Polskie oko w kosmosie. Może sfotografować dowolne miejsce na Ziemi za ułamek ceny
20.02.2020 08:51, aktual.: 20.02.2020 14:26
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- NASA, która postawiła człowieka na Księżycu, a teraz próbuje postawić go na Marsie, pomagała wam, dwóm studentom, budować satelitę!? - Tak. Pomagają nam też inżynierowie innych spółek. Uwielbiają mówić, jeśli ktoś ich słucha, a my słuchamy.
Rafał Modrzewski jest jednym z dwóch założycieli start-upu i firmy ICEYE. Jako student, razem z kolegą z Finlandii, podjął się zadania zbudowania całkowicie nowatorskiego, lekkiego satelity. Udało im się to z pomocą ekspertów NASA. Początkowo sprzęt miał tylko robić zdjęcia radarowe arktycznym szlakom żeglugowym. Dziś ich zdjęcia kupuje nawet Pentagon.
Bolesław Breczko, WP Tech: Podobno możecie zrobić zdjęcie satelitarne dowolnego miejsca na Ziemi.
Rafał Modrzewski, ICEYE: Zgadza się.
Super. Chciałbym zdjęcie Warszawy.
Normalnie taka usługa kosztuje u nas od kilkuset euro i trzeba poczekać na "odbitki" 12 godzin, ale masz szczęście. Właśnie obrabiamy takie zdjęcie, więc będziesz je miał gratis. Wyślę, ci je po wywiadzie, a na razie możesz zobaczyć przykładowe.
Dzięki. Ale jakość jest nie najlepsza To już na Google Maps jest lepiej.
Bo to zdjęcie satelitarne, a Google używa lotniczych. Oprócz tego, zdjęcia na Mapach Google mają po kilka miesięcy albo nawet kilka lat. Nasze jest z 7.30 rano.
Od kogo macie satelity?
Sami je zbudowaliśmy, a w pokoju obok mnie siedzą ludzie, którzy nimi sterują. Tylko nie rób tam zdjęć, bo nie wszystkim chcemy się chwalić, np. trajektoriami satelitów.
A skąd macie kamery do fotografii?
Do zdjęć wykorzystujemy radar, a nie kamery. Dzięki temu możemy robić zdjęcia niezależnie od warunków pogodowych.
Ok, to od kogo macie radar?
Też sami zbudowaliśmy.
Oprogramowanie do kontroli satelitów i radarów też sami napisaliście?
- Oczywiście. Sami zbudowaliśmy też baterie, komputer pokładowy i systemy łączności, a teraz pracujemy nad napisaniem systemu, który będzie tym wszystkim automatycznie zarządzał. Przy trzech satelitach, które mamy, jeszcze dajemy radę robić to ręcznie, ale w tym roku wystrzeliwujemy kolejne osiem, więc bez automatyzacji się nie obejdzie.
Razem jedenaście.
- Trzynaście
Jak to trzynaście?
Będziemy mieli w sumie trzynaście satelitów, bo dwa mamy eksperymentalne, ale poza tym wszystko się zgadza.
Na chwilę się zatrzymajmy. Opowiedz mi, skąd się w ogóle wzięło ICEYE i jak doszliście do tego momentu.
To jakoś przypadkowo wyszło. Po wyjeździe na Erasmusa do Finlandii dołączyłem do zespołu AALTO-1, który sprawdzał, czy da się tanio zbudować satelitę do 100 kg.
Nie słyszałem, żeby Finlandia miała jakieś bogate doświadczenia w eksploracji kosmosu i budowie satelitów.
Bo nie ma, ale to jest najlepsze w ich systemie szkolnictwa, że pozwalają studentom eksperymentować i popełniać błędy. Nawet te kosztowne.
Na przykład?
Kupiliśmy za pięć tysięcy euro komputer GUMSTICK, który miał nam posłużyć za komputer pokładowy, ale okazał się zbyt energożerny. Nie wykorzystaliśmy i ostatecznie zbudowaliśmy swój.
No i co? Udało wam się zbudować w końcu taniego satelitę?
W końcu tak, ale trochę czasu minęło. Zanim AALTO-1 poleciał, to powstały jeszcze wersje 2 i 3.
A skąd pomysł, żeby z tych tanich satelitów zrobić konstelację do obrazowania radarowego?
Tutaj muszę wyjaśnić, czym jest Uniwersytet Aalto. Powstał on z połączenia trzech głównych szkół wyższych Finlandii: Uniwersytetu Technologicznego, Helsińskiej Szkoły Ekonomicznej oraz Uniwersytetu Sztuki i Projektowania w Helsinkach. W ten sposób władze chciały stworzyć miejsce, w którym będzie można zaprojektować, zbudować i sprzedać nowy produkt.
Już na zajęciach był duży nacisk na to, aby realizować projekty, które będą przydatne i które będzie można sprzedać. Profesor uświadamiał nam, że musimy zapytać potencjalnego klienta, czego oczekuje i to mu dostarczyć.
Świetny sposób myślenia! Kogo pytaliście?
Zapytaliśmy firm, które brały udział w konferencji poświęconej eksploracji Arktyki. Potrzebowały narzędzia do monitorowania zamarzania wód i ruchu mas lodowych na północnych szlakach żeglownych? Stąd nazwa firmy ICEYE. "Ice" to lód, "eye" to oko.
Poszliście na jedną konferencję i na podstawie tego, co tam usłyszeliście postanowiliście budować firmę?
Tych konferencji i spotkań było znacznie więcej, ale ta okazała się kluczowa. Znaleźliśmy niszę i postanowiliśmy ją zapełnić.
Czyli, jakby w tym czasie była konferencja poświęcona lasom równikowym, to byście się nazywali FORESTEYE?
Możliwe.
Co było dalej? Bo rozumiem, że nie mieliście jeszcze nawet satelity na orbicie.
- Nie, nie mieliśmy jeszcze przez długi czas. Po konferencji napisaliśmy coś na kształt naukowego biznes planu i zgłosiliśmy się z tym do uniwersyteckiego akceleratora projektów. Nasz profesor, który w nim działał, powiedział, że nasz pomysł ma szanse na przyznanie środków.
I?
Dostaliśmy 5 tysięcy euro.
Nie za dużo.
Ale potem zdobywaliśmy kolejne granty i źródła finansowania. Z akceleratora dostaliśmy kolejne 50 tysięcy euro. Potem łącznie 2 miliony euro z Biznes Finland, 2,5 mln z Horyzont 2020 i następnie 1,3 mln, 13 mln i 30 mln euro głównie z funduszy Venture Capital.
Chwila, chwila! Chcesz mi powiedzieć, że studencki start-up z sektora kosmicznego dostał miliony euro jeszcze zanim wystrzelił pierwszego satelitę?
Tak wyszło.
Lód morski pomiędzy Helsinkami a Tallinem
Przecież nikt w to nie uwierzy.
Wiem, że brzmi to nierealnie, ale Finlandia ma dość odważne podejście w tym zakresie. Wiele start-upów dostaje tam takie wsparcie. Nie byliśmy jedyni. Pamiętaj też, że tych pieniędzy nie dostaliśmy od razu. To był proces.
Ok. Powiedzmy, że faktycznie dostaliście te kilkadziesiąt milionów euro. Skąd wiedzieliście w ogóle, jak budować satelity? Sam mówiłeś, że Finlandia nie ma w tym doświadczenia.
Zgadza się. Dużo pytaliśmy.
Kogo?
- W sumie to każdego, kto mógł cokolwiek wnieść do projektu i poszerzyć naszą wiedzę. Finalnie współpracowali z nami i nadal współpracują eksperci z NASA - Jet Propulsion Labolatory, ESA, MDA i kilkudziesięciu innych firm oraz europejskie i amerykańskie uczelnie.
Jet Propulsion Laboratory, ośrodek, który postawił człowieka na Księżycu, a teraz próbuje postawić go na Marsie, pomagał dwóm studentom z Finlandii?
Tak. Ludzie uwielbiają mówić, jeśli ktoś ich słucha i bierze sobie do serca, to co mówią. A my słuchaliśmy i słuchamy nadal.
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, jak niewiarygodnie to wszystko brzmi. Opowiadaj dalej.
W 2015 podpisaliśmy umowę z ExxonMobil na przeprowadzenie prób naszego sprzętu, przede wszystkim radaru w rejonach arktycznych.
Narodowy Rezerwat Noatak na Alasce
Hmm, jedna z najbogatszych firm w historii świata podpisała z wami umowę, tak?
Zakładam, że dla nich to nie był jakiś duży wydatek. Niecały milion dolarów - i to tylko, jeśli testy by się powiodły.
A czemu ExxonMobil w ogóle był wami zainteresowany?
Miał nadzieje korzystać z naszej technologii, gdy już zacznie działać.
Ok, to ma sens. Na czym polegały te testy?
Musieliśmy sprawdzić, czy nasz radar wykryje konkretny typ masy lodowej.
Jak to zrobiliście?
Wzięliśmy samolot, do którego przymocowaliśmy nasz radar.
A ten samolot to skąd?
Uniwersytet Aalto ma samolot, który można wykorzystywać do różnych badań. Nic nowoczesnego, Skyvan z lat 70.
Zobacz także
Postaram się już więcej nie dziwić. Więc pożyczyliście samolot ze szkoły.
Tak i pożyczyliśmy lodołamacz.
Co?!
Lodołamacz. Pożyczyliśmy.
Chyba wynajęliście?
Nie, pożyczyliśmy. Znałem szefa pewnej firmy, która zajmuje się żeglugą arktyczną. Pożyczył nam lodołamacz z załogą.
Tak po prostu?
Też chciał korzystać z naszej technologii, gdy ta już zacznie działać, a jeśli wszystko poszłoby ok, to zapłacilibyśmy mu z pieniędzy od ExxonMobil.
I jak poszło?
Świetnie. Radar spisał się wyśmienicie, co jest ogromnym sukcesem, bo to pierwsze tego typu urządzenie na świecie.
Jak pierwsze? Przecież radary na satelitach istnieją od lat.
Tak, ale nie tak małe, jak nasz. Jest 10 razy mniejszy i tańszy od klasycznych.
Studentom udało się zbudować miniaturową wersję radaru, ale firmom zbrojeniowym, które zajmują się tym od dziesiątek lat się to nie udało? Nikt nie wpadł na taki pomysł?
Nie wiem. Może wpadł, ale nie zbudował.
I ten wasz radar faktycznie jest tak przełomowy?
Na to wygląda. Zgłosiło się do nas pewne, duże muzeum kosmiczne, które chce pokazać nasz radar. Załatwiamy jeszcze formalności i mam nadzieję, że już niedługo uda się je zakończyć.
Dobra, obiecywałem się nie dziwić. Muzeum wzięło wasz radar, żeby wystawiać je obok lądownika księżycowego misji Apollo, promu kosmicznego Discovery.
Dokładnie. Kontrakt z Exxon to był rok 2015. Po tym prace ruszyły z kopyta. W styczniu 2018 wystrzeliliśmy pierwszego satelitę. Teraz mamy ich pięć na orbicie, z czego trzy już pracują, a na dwóch robimy testy.
Czy któryś z nich zaczął już na siebie zarabiać?
Zaczęły zarabiać, ale czy na siebie? Nie, jeszcze nie zaczęły.
A kiedy planujecie przynosić zyski?
To jest bardzo dobre pytanie, nad którym często się zastanawiamy. Jeśli założymy, że zaczniemy być dochodowi, to musimy zwolnić wzrost. I teraz pytanie, co jest lepsze dla firmy: szybki wzrost czy zysk? Na razie priorytetem jest wzrost. Tak samo robi Tesla, SpaceX, Uber czy Netflix.
Ale musicie przecież płacić pracownikom. Czy oni też pracują w nadziei, że kiedyś będą korzystać z technologii?
Oczywiście, że płacimy, chociaż na początku tak nie było. Zaczynaliśmy jako projekt studencki.
To skąd macie pieniądze?
Od prywatnych inwestorów. Jak na razie nie mamy większych problemów z pieniędzmi. Wszystkie rundy finansowania zakończyliśmy na plusie.
Walą do was oknami z walizkami pieniędzmi?
No może aż tak to nie, ale uwierz mi, że na rynku jest dużo inwestorów, którzy chcą wejść w tzw. "New Space" - nowe technologie kosmiczne. W takiej Dolinie Krzemowej już nie wiedzą, co robić z pieniędzmi. Jeśli masz dobry pomysł i wyniki, to pieniądze się znajdą.
Jesteście fińską firmą?
Jednym z założycieli jest Fin, powstaliśmy na fińskim uniwersytecie za fińskie pieniądze, ale biura mamy na całym świecie, pracują u nas osoby z 35 krajów. W Polsce mamy dwa biura i ponad 30 pracowników, ja jestem Polakiem i często bywam w Warszawie. Jesteśmy tak samo polską, fińską i międzynarodową firmą.
Kto kupuje wasze zdjęcia?
Mamy kilkudziesięciu klientów. To m.in. uniwersytety, choćby nasz Uniwersytet Aalto, krajowe administracje np. Japonii czy Brazylii, agencje kosmiczne, np. ESA. Z Polski Wojskowa Akademia Techniczna kupuje, a Politechnice Warszawskiej, gdzie studiowałem, chcieliśmy oddać za darmo.
Ładne zderzenie systemów nauczania.
No i naszym klientem jest też Departament Obrony Stanów Zjednoczonych.
Amerykański wojsko kupuje od was zdjęcia satelitarne?
Tak.
Obiecywałem, że nie będę się dziwić, ale nie uwierzę, że najbogatsza organizacja zbrojeniowa na świecie, która ma tysiące własnych satelitów, drony i tajne, bezzałogowe wahadłowce kupuje zdjęcia satelitarne od firmy, która ledwo wyszła z fazy start-upu.
A jednak to prawda, chociaż rzeczywiście, nadal wiele osób nie może uwierzyć, nawet gdy pokazujemy im gotowe produkty, czyli wykonane przez nas zdjęcia. O, właśnie przyszło twoje zdjęcie Warszawy.