Rosja bez Ukrainy. Cień dawnego mocarstwa
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Putin nie myli się w jednym – jego wielkomocarstwowe plany bez Ukrainy nie mogą się ziścić. Klucze do nich leżą w Kijowie. Tyle że Rosjanin do ich odzyskania wybrał sposób, który na zawsze zatrzasnął mu do nich zamek.
Nikita Chruszczow, Leonid Breżniew, Konstantin Czernienko i Michaił Gorbaczow. Co łączy przywódców Związku Radzieckiego, panujących – z niewielkimi przerwami – pomiędzy postalinowską odwilżą a rozpadem Sojuza? Każdy z nich, gdyby z jakiegoś powodu tego potrzebował, mógłby uznać Ukrainę za swoją ojczyznę.
Niemal cała zimna wojna – z krótką przerwą na rządy Andropowa – to czas, gdy na Kremlu panował ktoś mający co najmniej bliskie związki z Ukrainą. Związek Radziecki opanowany przez ukraińskie elity? Teza, brzmiąca jak spiskowa teoria dziejów wyda się nam mniej absurdalna, gdy spojrzymy na życiorysy kolejnych genseków.
Nikita Chruszczow – etniczny Rosjanin – urodził się blisko granicy Ukraińskiej SRR, a dzieciństwo spędził już we wschodniej Ukrainie, pracując w ukraińskich kopalniach. Drogę do władzy otworzyło mu objęcie steru Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, do której nigdy nie ukrywał sympatii i przywiązania.
– Był etnicznie Rosjaninem, ale naprawdę czuł wielką więź z Ukrainą – stwierdziła po latach jego wnuczka, Nina. Ukoronowaniem proukraińskich sympatii Chruszczowa była znamienna w skutkach decyzja o przyłączeniu do Ukrainy Krymu.
Leonid Breżniew urodził się i wychował w środkowym rejonie Ukrainy, a po przejęciu steru Związku Radzieckiego, otworzył drogę do najwyższych urzędów imperium Ukraińcom, jak szef KGB Witalij Fiedorczuk czy urodzony w Odessie minister obrony, Rodion Malinowski.
Ukraińskie korzenie, za sprawą ojca, miał także Konstantin Czernienko, którego na kremlowskim tronie zastąpił Michaił Gorbaczow. Ten, choć nie odnosił się do swojego pochodzenia, był – dzięki matce – w połowie Ukraińcem.
Pogromcy Hitlera
Ale to nie przywódcy byli fundamentem, na którym przez dziesięciolecia trzymało się euroazjatyckie imperium. Jednym z najważniejszych spoiw, łączących radzieckie narody wspólnotą doświadczeń, była II wojna światowa, czy raczej jej część, w której Związek Radziecki przestał być sojusznikiem Hitlera i walczył przeciwko III Rzeszy: Wielka Wojna Ojczyźniana.
Kto walczył przeciwko Niemcom i ich sojusznikom? Proporcje narodowościowe obrońców ZSRR zmieniały się w czasie, podobnie jak i skład oddziałów tworzonych przez kolaborujących z Niemcami obywateli Związku Radzieckiego.
Znaczna część wojennego wysiłku spoczęła jednak na czterech frontach ukraińskich – potężnych ugrupowaniach Armii Czerwonej, tworzonych przez liczne armie ogólnowojskowe, wielkie jednostki pancerne, artylerii czy lotnicze.
Choć formalnie były to fronty tworzone przez wszystkie narody ZSRR, w praktyce 60-80 proc. ich żołnierzy stanowili Ukraińcy. W połowie 1944 roku stanowili oni około 40 proc. całej Armii Czerwonej.
Słowiańska Armia Czerwona
W 1983 roku, w czasie wojny w Afganistanie, amerykański think tank RAND Corporation przygotował analizę składu etnicznego sowieckich sił zbrojnych – armii prawdziwie wielonarodowej.
Wynikało z niego, że 70-80 proc. składu radzieckich oddziałów bojowych, prowadzących walki w Afganistanie, stanowią Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini. Żołnierze z narodów niesłowiańskich dominowali za to w oddziałach niebojowych i stanowili filar tzw. wojsk wewnętrznych.
RAND analizował także przyszłość, zwracając uwagę, że z dekady na dekadę coraz mniejszy odsetek obywateli Związku Radzieckiego będzie Słowianami.
Rozpad ZSRR gwałtownie przyspieszył te procesy, oddzielając od Rosji 50-milionową (wówczas) Ukrainę i 10-milionową Białoruś. Dla Kremla, który w swojej polityce odwołuje się do panslawistycznych idei, także i dzisiaj stanowi to poważny problem.
Od T-34 do rakiet kosmicznych
Jest on znacznie szerszy od demografii i składu narodowościowego armii. Ukraiński rodowód ma choćby czołg T-34 - symbol radzieckiego zwycięstwa nad faszyzmem.
Pogromca nazistowskich hord, nadzieja Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i uczestnik jeszcze większej "pobiedy", świętowanej na gruzach Berlina, był przecież dziełem Charkowskiej Fabryki Parowozów (choć większość egzemplarzy – po zajęciu Charkowa przez Niemców – wyprodukowały inne zakłady).
Nie jest to przypadkiem – w czasach ZSRR na obszarze Ukrainy powstał silny kompleks technologiczno-zbrojeniowy, którego współczesnym wcieleniem jest ukraiński gigant, Ukroboronprom.
Jego istnienie sprawia, że współczesna Ukraina to jedno z niewielu państw świata, zdolne do produkcji zarówno pełnego wachlarza uzbrojenia, potrzebnego we współczesnym konflikcie, jak i unikalnych rozwiązań, niezbędnych w niezliczonych sektorach gospodarki.
Dość wspomnieć, że większość rosyjskich śmigłowców lata dzięki silnikom wyprodukowanym przez ukraińskie zakłady, a rozpętana przez Rosję w 2014 roku wojna o Krym i Donbas nieoczekiwanie sparaliżowała produkcję w rosyjskich stoczniach okrętów wojennych – napęd w postaci turbin gazowych do jednostek takich, jak rosyjskie fregaty projektu 11356 zapewniała bowiem Ukraina.
Czołgi, pojazdy opancerzone, rakiety i różnej wielkości i przeznaczeniu, samoloty czy silniki lotnicze – wszystko to znajduje się w zasięgu ukraińskich fabryk czy biur projektowych, dysponujących unikalną w skali świata wiedzą i technologią.
Te jednak – co pokazują ostatnie lata – nie zawsze były wykorzystywane w sposób celowy i optymalny. Dostrzegli to sami Ukraińcy, czego przejawem stała się batalia, jaką o odzyskanie zakładów Motor-Sicz, czołowego światowego producenta silników lotniczych, władze Ukrainy stoczyły z Chinami.
Rasputin Putina
Karol Marks – powołując się zresztą na Hegla – wypomniał, że historia lubi się powtarzać, za pierwszym razem jako tragedia, a za drugim jako farsa. Losy ostatniego cara, Mikołaja II i jego rodziny, były bez wątpienia tragedią, która rozegrała się w cieniu wpływów, jakie na carskim dworze uzyskał mistyk i uzdrowiciel, Rasputin.
Historia kołem się toczy, bo widmo Rasputina nadal krąży nad Rosją. Tym razem w postaci Aleksandra Dugina. Porównanie tych dwóch postaci – ze względu na fizyczne podobieństwo – może wydawać się mało finezyjne, ale dobrze oddaje rolę, jaką w XXI-wiecznej Rosji odgrywają koncepcje głównego ideolog rosyjskiego neoimperializmu.
To, co zaniepokojony świat obserwuje jako działania prezydenta Rosji, jest wcieleniem w życie idei, głoszonych od lat przez Aleksandra Dugina.
Ukraina – klucz od imperium
Prawnuk, wnuk i syn oficerów służb specjalnych zamiast kariery w GRU wybrał los profesora Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego im. M.W. Łomonosowa, za głównego przeciwnika uznając euroatlantycki liberalizm.
Jako wykładowca Wojskowej Akademii Sztabu Generalnego Dugin w 1997 roku wyłożył swoje credo w 900-stronicowej książce "Podstawy geopolityki". Dla proputinowskich elit przejmujących władzę w Rosji, księga ta stała się polityczną biblią, definiującą ich działania przez następne – jak do tej pory – 25 lat.
Koncepcja Dugina, podlana sosem eurazjatyzmu, zakłada odbudowę rosyjskiego imperium w granicach obejmujących m.in. obszar byłego ZSRR. Rola Polski zostaje przez Dugina sprowadzona do państwa buforowego pomiędzy Imperium a Niemcami.
Odmiennie określa Dugin rolę Ukrainy, widząc w niej państwo sztucznie utworzone (tę narrację wielokrotnie słyszymy z ust Putina), a jednocześnie arenę, na której ścierają się wpływy Wschodu i Zachodu, będącą zarazem kolebką państwowości wschodnich Słowian.
Jako taka, Ukraina – zdaniem Dugina – nie może istnieć samodzielnie, a jej podporządkowanie i wciągnięcie w strefę własnych wpływów jest warunkiem odbudowy rosyjskiej potęgi.
Rozpoczęta przez Rosję w 2014 roku wojna z Ukrainą i wcześniejsze próby niszczenia tego państwa przez korumpowanie jego elit czy wspieranie prorosyjskich polityków, są naturalną konsekwencją duginowskiego pojmowania świata. Klucz do odbudowy wschodniego imperium trzyma Ukraina.
To, że nie chce go Rosji oddać i – jak wskazuje ponad miesiąc wojny – broni go nad wyraz skutecznie, jest dla Putina bardzo złą wiadomością. Bez Ukrainy odbudowa imperium, o którym śnią Dugin i aktualny władca Kremla, może się już nigdy nie udać.