"Tylko najwięksi będą mogli się wypowiadać". Posłanka potwierdza obawy przed "nowym ACTA"

Internet może zmienić się nie do poznania. Wszystko przez nowe pomysły z Brukseli. Na czele sprzeciwu w Unii staje Julia Reda z Partii Piratów. W rozmowie z WP Tech potwierdza informacje z naszej poprzedniej publikacji, o której zrobiło się głośno w polskiej sieci.

"Tylko najwięksi będą mogli się wypowiadać". Posłanka potwierdza obawy przed "nowym ACTA"
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | JULIEN WARNAND
Bolesław Breczko

05.06.2018 | aktual.: 05.06.2018 15:46

"Nie będzie można publicznie dzielić się linkami, każde zdjęcie i film będą sprawdzane przed wrzuceniem. Mali wydawcy i twórcy treści znikną, zostaną tylko internetowi giganci. Nie będzie nawet memów. Taka przyszłość zapisana jest w europejskiej dyrektywie". Tak pisałem w piątek w artykule "Idzie nowa “ACTA”. Po tej decyzji UE możemy zapomnieć o internecie jaki znamy".

Czy była w tym przesada? W sieci znalazły się osoby, które tak właśnie uważały. Jeszcze w dniu pisania tekstu kontaktowałem się z Julią Redą z Partii Piratów, aby poddać w wątpliwość niektóre informacje z jej bloga. Posłanka była wóczas niedostępna, porozmawiałem z nią na początku tego tygodnia. Oto jaki obraz wyłania się z nadchodzącej dyrektywy.

Bolesław Breczko, WP Tech: Załóżmy, że 20 czerwca dyrektywa zostanie przegłosowana i wejdzie w życie w takiej formie, w jakiej jest dziś zaproponowana. Jak będzie wyglądał internet po tym dniu?

Julia Reda, eurodeputowana z ramienia niemieckiej PPG: Internet stanie się jak telewizja. Tylko najwięksi gracze będą mogli publikować materiały i przedstawiać swoją wizję. Innowacyjność internetu polegająca na tym, że każdy może brać udział w dyskusji i dodawać coś od siebie, po prostu zniknie. Nie będzie można uploadować swoich materiałów, dyskusja umrze.

Winnym tutaj ma być m.in. artykuł 13. który mówi o zwiększeniu ochrony praw autorskich. Mówisz, że wprowadzi on "maszyny cenzurujące". Czym w ogóle one są lub będą?

To specjalne algorytmy, które sprawdzają, czy uploadowany materiał nie podlega prawom autorskim. Dokładnie coś takiego działa już na YouTubie. Jeśli wrzucisz nagranie z koncertu, to algorytm to wykryje i usunie lub zdemonetyzuje - odbierze zysk z reklam i przekaże właścicielowi praw autorskich.

Artykuł 13. miał w założeniu oddać twórcom muzyki cześć zysków, które dzięki nim generują platformy takie jak YouTube. W jaki sposób chęć pomocy muzykom doprowadziła do wizji ograniczenia wolnego internetu?

To wynik niezrozumienia tego, jak działają platformy internetowe. Artykuł jest napisany w taki sposób, że sięga o wiele dalej niż do YouTube'a i branży muzycznej. Zresztą w żadnym miejscu nawet ich konkretnie nie wymienia. Według obecnego tekstu "maszyny cenzurujące" pojawią na wszystkich stronach i aplikacjach, na które użytkownicy mogą wrzucać swoje materiały. Także zdjęcia, a nawet tekst byłyby sprawdzane i blokowane.

Nawet tekst? W jaki sposób moje posty na forum czy Facebooku mogłyby naruszać prawa autorskie?

W bardzo prosty sposób. Możesz przecież skopiować fragment piosenki czy książki objętej prawami autorskimi. Możesz też bezwiednie użyć zdania lub frazy, która jest chroniona prawami autorskimi. Jeśli będą sprawdzać to algorytmy, to nie będą przecież wiedziały, że używasz tego w innym kontekście. Przypadek YouTube'a pokazuje, że algorytmy stale się mylą i częściej działają na korzyść dużych koncernów mediowych niż zwykłych użytkowników.

Obraz
© Domena publiczna | Julia Reda

Julia Reda, eurodeputowanej VIII kadencji z ramienia niemieckiej Partii Piratów

W jaki sposób?

Na przykład duże kanały telewizyjne zastrzegają z automatu wszystko co pojawia się na ich antenie. Tak było w przypadku jednej telewizji i ich programu śniadaniowego. W tym programie wystąpił półamatorski zespół muzyczny i zagrał swoją oryginalną piosenkę. Nagranie trafiło do systemu, a algorytm je znalazł na oryginalnym kanale zespołu i zablokował.

I teraz takie algorytmy mają pojawić na każdej stronie internetowej, na której użytkownik może wrzucić coś od siebie? Co się z nimi faktycznie stanie?

Niestety słownictwo użyte w dyrektywie jest tak ogólne, że praktycznie wszystkie strony, które umożliwiają upload materiałów, mogą być objęte nowymi przepisami. Strony, które nie będą miały możliwości zaimplementowania odpowiednich algorytmów - a na to będzie stać tylko największych graczy - najprawdopodobniej całkowicie zablokują możliwość wrzucania materiałów przez użytkowników. To będzie dla nich jedyny sposób na uniknięcie potencjalnych pozwów.

Przejdźmy do drugiego problemu, czyli "podatku od linków", który znajduje się w artykule 11. W teorii ma on wesprzeć wydawców serwisów informacyjnych, którzy tracą przychody na rzecz Google, Facebooka i Twittera. Jak jest w praktyce?

Założenie jest takie, że strony wykorzystujące nagłówki artykułów do linkowania do serwisów informacyjnych będą musiały im za to płacić. I nie jest to wcale złe założenie. Jednak znów w przepisach jest wiele nieścisłości. Po pierwsze, nie ograniczają się tylko do technologicznych gigantów jak Google i Facebook. Obejmują wszystkie strony w internecie. Po drugie, nie określono jaką część tekstu można wykorzystać za darmo. To kraje UE mają ustalić same, więc może się zdarzyć, że wykorzystanie samego tytułu będzie już podlegało "podatkowi". Ten natomiast prawie zawsze znajdują się w adresie URL. W rezultacie nawet linkowanie przez użytkowników, a nie internetowych gigantów, może wiązać się z "podatkiem".

Skąd w Parlamencie Europejskim takie prawo? Dopiero co w życie weszło RODO, które daje dużo praw i przywilejów użytkownikom i zmusza duże firmy do większej pracy. To o prawach autorskich wydaje się dokładną odwrotnością: daje przywileje gigantom, szkodząc wszystkim pod nimi.

Uważam, że to skutek lobbingu niemieckiego Axel Springera. Jest on właścicielem jednego z największych w Europie wydawnictw. Dzięki tym przepisom jeszcze umocniłby swoją pozycję i poważnie zaszkodził mniejszym graczom.

W jaki sposób, może to zaszkodzić mniejszym wydawcom?

Axel Springer jest właścicielem bild.de. To jedna z najpopularniejszych niemieckich stron internetowych. Większość użytkowników wchodzi na nią bezpośrednio, więc ich "podatek od linków" by nie dotknął. Problemy z nim miałyby natomiast mniejsze strony, które większość odwiedzin mają właśnie z linków.

Ale jeśli te mniejsze strony będą dostawać pieniądze za to, że ktoś do nich linkuje, to jeszcze na tym zyskają.

W teorii tak. W praktyce jest już inaczej. Podobne prawo działa w Niemczech. Google przestało tam używać dłuższych fragmentów tekstu i zaczęło pokazywać jedynie tytuły bez zdjęć i opisów. W takie linki internauci klikali mniej chętnie, a strony miały mniej wyświetleń. W końcu wydawcy odstąpili Google'owi licencję na wykorzystywanie ich artykułów za darmo. Więc przeświadczenie, że ludzie nie klikają w linki, bo większość informacji zawarta jest w opisie, nie ma potwierdzenia w rzeczywistości.

Głosowanie w Parlamencie Europejskim nad dyrektywą o prawie autorskim zaplanowane jest na 20 czerwca.

internetwiadomościprawo autorskie
Zobacz także
Komentarze (84)