Prototypy polskich czołgów. Niektóre skończyły się na papierze
Gdy myślimy o przedwojennej polskiej broni pancernej, przed oczami stają nam czołgi importowane lub licencyjne: Renault FT, tankietki, Vickers 6-ton czy 7TP. Polscy inżynierowie próbowali też bardziej odważnych kroków.
16.11.2024 09:32
Wojsko Polskie w 1939 r. dysponowało raczej słabo rozwiniętą bronią pancerną. Większość uzbrojenia stanowiły tankietki - lekko opancerzone, bezwieżowe i uzbrojone tylko w karabin maszynowy (jedynie nieliczne zdążono przezbroić w 20 mm armatę wz. 38 FK).
Prawdziwych czołgów było niewiele: kilkadziesiąt importowanych Renault R35 (dobrze opancerzonych, jednak powolnych i słabo uzbrojonych), podobna liczba importowanych Vickersów 6-ton oraz niespełna 150 lepszych, ale nie rewelacyjnych 7TP, a więc spolonizowanych i zmodernizowanych Vickersów. Oprócz nich była ponad setka starych Renault FT oraz kilka czołgów kupionych w celach doświadczalnych. Polacy prowadzili jednak i własne prace.
Początki
Już w latach 20., mimo natłoku zadań i ogromu kosztów związanych z powojenną i porozbiorową odbudową kraju, podjęto pierwsze prace nad czołgami. W 1926 r. Ministerstwo Spraw Wojskowych rozpatrywało trzy projekty: WB 10, Krisna i Teoya Omiqui. Te dwa ostatnie były raczej ciężkimi, bardzo skomplikowanymi samochodami pancernymi (masa do odpowiednio 17 i 24 t przy sześciu parach kół), więc je pominiemy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
WB 10, zaprojektowany przez inż. Ludwika Ebermana, był konstrukcją nader oryginalną: składał się z czterech "modułów" (prawego i lewego zespołu napędowego, ramy głównej podwozia i pancernego kadłuba osadzonego ruchomo na kołysce), miał mieć trakcję kołowo-gąsienicową, dowódca miał kontaktować się z kierowcą za pomocą mechanicznego lub elektrycznego systemu przekazywania komend, miał być wyposażony w układ ochrony przed bronią chemiczną itp.
Wóz był nieźle opancerzony jak na swoją epokę (do 25 mm), przez co ważył niemal 11 t. Uzbrojenie miało być wyjątkowo silne: armata kal. 57 mm i 12,7 mm karabin maszynowy w wieży oraz cztery karabiny maszynowe kal. 8 mm. Modułowa budowa miała ułatwiać wymianę trakcji (koła do jazdy szybkiej lub gąsienice do jazdy w terenie) czy budowę różnych wariantów (transporter piechoty, działo samobieżne itp.).
Czołg doszedł do etapu prototypu, lecz projekt – zwłaszcza niepotrzebnie skomplikowany – przerósł twórców. Według niepotwierdzonych informacji, wóz nie był w stanie ruszyć z miejsca, a na jego rozwój zabrakło środków. Istniał prawdopodobnie alternatywny projekt WB 3, ale niewiele o nim wiadomo. Był także dziełem Ebermana, lecz był znacznie prostszy: trakcja miała być czysto gąsienicowa, wóz byłby zapewne lżejszy i mniejszy od WB 10, uzbrojenie miało znajdować się w obrotowej wieży podobnej do tej z samochodu pancernego wz. 29 (plus jeden karabin maszynowy w kadłubie). Pozostał tylko na papierze.
Czołgi lekkie
Gdy polskie wojska pancerne nieco już okrzepły, zaczęto szukać bardziej "poważnych" rozwiązań dla nich. Na przykład tankietki, których wady (słaba dzielność w terenie, brak wieży, słaby pancerz) dostrzegano dość powszechnie, planowano zastąpić czołgiem lekkim ("wieżowa tankietka" TK-W okazała się nieudana).
Komitet ds. Uzbrojenia i Sprzętu (KSUS) w styczniu 1937 r. zarekomendował zastąpienie ich czołgami, a od niedawna istniał gotowy projekt inż. Edwarda Habicha, opracowywany od 1935 r. Prototyp oznaczony jako PZInż.-140 lub 4TP ukończono szybko i nie bez powodu – była to maszyna "mocno inspirowana" czołgiem czterotonowym Vickersa. Mały, dwuosobowy czołg miał być lekko opancerzony i uzbrojony w 20-milimetrową armatę sprzężoną z karabinem maszynowym kal. 7,92 mm. Mimo dobrych wyników testów prototypu i planów rozwoju (np. wymiany wieży na większą i ciężej uzbrojoną – PZInż.-180) z programu zrezygnowano z powodu braku środków.
Podobny los spotkał inny projekt Habicha, PZInż.-130. Jeszcze lżejszy czołg pływający, uzbrojony tylko w karabin maszynowy lub armatę kal. 20 mm, także przeszedł testy i na tym koniec - mimo że zapotrzebowanie na czołg rozpoznawczy (choć do obu wozów nie przewidziano radiostacji) wynosiło według planów z połowy lat 30. prawie 600 szt.
Czołgi pościgowe
Oczywiście polscy oficerowie mieli świadomość, że czołgi lekkie, słabo opancerzone i uzbrojone, czasem też powolne, nie wystarczą do wygrania wojny. Próby pozyskania czołgu szybkiego (zwanego wówczas pościgowym) u "ojca" idei udanego czołgu kołowo-gąsienicowego J. W. Christie (dalekimi potomkami jego idei były słynne T-34 czy Cromwell) spełzły na niczym: M1931 nigdy do Polski nie dotarł, a jedna z wersji głosi, że paranoiczny stosunek Christiego do własnych patentów był w przypadku Polaków całkiem uzasadniony.
Z czasem udało się opracować własny wóz, który miał stanowić podstawę uzbrojenia tzw. Oddziałów Motorowych (potem Brygad Pancerno-Motorowych). W latach 1935-1937 powstał 10TP, jeszcze z boforsowską zastępczą wieżą z 7TP i dodatkowym karabinem maszynowym w kadłubie. Testy ważącego 11,8 t wozu wypadły dobrze, lecz nie wszedł do produkcji z racji na kłopotliwą trakcję kołowo-gąsienicową, niewielki zasięg i brak dostępności silnika.
Równolegle projektowano cięższy 14TP, lepiej opancerzony (nawet do 50 mm) i uzbrojony (w nową polską 40-milimetrową armatę o – podobno – doskonałych osiągach; pojawiają się też doniesienia o armacie 47 mm), a przede wszystkim tylko o trakcji gąsienicowej. Nie zdołano niestety zbudować kompletnego prototypu.
Alternatywą dla tej linii rozwojowej miał być "Czołg lekki polski", podobnie uzbrojony do 10TP, lecz nieco lepiej opancerzony (do 30 mm), nieco cięższy (13 t) i także bez trakcji kołowej. Warto odnotować, że dla następcy 10TP rozważano też inne silniki niż niemiecki, jak również różne układy zawieszenia, w tym znane z 4TP i stosowane często do dziś drążki skrętne.
Czołgi średnie
Najbardziej pożądanym typem czołgu był czołg średni, przez co rozumiano wóz dobrze opancerzony, uzbrojony w armatę uniwersalną, o dobrych charakterystykach jezdnych. Zakup zagraniczny (np. w Czechosłowacji lub we Francji) się nie powiódł, ale próbowano skonstruować własny wóz.
Pierwotnie żądano czołgu wielowieżowego, wzorując się na angielskim A1E1 Independence czy sowieckich T-28 i T-35. KSUS i Wydział Projektów i Konstrukcji Biura Badań Technicznych Broni Pancernych opracowały w sumie kilka projektów, zwanych dziś 20TP, 23TP i 25TP. Zwykle uzbrojenie miała stanowić armata 75 mm francuska wz. 1897 (armata była stara, lecz w jej wersję uzbrojoną były uzbrojone amerykańskie M3 i wczesne M4) i kilka karabinów maszynowych.
Opancerzenie miało mieć grubość do 35 mm lub do 50 mm, a więc oczekiwano dobrej odporności. Napęd miały zaś zapewniać jeden lub dwa silniki o całkowitej mocy między 320 KM a 600 KM, więc i zakładana prędkość maksymalna miała być dość znaczna. Załoga czołgu wielowieżowego miała liczyć do siedmiu osób. Niestety nie powstały nawet prototypy.
Układ wielowieżowy, choć w latach 30. modny, bardzo komplikował konstrukcję i w praktyce bardziej przeszkadzał, niż zwiększał możliwości. Stąd też pojawił się projekt PZInż., dziś znany jako 25TP Habicha. Miał to być czołg wręcz futurystyczny: z pochylonym, grubym (do 60 mm) pancerzem, długolufową armatą kal. 75 mm i układem jezdnym składającym się z dużych kół (zawieszenie na drążkach skrętnych lub a la Christie).
Choć wizja tak nowatorskiego przedwojennego projektu jest nad wyraz atrakcyjna, do dziś są wątpliwości, czy ów "projekt" nie powstał tak naprawdę już po wybuchu wojny, kiedy Habich oglądał Pantery czy T-34. Problematyczne byłoby zwłaszcza wykorzystanie francuskiej armaty 1922/1924, nieprodukowanej już i trudnodostępnej.
Nie powstał nigdy projekt polskiego czołgu ciężkiego. Słynny 40TP, jak i wiele innych ciekawych polskich konstrukcji, powstał wyłącznie na potrzeby popularnej gry komputerowej. Zresztą już produkcja czołgów lekkich mocno obciążała budżet i słaby (choć, paradoksalnie, niewykorzystywany w pełni) potencjał przemysłowy II RP. O ile czołg o masie do 20 t zapewne mógłby w Polsce powstać niedługo po 1939 r. i wejść do produkcji, o tyle na cięższe wozy, zwłaszcza w większej liczbie, trzeba by jeszcze poczekać, gdyby wojna nie wybuchła.
Bartłomiej Kucharski dla Wirtualnej Polski