Ostre porno zamiast Świnki Peppy. Cyberprzestępcy mogli dotrzeć do milionów dzieci

Pornografia, wirusy, ukryte opłaty - hakerzy bez pardonu uderzają w czuły punkt, czyli nasze dzieci. Obrzydliwe treści pojawiły się już na Youtube'ie, teraz twoje dziecko może je oglądać na smartfonie.

Ostre porno zamiast Świnki Peppy. Cyberprzestępcy mogli dotrzeć do milionów dzieci
Źródło zdjęć: © WP.PL
Adam Bednarek

Ofiarą cyberprzestępców mogło paść nawet 7 mln najmłodszych użytkowników internetu.
Nawet tylu użytkowników mogło pobrać jedną z 60 aplikacji ze złośliwym oprogramowaniem, które trafiły do sklepu Google Play. Wirus ukrywał się w programach udających gry dla najmłodszych. Zamiast popularnych kreskówek, jak "Świnka Peppa" czy "Kraina lodu", oraz prostych łamigłówek dzieci mogły oglądać na tabletach i smarfonach filmiki z ostrym porno, zachęcające do pobrania antywirusa, który tak naprawdę był szkodliwym oprogramowaniem. Najmłodsi użytkownicy fałszywych aplikacji narażeni byli też na dołączenie do płatnych usług SMS premium.

To nie pierwszy raz, kiedy złośliwe oprogramowanie ukryte jest w aplikacji, która obiecuje inną zawartość. I to nie pierwszy raz, kiedy celem są najmłodsi. Cyberprzestępcy śledzą trendy i wiedzą, co cieszy się popularnością. Po sukcesie Pokemon Go Google Play zalała fala programów udających grę albo poradniki do niej. Wszystkie były zainfekowane.

Oryginalna gra Pokemon GO była tak popularna, że wielu użytkowników zapominało o podstawowych zasadach bezpieczeństwa i instalowało pierwsze napotkane w Google Play aplikacje. A szczególnie łatwym celem są niczego nieświadome i ufne dzieci, które po zobaczeniu ulubionej postaci od razu klikały w program.

Najmłodszych w sieci przybywa

Dzieci są łatwowierne i w sieci jest ich coraz więcej - dlatego dla cyberprzestępców to oczywisty cel. Z najnowszych badań wynika, że już 80 proc. dzieci w wieku 7-8 lat ma własny smartfon. Korzystają z niego średnio 2,5 godziny dziennie - podały F-Secure i sieć Plus.

Z kolei według GUS 90 proc. dzieci w wieku 5-15 lat korzysta z komputera, a blisko połowa z nich ma własny smartfon. Badania Fundacji Dzieci Niczyje pokazują, że 65 proc. maluchów w wieku już od 6 miesięcy do 6,5 lat korzysta z urządzeń mobilnych, przy czym 26 proc. ma własne urządzenie mobilne. W sumie ponad 60 proc. dzieci w Polsce korzysta ze smartfponów i komórek. Czasami po kryjomu:

Ze statystyk wynika, że 63 proc. najmłodszych wykorzystuje telefon do gier. Stąd popularność fałszywych aplikacji udających właśnie gry nie dziwi.

Częstym problemem jest to, że rodzice nie są świadomi zagrożeń. Zresztą dorośli sami bardzo często są ofiarami cyberprzestępców, więc najmłodszych nie ma kto nauczyć podstawowych zasad bezpieczeństwa w sieci. Tym bardziej że dzieciaki coraz częściej dostają telefon, zanim pójdą do szkoły.

- Obecnie ok. 30 proc. rodziców korzysta z różnych form ochrony dzieci w internecie. To zdecydowana mniejszość, natomiast liczba osób, które z nich korzystają, systematycznie i dość szybko rośnie – wyjaśnia Karolina Małagocka, ekspert F-Secure ds. bezpieczeństwa w sieci.

Nawet jeśli opiekunowie sprawują kontrolę nad tym, w co klika i co ogląda dziecko, to i tak cyberprzestępcy znaleźli na to sposób.

Niedawno YouTube zalała fala szokujących filmów, udających materiały dla dzieci. Były to m.in. filmy z podmienionymi głowami znanych bohaterów, które po modyfikacjach wyglądają jak postaci z horrorów albo wideo z seksualnymi nawiązaniami. Na jednym z nich Spider-Man oraz Elsa z filmu „Kraina Lodu” całują się.

Jak to możliwe, że dziecko obejrzało taki materiał bez wiedzy rodzica? Wystarczyło, że pociecha zaczęła oglądać “normalny” film, np. zwiastun znanej animacji albo bajkę. Później do akcji wkraczają algorytmy Google, które przygotowują własną listę tego, co będzie wyświetlane później. Skupiają się przede wszystkim na tytule i słowach kluczowych, które pozwalają fałszywym materiałom znaleźć się wśród proponowanych wideo. I właśnie dlatego po niewinnym filmiku ze Świnką Pepą może pojawić się taki, w którym Myszka Miki ma głowę upiora.

Obraz
© YouTube

Twórcy tych okrutnych bajek na przeróbkach zarabiali krocie, bo przed lub w trakcie filmików wyświetlane były reklamy znanych produktów. Marki w końcu zbuntowały się i zagroziły, że wycofają swoje reklamy z YouTube’a. Dopiero wtedy serwis zapowiedział, że dział zajmujący się monitorowaniem filmów publikowanych w serwisie zwiększy zatrudnienie do ponad 10 tys.. Wszyscy mają dbać o to, by pełne przemocy i nieodpowiednich treści filmy nie pojawiały się na YouTubie.

Wirtualne przedmioty, prawdziwe pieniądze

Coraz powszechniejszym problemem są też mikrotransakcje, czyli możliwość kupowania wirtualnych przedmiotów czy funkcji w grach i aplikacjach za prawdziwe pieniądze. Młodsi mogą nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że wydając gotówkę w grach, opróżniają prawdziwe konto.
W ostatnich miesiącach takich przypadków było mnóstwo. 13-latek wydał 4,5 tys. dolarów na grę “FIFA” z karty swojego ojca. 8-letni Chińczyk zrobił zakupy w grze za ponad 20 tys. zł. W podobny sposób 14-letni Irlandczyk wyczyścił konto swojej matki.

Tłumaczenie dzieci i dorosłych zawsze jest takie samo: nie wiedzieliśmy. W przypadku większych sum często firmy idą na rękę i akceptują takie wyjaśnienia. Tak było w przypadku Microsoftu, który zdecydował się zwrócić 8 tys. dolarów za nieświadome zakupy w “FIFA 16”. Czasami może być jednak trudno o reklamację. Szczególnie, gdy sprawę zgłosi się późno. A przecież nie zawsze każdy na bieżąco śledzi stan swojego konta. A rachunek telefoniczny, do którego również mogą być podpięte zakupy w cyfrowych sklepach, przychodzi kilka dni po feralnych zakupach.

Z wirtualnymi przedmiotami wiąże się jeszcze jedno, niespotykane wcześniej zagrożenie - hazard. Doprowadziły do tego loot boksy, czyli skrzynie z nagrodami. Wprawdzie w grach są od dawna - może to być wirtualna waluta, może być konkretny przedmiot, może być i paczka z niespodzianką - jednak dziś to coraz częściej nie dodatek, a coś, wokół tworzona jest cyfrowa gra i rozrywka.

Moment losowania przedmiotu ma wszystkie cechy wirtualnego hazardu. Twórcy dobrze o tym wiedzą i faszerują lootboksami kolejne gry. Efekt jest taki, że ludzie, zamiast grać, spędzają kilkadziesiąt godzin tygodniowo na oglądaniu skrzynek ze skarbami albo grają już tylko po to, żeby takie skrzynki zdobyć, a potem je sprzedać.

Wirtualny przedmiot zaczyna mieć realną wartość. Nic więc dziwnego, że belgijski minister sprawiedliwości uznał loot boksy za hazard i chciał dla nich europejskiego zakazu. Temat wzięła też pod lupę brytyjska komisja do spraw hazardu. Uznała jednak, że jeśli bezpośrednio w grze nie da się spieniężyć wirtualnych przedmiotów, to nie mamy do czynienia z hazardem. Co z tego, że powstały już serwisy, które wyspecjalizowały się w sprzedaży wirtualnych przedmiotów za realne pieniądze?

Niania, która krzyczy

Dziecko nie musi nawet mieć w ręku smartfona lub grać, żeby nowe technologie mogły zrobić mu krzywdę. Przykładem są inteligentne zabawki, które wchodzą w interakcję czy odpowiadają na zadawane pytania. Żeby system mógł działać, musi być podłączony do internetu. Choć sprzęt jest teoretycznie zabawką, to tak naprawdę mamy do czynienia ze zwykłym urządzeniem, takim jak tablet czy komputer. A to oznacza, że jest podatny na atak hakerów.

Rodzice dziewczynki z Ohio w Stanach Zjednoczonych zostali obudzeni w środku nocy krzykami mężczyzny, dobiegającymi z pokoju ich dziecka. Okazało się, że ktoś włamał się do tzw. elektronicznej niani i zaczął krzyczeć na dziewczynkę. Zagrożenie pojawiło się zresztą także w Polsce.

Do technicznych zagrożeń możemy zaliczyć bezpieczeństwo połączenia między zabawką a smartfonem realizowane przez wi-fi lub bluetootha. Jeśli komuś udałoby się przejąć takie połączenie, mógłby uzyskać kontrolę nad zabawką i na przykład włączyć nagrywanie. Zresztą nagrania, które trafiają do producenta, niby po to, by sztuczna inteligencja mogła się na ich podstawie uczyć - też nie są w stu procentach bezpieczne. Już mieliśmy do czynienia z wyciekiem 2 mln sprofilowanych, dziecięcych kont z firmy V-TEC.

Bezpieczny profil

Na szczęście rodzice nie są bezbronni. Coraz więcej serwisów i usług pozwala założyć profile rodzinne i dziecięce. Dzięki nim mamy pewność, że dziecko nie wyczyści nam konta, klikając wszędzie “kup teraz”. To dorosły akceptuje wszelkie transakcje. Pociecha korzystająca z konta rodzinnego nie zobaczy też filmów, gier i innych materiałów przeznaczonych dla dorosłych.

Coraz częściej operatorzy biorą na siebie odpowiedzialność chronienia najmłodszych. Oferują oprogramowania, które dobierają aplikacje na telefon dziecka czy pozwalają odciąć dostęp do sieci po określonej godzinie.

Oczywiście to nie zastąpi kontroli rodzica. Dorosły nie tylko powinien wiedzieć, z czego korzysta dziecko, ale też musi mieć świadomość zagrożeń i wytłumaczyć, dlaczego pewne działania w sieci są groźne i niebezpieczne.

Łukasz Wojtasik z Fundacji Dajmy Dzieciom Siłę potwierdza, że w zminimalizowaniu dostępu do stron o treściach seksualizujących kluczowe znaczenie mają „decyzje rodziców dotyczące udostępniania internetu w urządządzeniu, ustalanie zasad korzystania z sieci lub narzędzi filtrujących treści. - To najlepszy sposób, by zachować kontrolę na tym, co i jak przegląda dziecko. W każdym razie jest to pierwszy krok, by zminimalizować możliwość kontaktu młodych ludzi z pornografią - uważa.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)