Po co wydawać 600 mln dol. na szukanie obcych planet? Przecież i tak tam nie polecimy
Kepler, kosmiczny teleskop, który przez ostatnie 10 lat polował na egzoplanety, kończy misję. W tym czasie pochłonął ponad 600 mln dolarów i odkrył ponad dwa tysiące planet poza naszym Układem Słonecznym. Świetnie, tylko jaki jest tego sens?
03.04.2018 | aktual.: 03.04.2018 15:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Chociaż z entuzjazmem czytam informacje o dokonaniach agencji kosmicznych i odkryciach astronomów, to misja Keplera jest dla mnie zastanawiająca. Jaki jest bowiem sens szukania planet oddalonych setki lat świetlnych od nas? Ani tam nie polecimy, ani nawet nie wyślemy sondy. Czy odkrycie przez Keplera w sumie 2649 potwierdzonych egzoplanet ma dla nas jakiekolwiek znaczenie? Czy jest tylko dosłownym odhaczaniem kolejnych "keplerów"?
- Nie każda misja kosmiczna musi się od razu przekładać na zysk finansowy - mówi w rozmowie z WP Tech dr inż. Krzysztof Kanawka z kosmicznej firmy Blue Dot Solutions i portalu kosmonauta.net. – A to, że nie wyślemy sondy na odległą planetę pozasłoneczną w najbliższej przyszłości nie oznacza, że te poszukiwania nie mają znaczenia. Dzisiejsze technologie nie pozwalają na "szybki" lot w kierunku odkrytych egzoplanet. Nawet postulowane miniaturowe sondy z projektu Breakthrough Startshot podróżowałyby do najbliższej gwiazdy przez dekady - dodaje.
Na co patrzy Kepler?
Podróż sondy na planetę poza Układem Słonecznym to kilkadziesiąt lat
Kilkadziesiąt lat to może zaledwie moment w skali wszechświata, ale dla nas, ludzi, to już całkiem sporo. Naukowcy wysyłający taką sondę mogliby nawet nie dożyć momentu osiągnięcia przez nią celu. Alfa Centauri znajduje się 4,2 lata świetlne od Ziemi, natomiast najbliższa planeta odkryta przez Keplera jest oddalona od nas 12 lat świetlnych.
Najśmielszą, rozważaną obecnie technologią podróży sond są tzw. mikropróbniki napędzane laserem o mocy100 gigawatów, które teoretycznie mogłyby osiągnąć jedną piąta prędkości światła (60 tys. km/s). Przebycie 12 lat świetlnych zajęłoby takiemu mikropróbnikowi ok 60 lat. To znów mało w skali kosmosu i całkiem sporo w skali ludzkiego życia. Jeśli zatem odrzucimy pomysł wysłania czegokolwiek na któregoś z licznych Keplerów - to co nam pozostaje z odkryć teleskopu?
- Przed misją Keplera wiedzieliśmy o istnieniu może kilkuset egzoplanet. W większości były to tzw. gorące Jowisze, czyli gazowe giganty krążące bardzo blisko swoich gwiazd. Na tym tle nasza Ziemia i nasz Układ Słoneczny wydawały się unikatowe. Teraz wiemy już, że tak nie jest. Obserwacje Keplera pokazały, że układów podobnych do naszego jest mnóstwo. Podobnie z planetami. Kandydatów na „Ziemię 2.0” mamy w tej chwili bardzo dużo. Na każdej z nich teoretycznie mogą panować warunki zdolne do powstania i podtrzymania prostego życia - mówi dalej mówi Kanawka.
"Może gdzieś tam coś żyje, ale i tak Kepler tego nie zobaczy"
Szukanie "ziemiopodobnych" planet było jednym z głównych celówmisji Keplera, z którego wywiązał się z wzorowo. Dzięki teleskopowi naukowcy zidentyfikowali aż 30 takich planet. Każda z nich jest maksymalnie dwukrotnie większa od Ziemi i znajduje się w takim oddaleniu od swojej gwiazdy, które teoretycznie umożliwia utrzymaniesię wody w stanie ciekłym. O takich planetach mówi się, że znajdują się w ekosferze.
- Myślę, że życie w kosmosie nie jest wcale unikatowe tylko dla Ziemi – mówi Kanawka. – Jednak wydaje mi się, że na innych planetach znajdują głównie organizmy prymitywne, np. jednokomórkowe. Od takich oczywiście nie możemy spodziewać się próby kontaktu. Szanse na powstanie inteligentnego życia moim zdaniem są znacznie znacznie mniejsze. Jednak dzięki misji Kepler, wiemy już gdzie w naszym "galaktycznym sąsiedztwie" potencjalnie może się rozwijać życie. Warto te miejsca dalej badać.
Kepler nie może nawet bliżej "przyjrzeć" się takim planetom, bo jego aparatura nie ma takich możliwości. Teleskop szuka planet na podstawie zmian w natężeniu światła gwiazdy, gdy przez jej tarczę przechodzi planeta. Wszelkie obrazy przedstawiające planety, to po prostu wymysł grafików.
Kepler-186f, pierwsza "ziemiopodobna" planeta w eksoferze odkryta przez teleskop
600 mln dolarów poszło na... No właśnie, na co?
Jednak naukowcy NASA nie wydali przecież 600 mln dolarów na stworzenie katalogu ponad dwóch tysięcy keplerów. Misja musiała mieć jakiś wkład, jeśli nie dla przemysłu kosmicznego, to chociażby dla nauki.
- Obserwacja układów planetarnych podobnych do naszego pozwala nam zrozumieć jak ewoluował i nadal ewoluuje nasz Układ Słoneczny. Nawet jeśli nie jest to porównanie jeden do jednego, to dzięki Keplerowi zrozumieliśmy więcej o naszym najbliższym otoczeniu - tłumaczy Kanawka.
Z jednej strony rozumiem sens takiej misji. Chęć poznania tego, co leży za horyzontem, czy w tym wypadku za naszym Układem Słonecznym, to naturalna ludzka cecha. Nie mogę też powiedzieć, że Amerykanie "wydali 600 mln bez sensu". W NASA i kontraktorów tej agencji w końcu pracują jedne z najlepszych umysłów USA, a wydanie każdego dolara musi być wielokrotnie przemyślane i zaakceptowane. Ale nawet jeśli misja Keplera jest stosunkowo tania (koszt 10-letniej misji jest porównywalny z jednorazowym startem promu kosmicznego) i nawet jeśli dowiedzieliśmy się dzięki niej dużo, to nie mogę przyznać, że jest mało efektowna.
Pozostaje ekscytowanie się Muskiem i jego Falconami
Osobiście zdaję sobie sprawę, że NASA nie po to wysyła misje kosmiczne, aby zrobić na mnie wrażenie. Ale o kolejnych keplerach słyszałem już tak często, że całkowicie mi one obrzydły. Zamiast tego zdecydowanie chętniej zobaczyłbym człowieka wracającego na Księżyc lub po raz pierwszy stającego na Marsie. Z tych misji na pewno też byśmy dużo się dowiedzieli o własnym Układzie Słonecznym, a o ile bardziej emocjonujące byłoby to wydarzenie niż odkrycie Keplera-235c. Póki co zostaje mi ekscytowanie się startami rakiet SpaceX i Teslą na tle Ziemi.