Koniec globalnej wioski. Nie tylko Facebook chce, byśmy zainteresowali się własnym podwórkiem

Koniec globalnej wioski. Nie tylko Facebook chce, byśmy zainteresowali się własnym podwórkiem

Koniec globalnej wioski. Nie tylko Facebook chce, byśmy zainteresowali się własnym podwórkiem
Źródło zdjęć: © East News | AFP/EAST NEWS
Adam Bednarek
02.02.2018 11:43, aktualizacja: 04.02.2018 10:41

Pojawienie się wirtualnej rzeczywistości było przełamaniem wielkiej bariery. Siedząc w domu, możemy przenieść się w dowolne miejsce na świecie. Ale teraz internet ma służyć do czegoś innego - mamy przypomnieć sobie o okolicy, w której mieszkamy. Nowy trend widać nie tylko w social mediach.

Jeszcze nie tak dawno możliwość czatowania z osobą z drugiego krańca globu wydawała się niewiarygodna. Internet zachwycał błyskawicznym dostępem do rozmówców, informacji, celebrytów czy niszowych blogów.

Dziś jest to tak normalne, że na nikim nie robi wrażenia. Fakt, że docierają do nas informacje z każdego zakątka świata, zaczyna być po prostu… męczący. Co chwila jest się informowanym o sytuacji politycznej w Afryce, wpadce firmy w Stanach Zjednoczonych czy nowych pomysłach Unii Europejskiej. Pochłania nam to tyle czasu, że nie trudno przegapić coś, co dzieje się dosłownie pod naszym nosem.

Facebook zmienia front

Dlatego teraz Facebook mówi: dość. OK, świat jest ważny, globalna wioska istnieje, ale zobacz, masz też własne podwórko - zdaje się twierdzić Mark Zuckerberg. Zapowiadane od początku 2018 roku zmiany są naprawdę drastyczne. Koniec z lawiną postów od firm firm, więcej wpisów od znajomych i rodziny. Koniec z newsami z całego świata, więcej informacji z bezpośredniej okolicy. Algorytmy mają premiować treści dotyczące wydarzeń z naszego otoczenia. Lepiej widoczne będą wiadomości związane z naszym miejscem zamieszkania. “Ludzie, którzy wiedzą, co się wokół nich dzieje, częściej się angażują i pomagają” - twierdzi Mark Zuckerberg.

W tym naprawdę coś może być. Dziś z sąsiadem w windzie prędzej pokłócę się o himalaizm, prezydenta Stanów Zjednoczonych czy politykę historyczną Izraela niż o to, że na naszym podwórku właściciele nie sprzątają po swoich psach. Wszystko - internet, telewizja, prasa, radio - sugeruje, że właśnie te wielkie wydarzenia się liczą. A teraz Facebook chce, żebyśmy skupili się na tym, co naprawdę nas dotyczy. I co możemy zmienić.

Oczywiście nie wiadomo, czy pomysł Facebooka się sprawdzi. Pewnie mieszkańcy Nowego Jorku, Londynu czy Warszawy będą mieli mnóstwo informacji na temat okolicy, w której żyją. Gorzej mogą mieć ci, którzy mieszkają w okolicy Rydzewa, Zgierza czy Izbicy Kujawskiej, gdzie lokalnych mediów i informatorów jest mniej.

Ale może właśnie to się zmieni. Ruch Facebooka sprawi, że lokalne informacje będą miały większą siłę przebicia. Będzie więc powód, by w wielu niewielkich miejscowościach tworzyć zaangażowane ruchy, informujące i pozwalające działać we własnej okolicy.

Facebook zapewne zauważył, że jesteśmy podzieleni. To wyświechtane hasło, ale granice widać na Facebooku najlepiej - jest się albo po jednej, albo po drugiej stronie. Nie ma szans na dyskusję, wszyscy się okopali. Nie zgadzamy się - wypadasz ze znajomych. Dla giganta social mediów to bardzo ryzykowne. Użytkownicy z czasem mogą znudzić się kiszeniem we własnym sosie, gdzie ogląda się newsy od osób, z którymi się zgadzamy, a krytykuje wpisy tych, którzy uważają inaczej. Zapowiedź tego już oglądamy - w ostatnich miesiącach czas spędzany na portalu spadł o 50 mln godzin dziennie.

Powrót do lokalnych spraw to też szansa na odcięcie się od fake newsów, za które się przecież Facebookowi często obrywa. Macki propagandy być może nie dosięgną małych osiedli. Płatni, internetowi trolle nie będą mieli powodu, by zajmować się np. wypadkiem na małej, osiedlowej drodze.

Inni też stawiają na lokalność

Przesadą byłoby jednak stwierdzenie, że nagle sam Facebook stawia na lokalność - choć rzeczywiście wiele ruchów serwisu, jak np. portal z ogłoszeniami, sugeruje, że to Facebook jest liderem. To jednak coś więcej niż tylko zmiana polityki społecznościowego giganta. Internet pomógł stworzyć globalną wioskę, a teraz pomoże na nowo stworzyć lokalne społeczności. I sprawić, że mieszkańcy mniejszych, "zapomnianych miast" przestaną być wykluczeni. W taką stronę idą np. ostatnie zmiany BlaBlaCara.

"Uważamy, że każdy w Polsce ma prawo do łatwego i oszczędnego podróżowania. Nie tylko osoby, które mieszkają blisko ogromnych centrów komunikacyjnych. Dążymy do tego, żeby przedmieścia i nawet najmniejsze miejscowości miały tak samo wygodne połączenia komunikacyjne, jak centra dużych miast" - zapowiada nowości Blablacar. Na czym dokładnie będą polegać?

"Kierowcy nadal podają tylko punkty początkowe i końcowe planowanej podróży, ale BlaBlaCar wykorzystuje teraz nowy algorytm, aby połączyć ich z pasażerami, którzy znajdują się najbliżej trasy przejazdu. Dzięki temu kierowcy nie muszą ręcznie wpisywać wszystkich możliwych miejsc spotkań po drodze. To szybki sposób na udostępnienie milionów potencjalnych miejsc spotkań w nawet najmniejszych miejscowościach" - czytamy na stronie serwisu.

“Ekonomia dzielenia”, stawiająca właśnie na lokalność, wdziera się też do innych, także mniejszych gałęzi przemysłu. W Polsce Carrefour w ramach programu “SąSiatki”, pozwala sąsiadom przynosić zakupy, które zamówimy w sklepie internetowym. A w zamian za to ci dostają bony do wykorzystania. W Stanach Zjednoczonych powstał “Uber” dla psów. Użytkownicy mogą poprosić chętnych, żeby ci wyprowadzali psy pod ich nieobecność.

Oczywiście w idealnym świecie dobry sąsiad zapytałby sąsiadkę, czy czegoś nie potrzebuje ze sklepu, bo on akurat wybiera się do centrum handlowego i może zrobić większe zakupy. Ale idealny świat nie istnieje, więc nie ma co się obrażać, tylko skorzystać z technologii, która może sprawić, że łatwiej będzie wyświadczać sobie drobne usługi nawzajem.

Przed chwilą zachłysnęliśmy się możliwością zakupów dóbr z całego świata, które w krótkim czasie do nas docierały. Dziś za pomocą aplikacji w telefonie i internetu możemy zadbać o dobro wspólnoty.

Zmiany na krótko?

Jest tylko jeden problem. Za wieloma akcjami i ruchami mogą stać ruchy społeczne. Tyle że nadal pozostają zależne od wielkich korporacji. Dziś Facebook zapowiada zmiany, że lokalne serwisy będą premiowane. To oznacza, że profil na Facebooku o nazwie “Nie dla zanieczyszczeń na naszym osiedlu” może być lepiej widoczny i w szybszy sposób dotrze do zainteresowanych. Tylko co stanie się, jeżeli za kilka miesięcy Facebook znowu zmieni zasady gry?

Coraz częściej technologiczne firmy wchodzą na rynek, który został zaniedbany przez politykę. BlaBlaCar w swojej informacji prasowej, zapowiadającej zmiany w działaniu algorytmów, przywołuje przykład Tuszyna. “Nie ma stacji kolejowej, a wybór połączeń autobusowych jest bardzo ograniczony. Nowa funkcja wyszukiwania BlaBlaCar udostępni znacznie więcej miejsc spotkań dla mieszkańców Tuszyna” - chwali się serwis.

Tylko czy to nie do władz miejskich należy takie zarządzanie komunikacją, by mieszkańcy mogli bez problemów dojeżdżać np. do pobliskiej Łodzi? Pytanie jest oczywiście retoryczne.

Pozwalając firmom tworzyć lokalne społeczności i rozwiązywać problemy, z którymi borykają się mieszkańcy małych miast, istnieje ryzyko, że prędzej czy później te lokalne ośrodki uzależnią się nie od polityków, a właśnie od aplikacji. Kto więc będzie tak naprawdę sprawował władzę w takich miejscach?

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)