Ostatni lot Amelii Earhart. Było ją słychać głośno i wyraźnie, po czym zniknęła
Była u szczytu sławy. Robiła to, co kochała najbardziej, a rzesze fanów z zapartym tchem śledziły jej najnowsze dokonania. W lipcu 1937 r. Amelia Earhart wraz z Fredem Noonanem wsiedli do samolotu i wystartowali, kierując się na wschód. To był ostatni raz kiedy widziano ich żywych. Widziano, bo słychać ich było jeszcze wiele godzin później.
06.02.2022 | aktual.: 06.02.2022 14:53
Lockheed L-10 Electra był, jak na swoją epokę, bardzo nowoczesnym samolotem. Dwusilnikowy, całkowicie metalowy, był w stanie zabrać dwóch członków załogi i 10 pasażerów. Nic dziwnego, że doceniały go linie lotnicze z całego świata – w tym polski PLL LOT, który kupił aż 10 sztuk.
Na Electrę postawiła również Amelia Earhart. W połowie lat 30. legendarna pilotka była u szczytu sławy. Zafascynowana lataniem, jako 16. kobieta w Stanach Zjednoczonych uzyskała licencję pilota, a seria lotniczych wyczynów wyniosła ją na piedestał. Połączenie faktycznych osiągnięć z umiejętną autopromocją sprawiły, że dokonania i plany Amelii rozpalały wyobraźnię amerykańskich tłumów.
Zwłaszcza, że pilotka nie próżnowała i w 1935 roku postanowiła oblecieć Ziemię. Co więcej, powietrzna podróż dookoła świata miała być przeprowadzona tak solidnie, jak tylko można – długą trasą, mniej więcej wzdłuż równika.
Samolot na miarę rekordu
Przygotowany na tę okazję Lockheed L-10E Electra różnił się od seryjnych maszyn. Choć samolot wyglądał podobnie jak reszta jego typu, mechanicy wyrzucili z niego wszystko, co się dało, aby oszczędzić na masie. Samolot w wersji oznaczonej literą "E" miał także lepsze silniki Pratt & Whitney R-1340 "Wasp" o mocy 600 KM.
Wolne miejsce zajmowały dodatkowe zbiorniki paliwa, dzięki którym zasięg maszyny wzrósł – z pierwotnych 1100 - do ponad 4 tys. km. To dużo jak na ten model samolotu, ale niezbyt daleko, jeśli chcemy pokonać Ocean Spokojny. Przy takim zasięgu trzeba to robić etapami, lądując po drodze na nielicznych, rozsianych po Oceanie lotniskach.
Bezcenny nawigator
Nawigacja nad lądem jest – dla przeszkolonego człowieka – stosunkowo prosta. Ziemia pełna jest punktów orientacyjnych, miast, rzek, mostów czy górskich pasm. Widząc ziemię, z mapą i busolą możemy dość łatwo ustalić swoją pozycję, a w przypadku błędów w obliczeniach skorygować je.
Nad oceanem jest tylko woda i – w zależności od pory doby – odpowiednie ciała niebieskie. Niedoskonałość wskazań przyrządów, zła ocena wpływu wiatru czy błąd w obliczeniach mogą mieć fatalne następstwa – wystarczy pomylić się o kilkadziesiąt kilometrów, aby bezpowrotnie stracić możliwość bezpiecznego lądowania.
Ale Amelia Earhart ryzykowała nieco mniej, niż mogłoby się wydawać. Na pokładzie samolotu u boku słynnej pilotki zasiadał bowiem Fred Noonan – doświadczony marynarz, pilot, a przede wszystkim doskonały nawigator.
Jego kluczowym zadaniem było nawigowanie nad bezkresem oceanu tak, aby trafiać na poszczególne wysepki z lotniskami. W zadaniu tym miało pomagać mu – w tamtym czasie dość prymitywne – naprowadzanie za pomocą radia.
Jak pokonać Pacyfik?
2 lipca 1937 roku śmiałkowie mieli już za sobą większość zaplanowanej trasy – przebyli samolotem około 22 z planowanych 35 tys. kilometrów i na lotnisku Lae na Papui Nowej Gwinei przygotowywali się do kolejnego etapu podróży – lotu na wyspę Howland, oddaloną o ponad 4,1 tys. km.
Wyspa znajdowała się na granicy zasięgu Electry – nawet w przypadku bezbłędnej nawigacji i dobrych warunków załodze pozostawał bardzo mały margines błędu. W odnalezieniu wyspy miał pomóc okręt Straży Wybrzeża, USCGC Itasca, którego radiostacja miała wspomóc załogę na ostatnim etapie podróży.
Ostatni lot Amelii Earhart
2 lipca 1937 r. Earhart i Noonan i wystartowali z Lea. Po kilkunastu godzinach – zgodnie z planem – radiooperator na USCGC Itasca odebrał od nich wyraźną transmisję. Sądząc po sile sygnału samolot był bardzo blisko – na tyle blisko, że w pewnej chwili radiooperator wyszedł na pokład, aby wypatrywać nadlatującej maszyny.
Ale Electry nie było. Z niewyjaśnionych do dzisiaj przyczyn sygnał nadawany przez Earhart był bardzo wyraźny, ale załoga samolotu nie słyszała komunikatów z ziemi. Lecąc na resztkach paliwa nadała ostatni komunikat, o lataniu w jedną i drugą stronę wzdłuż linii, na której – według wskazań nawigatora – miała znajdować się wysepka.
Był to ostatni komunikat od Amelii Earhart. Samolot nie wylądował na docelowym lotnisku, a błyskawicznie rozpoczęta akcja poszukiwawcza nie przyniosła żadnego rezultatu. Amelia Earhart i Fred Noonan dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Co się z nią stało?
Źle podpisane zdjęcie
Wokół domniemanych losów słynnej pilotki i jej nawigatora powstało wiele mniej lub bardziej fantastycznych hipotez. Kilka lat temu wydawało się, że jedna z nich została potwierdzona z pomocą odnalezionego po latach zdjęcia.
Fotografia z Archiwów Narodowych USA miała przedstawiać lotników i ich samolot na atolu Jaluit na Wyspach Marshalla, co sugerowało, że para wylądowała bezpiecznie, ale została schwytana przez Japończyków.
Choć Japonia nie była wówczas w stanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi, intensywnie rozbudowywała instalacje wojskowe na zdobytych w Azji terenach. Zdaniem zwolenników tej teorii Amerykanie zobaczyli coś, czego nie powinni zobaczyć i po wylądowaniu stali się japońskimi jeńcami (co stało się fundamentem innej teorii, o domniemanej zdradzie Earhart lub jej wcześniejszej agenturalnej pracy dla Japończyków).
Hipoteza ta upadła. Zdjęcie okazało się zrobione znacznie wcześniej, przedstawia zupełnie inne osoby, a na dodatek zrobiono je w całkiem innym – niż głosił archiwalny opis – miejscu. Nie znalazły potwierdzenia również inne przypuszczenia: o awaryjnym lądowaniu na jednym z pacyficznych atoli, o ucieczce przed sławą i życiu pod przybraną tożsamością czy przetrwaniu katastrofy i życiu przez wiele lat życiem współczesnego Robinsona.
Zamiast spisku, banalna katastrofa
Wszystkie te przypuszczenia – choć nieraz miewają jakiś punkt zaczepienia w postaci relacji czy pojedynczych artefaktów – nie zostały nigdy potwierdzone. Gdy zastosujemy brzytwę Ockhama, najbardziej prawdopodobna wydaje się dość banalna odpowiedź, do której przychyla się znaczna część badaczy losów słynnej pilotki.
W świetle współczesnej wiedzy najbardziej prawdopodobny wydaje się przebieg wypadków, w którym Amelia Earhart i Fred Noonan, być może mając problemy z radiem, ominęli wyspę Howland, paliwo skończyło się nad oceanem i śmiałkowie zginęli w katastrofie lotniczej, której ślady pochłonął ocean.
Zagadka ostatniego lotu Amelii Earhart pozostaje jednak nierozwiązana. Być może właśnie w tym tkwi jej fenomen – brak odpowiedzi pozwala tej historii żyć własnym życiem i zainteresowanym dopasowywać do niej niezliczone, ekscytujące zakończenia.