Polscy muzycy kontra YouTube. Walka o duże pieniądze z "ACTA 2" w tle
YouTube za mało płaci polskim muzykom, a inne strony nie płacą za to w ogóle - uważają wydawcy. Dlatego chcą nowych przepisów, które dadzą im pełną kontrolę - i popierają wejście "ACTA 2". To jednak może okazać się zabójcze dla stron internetowych.
06.09.2018 | aktual.: 26.02.2019 13:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nadchodzi drugie starcie w walce o przyszłość internetu 12 września Parlament Europejski rozstrzygnie, czy strony internetowe będą musiały płacić za cytowanie tekstów dziennikarskich i monitorować, co użytkownicy wrzucają na serwery.
Za pierwszym razem głośniejsi byli przeciwnicy europejskiej dyrektywy o ochronie praw autorskich. Wywierając presję na eurodeputowanych, doprowadzili do tego, że Parlament Europejski odrzucił dyrektywę w kształcie proponowanym przez Komisję Prawną Parlamentu Europejskiego. Wobec tego europarlamentarzyści będą nad każdą częścią dokumentu oddzielnie głosowali w trakcie debaty. Ta odbędzie się 12 września.
Tym razem do głosu dochodzą też zwolennicy dyrektywy.
Nowy wątek
ZPAV, czyli Związek Producentów Audio Video, zrzeszający polskich artystów muzycznych, opublikował list wzywający polskich eurodeputowanych do poparcia nowych przepisów. Pod listem w ramach akcji "Daj prawo kulturze" podpisało się kilkudziesięciu polskich artystów, m.in. Andrzej Piaseczny, Cleo, Stachursky, Muniek Staszczyk, Maciej Maleńczuk, Alicja Majewska czy Margaret. Do akcji dołączyły też inne organizacje.
ZPAV i artyści skarżą się przede wszystkim na nierówne traktowanie ze strony portali do streamingu wideo, z których największym i najważniejszym jest YouTube.
W skrócie chodzi o to, że na YouTubie ludzie słuchają więcej muzyki niż na Spotify lub Tidalu, a portal płaci za to artystom i wydawcom mniejsze pieniądze. Według twórców i wydawców ten problem ma rozwiązać artykuł 13 unijnej dyrektywy o ochronie praw autorskich. Mówi on o obowiązkowym wprowadzeniu tzw. filtrów uploadu, które będą sprawdzać, czy wrzucany przez internautę materiał nie jest chroniony prawem autorskim. Jeśli właściciel portalu będzie chciał na to zezwolić, to najpierw będzie musiał podpisać z artystą lub wydawcą odpowiednią licencję.
Zły YouTube?
Paradoksalnie, YouTube jest w tym momencie jedynym portalem tej rangi, który wprowadził narzędzia, zapobiegające zarabianiu na utworach osób trzecich. System ten nazywa się Content ID i działa w następujący sposób:
- właściciel praw autorskich (artysta lub wydawca) przesyła YouTube'owi swój utwór, który zostaje zapisany w bazie,
- gdy Content ID wykryje ten utwór wrzucony przez kogoś innego, właściciel praw autorskich dostaje dwie możliwości: zablokowanie wideo lub zarabianie na nim. Większość wybiera oczywiście to drugie.
Marek Staszewski, pełnomocnik ZPAV, w rozmowie z WP Tech przekonywał, że system Content ID nie jest idealny. Według niego niewystarczająco dobrze wykrywa naruszenia praw autorskich zwłaszcza podczas streamingu na żywo. Problematyczne jest także rozliczanie się YouTube'a z wyświetleń, ponieważ statystyki Content ID nie są powszechnie znane. Wgląd w nie ma tylko YouTube, a twórcy po prostu muszą mu wierzyć.
Innym punktem spornym są warunki, jakie YouTube narzuca artystom. Według Staszewskiego gigant, nad którym nikt nie sprawuje kontroli, może dyktować warunki i nie liczyć się z artystami. Dowodem na to ma być przytoczone wyżej porównanie wpływów ze streamingu wideo (np. YouTube) i audio (np. Spotify lub Tidal). Warto jednak zwrócić uwagę, że te dwa rodzaje platform mają różne modele biznesowe. YouTube dzieli się wpływami z wyświetlonych przy wideo reklam (minimum 55 proc. dla twórcy), które mogą być zablokowane przez aplikacje w przeglądarkach. Spotify i Tidal opierają się natomiast na miesięcznej subskrypcji.
Dodatkowo 1,3 miliarda użytkowników nie jest jednoznaczne z tym, że wszyscy słuchają na YouTubie muzyki. Przytoczone przez ZPAV dane nie zgadzają się też z danymi YouTube. Gigant informował, ze w 2016 roku wypłacił branży muzycznej miliard dolarów.
Nikt nie wie, co dalej
YouTube to zdecydowanie największy portal, który wg ZPAV-u nie oferuje artystom należytego wynagrodzenia. Takich stron jest jednak więcej. Jedne, stosując pirackie praktyki, ewidentnie żerują na artystach. Inne w dobrej wierze dają internautom możliwości dzielenia się treściami. Artykuł 13 unijnej dyrektywy o ochronie praw autorskich dotknie wszystkich: mniejszych, większych, średnich, a także YouTube'a. Content ID, chociaż najbliższy idei "filtra uploadu", nie jest nim. System pozwala na wrzucenie wideo chronionego prawem autorskim i jednocześnie pozwala na zarabianie na nim przez właściciela praw. "Filtr uploadu" wpisany w unijną dyrektywę całkowicie uniemożliwi wrzucenie takiego materiału.
Dla artystów i ich wydawców takie rozwiązanie rzeczywiście byłoby idealne. Mieliby w rękach pełną władzę i kontrolę nad tym, gdzie trafiają ich piosenki. Jednocześnie oznaczałoby to śmierć wielu stron internetowych lub znaczne ograniczenie ich działania. Dziś nie istnieje już "surfowanie w sieci" znane z lat 90., gdy główną aktywnością było oglądanie stron www. Teraz działalność w internecie to w dużej mierze dzielenie się treściami.
Zbudowanie Content ID kosztowało YouTube'a 100 mln dol. i nadal rozwijają go najlepsi inżynierowie na świecie. Łatwo sobie wyobrazić, że poza Googlem (który jest właścicielem YouTube'a), Facebookiem i Amazonem, mało która strona lub portal będą mogły sobie pozwolić na zbudowanie własnych filtrów uploadu. W tym wypadku, aby uniknąć potencjalnych pozwów (a dyrektywa przenosi odpowiedzialność właśnie na nich), po prostu uniemożliwią wrzucanie materiałów przez internautów.
A co będzie, gdy "ACTA 2" - zgodnie z wolą artystów - przejdzie i artykuł 13 wejdzie w życie? Jakie konkretnie zmiany wprowadzi i czy odkręci kurek z pieniędzmi dla muzyków? Tego nie wie nikt, ani ZPAV, ani twórcy ustawy.
Szukasz okazji zakupowych? Sprawdź naszą stronę Allegro kupony rabatowe.