jest poważna siła społeczna, która zaczęła przekonywać leśników do zmian.
Do ochrony lasów ważnych dla mieszkańców miast. Ale to chyba nie wszystko, co trzeba zrobić?
Mamy też lasy o wysokiej wartości przyrodniczej, których najlepiej byłoby w ogóle nie ruszać. Pozwolić procesom lasotwórczym zachodzić samoistnie. Żeby drzewa mogły się walić. Leżeć martwe. By na tych martwych drzewach mogły rozwijać się różne grupy organizmów, które są związane z martwym drewnem. Jest ich mnóstwo.
I to właśnie one są specyficzne dla lasów. Nie tylko borówki, pierwiosnki czy zawilce. One, owszem, też. Ale to gatunki związane z martwym drewnem, dziuplami, odstającą korą, te niezliczone gatunki drobnych organizmów, których na co dzień nie zauważamy. Albo dziwnych grzybów, których nie zbieramy, bo ich nie jemy. To one świadczą o tym, że las jest starym lasem i takich lasów chcielibyśmy zachować jak najwięcej.
Najlepszym przykładem jest oczywiście Puszcza Białowieska i konflikt, który od wielu lat toczy się tam między leśnikami i przyrodnikami oraz aktywistami ekologicznymi. On toczy się o to, by jak największą część puszczy zachować bez ingerencji człowieka i pozwolić tym procesom działać. Podobnie jest w Karpatach, gdzie są pozostałości dawnych lasów karpackich, które mają kilkusetletnią historię i w których rosną wielkie 200-letnie buki i jodły. To trzeba zachować z przyczyn przyrodniczych. Właśnie z uwagi na to, że tam występuje mnóstwo gatunków związanych ze starymi, pierwotnymi lasami, których już prawie nie ma. Takich lasów chcielibyśmy zachować jak najwięcej. Jesteśmy zresztą do tego zobligowani nowymi regulacjami UE. Musimy więc współpracować z leśnikami, by ustalić pulę lasów, które zostaną wyłączone z użytkowania, by móc przyglądać się naturalnym procesom.
A jest jeszcze susza.
Można się już przyzwyczaić do tych mapek, które pojawiają się w mediach w okolicach maja i pokazują zasięg suszy w Polsce. Są praktycznie co roku.
Susze są jednak nieprzewidywalne. Nie wiemy, kiedy kolejna taka susza jak w 2015 roku spadnie na nasze lasy. Ona była bardzo poważna i długotrwała. Z jej efektami borykamy się do dzisiaj. Nie wiemy, czy coś takiego powtórzy się za rok, 10 lat, czy może pięć, siedem lub 12. Ale wiemy jedno. Na pewno będzie. W czasie takiej suszy jako pierwsze giną drzewa o osłabionych systemach korzeniowych, smukłych pniach i wysoko zawieszonej koronie – a więc takie jak w lasach gospodarczych, najbardziej wartościowe z punktu widzenia pozyskania drewna. Na niżu takie drzewa nie mają wtedy wody i zamierają. Badania prowadzone w Szwajcarii pokazują, że świerki w takich przypadkach potrafią w ciągu miesiąca przejść z bardzo dobrego stanu zdrowia do stanu drzewa martwego. Wszystko z powodu braku wody w podłożu. To może być proces zupełnie nieprzewidywalny. Może być tak, że na wiosnę przyjdziesz do lasu i stwierdzisz, że jest piękny. A jesienią odwiedzisz to samo miejsce i on będzie martwy.
Coś takiego zdarzyło się właśnie w 2016 roku w wielu miejscach. Głównie na świerku w Sudetach. Dziesiątki hektarów padały równocześnie. Miałem bardzo pracowity sezon i dużo wtedy chodziłem po górach. W Górach Bardzkich stały wtedy kawalkady martwych pni. To wszystko zamarło w ciągu roku.
I jest jeszcze jeden problem.
"Możemy tylko domniemywać, jak szybko będą znikać, z krajobrazu leśnego, ptaki"
To jeszcze nie koniec?
Gatunki inwazyjne. Obce gatunki drzew i roślin zielnych, które wchodzą do naszych lasów i przekształcają ich strukturę gatunkową. Wśród drzew i krzewów są to np.: modrzew japoński, orzech włoski i amerykańskie robinie, daglezje, dęby, czeremchy, klony i jesiony. Są miejsca, w których one się fantastycznie same rozsiewają. Mamy dziś w lasach 180 obcych gatunków roślin naczyniowych, z których około 40 procent ma silny potencjał inwazyjny.
Mogą wejść do ekosystemów i już w nich zostać. Nie wiemy, które z nich wygrają konkurencję z gatunkami rodzimymi i będą tworzyć nowe ekosystemy, ale są takie które na pewno zostaną. Robinia akacjowa, niecierpki, rdestowce, kolczurka, nawłocie, łubin i wiele, wiele innych.
Widać to też wśród zwierząt. Mamy szopa pracza, który całkowicie zmienia reguły gry, bo takiego wszystkożernego, inteligentnego i bardzo sprawnego drapieżnika, dotąd nie mieliśmy w naszej faunie. To spowoduje bardzo duże zmiany, w liczebności jego ofiar. Możemy tylko domniemywać, jak szybko będą znikać, z krajobrazu leśnego, ptaki . One dotąd radziły sobie jeszcze z presją człowieka czy kota, ale w konfrontacji z szopem, który jest specjalistą w polowaniu na pisklęta, znajdowaniu gniazd i jaj, to nie wiem, jak to się skończy.
Jednocześnie mamy moment zmiany politycznej, co zawsze pozwala na to, by coś robić inaczej. Co powinniśmy zrobić, by skutecznie na to zareagować?
Doświadczenie gatunku ludzkiego mówi, że ile razy chcieliśmy coś poprawić w ekosystemie, to zawsze coś tak zepsuliśmy, że było o wiele gorzej niż wcześniej. Każda ingerencja w przyrodę wymaga bardzo starannej rozwagi i przemyślenia wielu aspektów. Co jest trudne, bo w porównaniu z ekologią, rozumianą jako nauka, mechanika kwantowa, jest bardzo prosta. W niej da się wszystko wyliczyć. Da się stworzyć komputer kwantowy. W ekologii nie udaje nam się zbudować nic takiego, bo skala złożoności systemów jest gigantyczna. My tak naprawdę cały czas jesteśmy na początku badania tej złożoności. Im więcej się o niej dowiadujemy, tym lepiej rozumiemy, jak mało wiemy.
Na przykład?
Dopiero w ostatnich latach zaczęliśmy się orientować, jak wielką rolę w ekosystemach leśnych odgrywają grzyby. Jak wpływają na wzrost drzew, siewek. Rozumieliśmy to jedynie na poziomie technicznym, wiedząc na przykład, że jak jakiegoś grzyba nie ma, to dęby gorzej rosną. Zaszczepiano więc te grzyby w szkółkach.
Teraz jednak dostrzegamy, że nie chodzi o jakiś jeden konkretny gatunek grzyba, a o całe zespoły gatunków, które ze sobą współpracują, rywalizują, pomagają sobie lub zwalczają wspólnie bakterie. Tworzą wielkie mikoryzowe sieci, łączące grzyby, drzewa i rośliny zielne. Są grzyby, które hodują bakterie, żeby zwalczać inne bakterie.
Im bardziej wchodzimy w ten świat, tym bardziej okazuje się, że to jest wielki, gigantyczny, bardzo skomplikowany ekosystem, o którym my się dopiero zaczynamy dowiadywać jak funkcjonuje.
Czasami najlepiej jest nic nie robić
Zatem – po pierwsze nie szkodzić?
Najbardziej efektywnym sposobem ochrony zasobów przyrodniczych jest zostawienie ich w spokoju. Tak, żeby przyroda kształtowała się sama, bo każda nasza ingerencja powoduje zaburzenia, których skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Są oczywiście też takie leśne ekosystemy, które ukształtował człowiek. Tam nasza ingerencja jest wręcz nawet pożądana. Na przykład w luźnych, świetlistych borach sosnowych, które zanikają teraz w Polsce północno-wschodniej, a wraz z nimi giną rzadkie gatunki takie jak sasanki. Albo w świetlistych dąbrowach, z bogactwem gatunków ciepłolubnych i ginących w Polsce. Takie zbiorowiska trzeba chronić czynnie, ale to jest margines.
Jest deklaracja większej ochrony lasów. Ale to chyba nie rozwiązuje wszystkich problemów. Choćby tych związanych z suszą. Co z nią?
Inwestowałbym w bobry. Bobry są najlepszymi regulatorami cieków. Robią to bez użycia plastiku i betonu, a także za darmo. Być może dlatego są tak mało popularne w krajobrazie, że po prostu nikt na tym nie zarobi.
Niektórzy mówią, że to jest powód.
Uważam, że czynnik ekonomiczny jest tutaj ważny, bo bobry w naturalny sposób rywalizują z firmami wykonującymi prace hydrotechniczne (śmiech). Ale to one najlepiej kształtują krajobraz wodny. Zarzuca im się, że ścinają drzewa, ale to nie jest wielki problem, bo drzewa odrosną. Natomiast wody, którą one w krajobrazie zatrzymują, my nie jesteśmy w stanie zatrzymać inaczej. Bobry są kluczowymi inżynierami krajobrazu, ale mogą działać tylko tam, gdzie jest płynąca woda. Tam gdzie jej nie ma, musimy przyzwyczaić się do tego, że lasy będą się zmieniały.
Jesteśmy wyjątkowi, kiedy chodzi o te problemy? Tak jest tylko w Polsce?
Nie. Ten proces zachodzi na całym świecie. Oczywiście klęski w lasach pojawiały się zawsze. Choćby związane z tym, że pojawiał się jakiś szkodnik. Coś się jednak zmieniło, bo w takich przypadkach las się szybko regenerował. Teraz problem jest taki, że warunki związane z temperaturą i wilgotnością zmieniają się tak mocno, że las w wielu wypadkach nie jest w stanie wrócić na swoje stanowisko. I zastępują go na przykład zarośla, ale bez drzew, bo dla tych jest już za sucho i za gorąco. My próbujemy to badać, ale nie uwierzyłbyś, jak trudno jest zdobyć pieniądze na badania nad zmianami klimatycznymi i ich wpływem na roślinność.
Dziwne, bo wydaje się być to ważne. Coś jeszcze umyka decydentom?
Kiedy spojrzymy na najbardziej prawdopodobne scenariusze rozwoju sytuacji, to widać wyraźnie, że w naszych lasach w ciągu najbliższych kilku dekad pojawią się zmiany, które spowodują, że już dziś powinniśmy zacząć myśleć o przyszłości leśnictwa.
Nie da się utrzymać takiej produkcji drewna, jaka jest w tej chwili, kiedy będą się zmieniały warunki klimatyczne. Przede wszystkim dlatego, że nie będzie tych głównych gatunków hodowlanych jak świerk i sosna, a pozostałe będą chorowały. Oczywiście świerki i sosny gdzieś nam zostaną. Będą na bagnach, w górach, w różnych miejscach. To nie tak, że wszystkie wymrą i koniec. Lasy się po prostu zmienią. Będą miały inne funkcje. Produkcyjna drewna będzie poboczna. Posłużą za to do magazynowania węgla z atmosfery. Naturalne lasy są też mikroszkatułkami klimatycznymi. Mikroklimat w lesie zmienia się wolniej niż ten poza lasem. Dopóki las ma zwarte korony, utrzymuje warunki mikroklimatyczne, które na zewnątrz panowały 10-15 lat temu. Kiedy zaczynamy mu "pomagać", na przykład wycinając pojedyncze drzewa, żeby dopuścić światło, traci tę zdolność. Z drugiej strony w takich starych, ciemnych lasach jest mało kwitnących bylin. Produkcja nektaru z leśnych roślin runa spadła w ciągu ostatnich kilku dekad o ¼, a liczba gatunków leśnych zapylaczy o jakieś 30%.
A co byś powiedział ludziom w Polsce, którzy próbują się zorientować w tym, co się mówi odnośnie lasów? To dyskusja, która budzi ogromne kontrowersje. Padają różne argumenty i naprawdę trudno się zorientować, kto ma tutaj rację.
Powiedziałbym im, że te zmiany, których w tej chwili się obawiamy i tak zajdą. To nie jest coś, co my możemy zatrzymać, ponieważ to są procesy globalne, w których my nie jesteśmy podmiotem. My nie uczestniczymy w tym na pełnych prawach, ale możemy współuczestniczyć w ich hamowaniu i współpracować w tym, żeby nie były tak gwałtowne i drastyczne. Już dziś musimy się do nich zacząć dostosowywać. Jeżeli nie zrobimy tego teraz, powoli i ewolucyjnie, to one kiedyś spadną na nas gwałtownie. Wtedy spowodują poważne problemy, także na rynku pracy. Dlatego musimy zacząć zmieniać strukturę naszego przemysłu drzewnego. Trzeba myśleć nad tym, w jaki sposób wygaszać tam – ale też w leśnictwie oraz wszystkich zawodach związanych z pozyskiwaniem drewna – zatrudnienie w sposób stopniowy. Tak by pomóc ludziom znaleźć inne zatrudnienie.
Branża nie będzie zachwycona.
Wiem, ale oni i tak będą musieli się z tym zmierzyć. Dzisiaj nie. Ale za 10-20 lat – tak.
To ciekawe, co mówisz, bo konieczność ochrony lasów jest zwykle podnoszona z perspektywy moralnej. Tymczasem ty mówisz, że jest to konieczność. Trochę jak z węglem. Czy my chcemy zmian, czy nie chcemy, to węgiel się skończy. Drewno też?
To jeden przykład, ale jest nawet lepszy. Rybacy. Przez lata biolodzy ostrzegali, że w Bałtyku zabraknie ryb. Nie słuchano ich. A nawet wyśmiewano. A dziś polskie rybołówstwo bałtyckie jest w co najmniej trudnej sytuacji. Pewne dziedziny naszego życia będą musiały ulec zmianie. Lepiej się do nich zacząć przystosowywać teraz, niż nagle obudzić się z ręką w nocniku. Zorientować, że nie ma drzew, nie ma lasu, więc nie ma też pracy dla ludzi. I co teraz? W takiej sytuacji to będzie o wiele większy problem społeczny, niż stopniowe reagowanie. Nie trzeba tego robić "już". Ale w perspektywie dwóch dekad? Tak.
Odpowiedzialni przedsiębiorcy powinni już o tym zacząć myśleć. Tak samo władze Lasów Państwowych. Rozmawiam z leśnikami i wielu z nich zna moje argumenty. Myślę, że niektórzy nawet są do nich przekonani. Jednak jest to proces, który wymaga czasu. Czasu wymaga też przekonanie ludzi, że to się naprawdę dzieje. Bardzo dobrze działa tutaj doświadczenie osobiste. Leśnicy z Polski południowo-zachodniej zwykle szybciej zaczynają wierzyć w to, co mówię, niż ci którzy pracują na północnym-wschodzie kraju.
Dlaczego?
Na północ jeszcze niektóre zmiany nie dotarły, a niektórzy wręcz wyśmiewają to, co mówię. Życzę im, żeby mogli się wyśmiewać ze mnie jak najdłużej. To byłoby coś dobrego. Dla lasu, przyrody, ale i dla naszego przetrwania.
Dr hab. prof. UWr Krzysztof Świerkosz – zatrudniony przez Wydział Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego, Muzeum Przyrodnicze. Autor lub współautor ponad 300 publikacji naukowych i popularnonaukowych z zakresu szeroko pojętej geobotaniki oraz ochrony przyrody.