Brzydka strona YouTube'a. Szokujące filmy dla najmłodszych zniechęcają marki i widzów

YouTube zalało mnóstwo wideo, które podszywają się pod produkcje dla dzieci. W rzeczywistości zawierają złośliwe, niesmaczne lub nawet przerażające treści. Dlaczego? Część z tych materiałów to efekt świadomego trollingu, większość jednak ma co najmniej niejasne pochodzenie.

Brzydka strona YouTube'a. Szokujące filmy dla najmłodszych zniechęcają marki i widzów
Źródło zdjęć: © Youtube.com
Grzegorz Burtan

30.11.2017 17:00

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W XX wieku za niańkę uchodził telewizor. Teraz do wychowania dzieci mamy internet. To oczywiście przesada, jednak trudno nie korzystać z dobrodziejstw sieci, kiedy chcemy zająć czymś nasze pociechy. Nie ma w tym nic złego. Przynajmniej w teorii. Okazuje się jednak, że po drodze coś poszło nie tak. Mocno nie tak.

Depcząc długi ogon
Nie powinno dziwić, że na YouTube jest mnóstwo filmów oraz kanałów, na których są treści dedykowane przede wszystkim dzieciom. Dzięki możliwości weryfikowania twórców mamy pewność, że nasze dziecko obejrzy przygody Świnki Peppy, Strażaka Sama czy Myszki Miki stworzone przez profesjonalistów. Wszystko na razie się zgadza – my mamy odrobinę spokoju, a maluchy są pochłonięte przygodami ich obecnych idoli.

Wszystko jednak zmienia się, kiedy do tego pozornie prostego równania dodamy jedno pojęcie – długi ogon. Ukuty w 2004 roku termin dotyczy pewnej zależności ekonomicznej. Zgodnie z tą koncepcją, posiadając szeroki asortyment pewnych produktów, można generować przychody na pojedynczych, mniej popularnych i rzadziej wyszukiwanych pozycjach. Mówimy tu o kwotach większych niż te, które otrzymamy za popularne i masowo sprzedawane towary. Amazon generuje ogromny przychód na książkach, niebędacych bestsellerami. Wystarczy, że posiada ponad dwa miliony pozycji w swojej ofercie. Dlaczego ta koncepcja jest nam potrzebna?

Bo długim ogonem są te wszystkie bootlegowe (pirackie) filmiki, które możemy znaleźć, przewijając odrobinę pasek na YouTube. Stąd tyle wideo zrobionych w nieprawdopodobnie wręcz amatorski sposób – od źle zanimowanych postaci po koszmarnie nagranie audio. Najczęściej są to bowiem wyliczanki. Takie, które puszcza się, gdy chcemy, by dziecko zaczęło poznawać rytmy i kolory.

Z tego powodu w serwisie jest istny wysyp wideo o bardzo podobnych do siebie nazwach, zawierających słowa kluczowe, które nie tylko pozwolą im się wysoko wypozycjonować na stronie. Zwłaszcza dużą popularnością cieszy się wyliczanka o Rodzinie Palców – najpopularniejsze wideo przekroczyło już 500 milionów wyświetleń. Podobną popularnością cieszą się również takie wideo, na którym widać rozpakowanie jajek-niespodzianek. Jeden z kanałów, dedykowany tylko i wyłącznie otwieraniu pudełek z zabawkami, ma łączną oglądalność prawie 6 miliardów wyświetleń. Nie trzeba chyba dodawać, że tytuły niewiele mówią, są za to do granic możliwości poupychane słowami kluczowymi.

Amatorskie filmiki, na których ktoś rozpakowuje pudełka to stosunkowo niegroźna kategoria, chociaż niektórym może wydać się dziwne, że kanał tego typu subskrybuje prawie 6 milionów osób. Tak samo nieszkodliwe są kołysanki czy wyliczanki – do czasu. Wspomniałem wcześniej o istnieniu wersji bootlegowych – słabej jakości, brzydkich i po prostu nastawionych na odpowiednie wypozycjonowanie się w wynikach. Oto, jak wygląda jedna z nich.

To wideo ma ponad 11 milionów wyświetleń. Jakim cudem? Na pewno wyniki podbijają boty, które również napędzają subskrypcję takim kanałom, ale wiele „dobrego” robi również funkcja autoodtwarzania. Rodzice puszczają wideo, które z pozoru wydaje się zwykłe, ale później do akcji wkraczają algorytmy Google, które przygotowują własną listę tego, co będzie wyświetlane później. Z dobrym tytułem i sztucznie napompowanym ruchem można łatwiej znaleźć się wśród proponowanych wideo. A o to przecież chodzi.

Gniew gigantów
Sprawa jest już na tyle poważna, że sprowadziła na YouTube gniew reklamowych gigantów. Takie marki, jak Adidas, HP czy Cadbury zdecydowały się na wycofanie swoich reklam z serwisu. Powód? Filmiki, które mogą zaszkodzić bezpieczeństwu dzieci. Nie chodzi tylko o kradzione postaci i tworzenie marnej jakości wideo, ale i umieszczanie ich w dziwnym, niepokojąco seksualnym kontekście. Takim jak w tym filmiku, w którym dwie postaci – Spider-Man oraz Elsa z filmu „Kraina Lodu” – całują się.

Firmy, które wycofały swoje reklamy, zapowiedziały powrót w momencie, kiedy właściciel serwisu wprowadzi odpowiednie zabezpieczenia i uczyni YouTube’a bezpiecznym do przeglądania dla najmłodszych. Ten zaś zareagował błyskawicznie – usunięto bowiem około pół miliona wideo z treściami, które mogą nie podobać się reklamodawcom. W końcu taki był realny powód. Można założyć bowiem, że gdyby nie bojkot korporacji, w tej materii niewiele by się zmieniło. I choć Youtube w panice usuwa wszystkie niepożądane treści, dalej mogę je linkować w tym artykule. To oznacza, że to kolejna już odsłona znanej wszystkim walki z wiatrakami.

Zdaniem dr Magdaleny Kamińskiej z Uniwersytetu Adama Mickiewicza, problem leży w samej platformie.

- Od jakiegoś czasu YouTube leci na łeb, na szyję. Chaos się pogłębia, coraz więcej treści jest wpuszczanych, więc w konsekwencji jakość portalu spada – mówi. - Rozmawiałam ze studentami, którzy przygotowują projekty artystyczne i muzyczne i cały krąg ich znajomych odchodzi od tej platformy na rzecz analogicznych serwisów. Wszystko przez chaos i słabe wyszukiwanie – promowanie działań niezależnych po prostu straciło sens – dodaje.
Jednak o samej treści tych wideo nie ma aż tak złego zdania.

- Trzeba zadać sobie pytanie: czy dzieci są faktycznie przerażone tymi filmikami? W pewnym sensie to przykład współczesnej cenzury. Problemem jest to, jak te wideo postrzegają dorośli. Proszę zauważyć, jak bardzo zmieniono treść takich bajek, jak "Czerwony Kapturek" czy "Śpiąca Królewna". W oryginalnej wersji wilk zjadał dziewczynkę, a królewna nie została zbudzona przez księcia, tylko zgwałcona – wyjaśnia. - Wtedy dzieci faktycznie przeżywały traumę, chociaż strach jest również potrzebny w ich rozwoju. Takie rzeczy były zawsze w bajkach – w drugiej połowie XX wieku zaczęto wygładzać bardziej brutalne fragmenty. Pamiętajmy również, że dawniej nie było przedziałów wiekowych dla baśni. Moim zdaniem to paranoja naszych czasów – kontrolowany strach nie szkodzi, ale i tak uporczywie odcinamy go od dzieci. Możliwe, że ktoś w internecie lepiej odczytał ich potrzeby – podkreśla.

W podobnym tonie wypowiada się Michał Lewandowski, prezes agencji Semper Iratus.

- Takie treści dla młodych odbiorców były i są powszechne - pokazujące proste zjawiska, opowiadające historie nieskomplikowane i silnie nacechowane emocjonalnie, wsparte intensywną kolorystyką. Duża część tych filmów, mimo że dla dojrzałego odbiorcy niezrozumiała i niesmaczna, jest istotnym elementem odkrywania świata - tłumaczy mi.

Lewandowski uważa, że niepokojącym elementem jest gwałtowny przyrost treści wręcz złośliwych, nadmiernie dosłownych i tematycznie wykraczających daleko poza granice społecznego funkcjonowania. Paradoksalnie, nie doszukiwałby się jednak ich źródła w złośliwości czy złych intencjach. Chociaż niewątpliwie część filmów wytwarzają pełnego chorobliwego zapału trolle. Filmiki tego rodzaju są prawdopodobnie i w dużej mierze są generowane automatycznie, z przypadkowych zlepków animacji, dodaje.

Wspomina też, że istnieje druga składowa tego nurtu - filmy kręcone z żywymi aktorami - scenariusze odcinków tworzone są tak, aby skutecznie - dziwnymi, przerysowanymi zachowaniami - przemawiać do młodych i trzymać ich przy ekranie. One również trafił na śmietnik internetowej historii w ramach YouTubue'owej czystki.

- Podsumowując, pojawianie się takich treści w ilości masowej to symptom kilku zjawisk, które można podsumować jako spadek jakości życia ze względu na obniżającą się jakość informacji. Warto zaznaczyć, że wiele z nich zostało usuniętych po bojkocie reklamodawców. Jak widać bronią na niewłaściwe treści jest dokładnie to samo, co motywuje ich twórców: pieniądze - konkluduje.

W końcu kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

_Ps. do napisania tego artykułu zainspirował mnie esej Jamesa Bridle'a, który można przeczytać tutaj.

Komentarze (3)