Incydent na Niʻihau. Rozporządzenie Wykonawcze 9066, czyli jak powstały amerykańskie obozy koncentracyjne
Ogrodzenia z drutu kolczastego, wieżyczki strażnicze i uzbrojeni wartownicy. Wewnątrz, w prowizorycznych barakach stłoczeni ludzie, których jedyną winą było "niewłaściwe" pochodzenia. Ta historia wydarzyła się w czasie II wojny światowej. Nie w nazistowskich Niemczech, ale w Stanach Zjednoczonych.
Shigenori Nishikaichi z niepokojem wsłuchiwał się w pracę silnika. Duma japońskiego przemysłu, gwiazdowy motor Nakajima NK1B Sakae wyraźnie tracił moc i Nishikaichi nie był w stanie nadążyć za pozostałymi maszynami, wracającymi właśnie na lotniskowiec Hiryu.
Mimo problemów 21-letni Japończyk miał powody do dumy. Wracał z ataku na Pearl Harbor, zostawiając za sobą zgliszcza amerykańskiej bazy, 5 zatopionych pancerników wroga i przekonanie, że największy przeciwnik Japonii został właśnie skutecznie wyeliminowany z wojny. Siedział za sterami myśliwca Reisen, nazwanego później przez Amerykanów mianem Zero – w tamtym czasie prawdopodobnie najdoskonalszego na całym Pacyfiku.
Co więcej, po swojej pierwszej misji bojowej mógł pochwalić się zestrzeleniem jednego z amerykańskich myśliwców P-36, które na widok japońskich samolotów wystartowały do nierównej walki. Choć Nishikaichi zestrzelił samolot wroga, jego maszyna nie wyszła z powietrznego starcia bez szwanku – w kadłub i silnik trafiło kilka pocisków, uszkadzając go na tyle, że bezpieczny powrót na lotniskowiec stawał się z każdą chwilą coraz mniej realny.
Ocalenie na Ni’ihau
Pilot był jednak przygotowany na taką ewentualność. Opracowując plany ataku na Pearl Harbor japońskie dowództwo słusznie założyło, że uczestniczące w ataku samoloty mogą zostać uszkodzone. Dla maszyn, które nie byłyby w stanie wrócić na lotniskowce, wyznaczono alternatywny punkt lądowania – wysuniętą na zachód archipelagu hawajskiego wysepkę Niʻihau, która zdaniem wywiadu nie była zamieszkana.
Po wylądowaniu na wyspie lub wodowaniu tuż przy jej brzegu, japońscy piloci mieli oczekiwać na okręt podwodny, który miał podpłynąć do brzegu i zabrać na pokład tych lotników, którzy nie zdołali powrócić na lotniskowce.
Shigenori Nishikaichi znał awaryjną procedurę. Zgodnie z zaleceniami przeleciał kilka razy nad wyspą, wypatrując dogodnego miejsca do lądowania. Problem polegał na tym, że takiego miejsca nie było, a tereny nadające się do lądowania zostały zaorane . Bo – czego nie wiedzieli Japończycy – wyspa, znana także jako Zakazana, wcale nie była bezludna.
Japońska "okupacja" Ni’ihau
Pilot mimo niedogodnego terenu podjął desperacką próbę lądowania, które zakończyło się kraksą – samolot został uszkodzony, a Shigenori Nishikaichi przez chwilę po lądowaniu siedział w kabinie ogłuszony i niezdolny do działania.
Chwila ta wystarczyła, by jeden z mieszkańców wyspy sięgnął po broń i dokumenty Japończyka. Rozbrojony pilot został potraktowany bardzo dobrze – mieszkańcy wyspy nie wiedzieli jeszcze, że Japonia jest już w stanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi i zaprosili go na przyjęcie. Wieść o japońskim ataku dotarła na wyspę dopiero wieczorem, dzięki audycji odebranej za pomocą akumulatorowego radia. Status japońskiego pilota, który wcześniej był traktowany jako nieco kłopotliwy gość, uległ zmianie. Stał się więźniem.
Problemem okazała się komunikacja, bo Shigenori Nishikaichi nie znał angielskiego, a Hawajczycy japońskiego. Na wyspie mieszkało jednak trzech Japończyków, którzy zostali poproszeni o pomoc. Jeden z nich – Yoshio Harada – mimo zamieszkiwania na Ni’ihau od kilkudziesięciu lat, poczuł się w obowiązku pomóc rodakowi, który chciał za wszelką cenę odzyskać broń, dokumenty, i nawiązać łączność z nadciągającą, jak sądził, pomocą. Nie wiedział, że okręty podwodne zostały już odwołane.
Po obezwładnieniu strażników i zdobyciu broni Japończycy postanowili odzyskać dokumenty zawierające m.in. plany ataku na Pearl Harbor. Kilkudniowe poszukiwania nie przyniosły rezultatu, dlatego sterroryzowali w tym celu mieszkańców wyspy. Jako zakładników wzięli jedno z małżeństw, grożąc – w przypadku, gdy dokumenty nie zostaną im dostarczone - rozstrzelaniem więźniów. Mieli przy tym coraz poważniejsze argumenty – z rozbitego samolotu udało się im wymontować karabin maszynowy, który ustawili na improwizowanej podstawie.
Doszło wówczas do tragedii – podczas gwałtownej kłótni Shigenori Nishikaichi wystrzelił do jednego z Hawajczyków, po czym zginął, zabity przez zakładniczkę uzbrojoną w kamień. Widząc to, Yoshio Harada popełnił samobójstwo. Pomoc, którą jeden z mieszkańców – ryzykując własnym życiem – sprowadził z odległej o 40 km wyspy, przypłynęła dopiero wieczorem, jednak interwencja nie była już potrzebna. Skrawek amerykańskiej ziemi, "zajęty" na kilka dni przez Japończyków, został odzyskany. Warto wspomnieć, że w składzie ekspedycji, wysłanej przez amerykańskie wojsko na Ni’ihau znajdowało się dwóch żołnierzy pochodzenia japońskiego.
Rozporządzenie Wykonawcze 9066
Ten pozornie mało istotny incydent miał bardzo poważne następstwa – rzucił cień podejrzenia na Amerykanów mających japońskich przodków. Wprawdzie wojskowe raporty wskazywały na mniejszość japońską jako na lojalnych obywateli USA, uznawanych przez Japonię za zdrajców narodu, jednak nie miało to większego znaczenie. Ogarnięte wojenną gorączką władze nie stosowały półśrodków – 12 lutego 1942 roku prezydent Roosevelt wydał Rozporządzenie Wykonawcze (Executive Order) 9066, w ogólny sposób pozwalając dowódcom wojskowym na organizowanie stref odosobnienia dla wybranych osób.
Niewinnie brzmiące zapisy przełożyły się na szokującą praktykę. Na mocy prezydenckiego rozporządzenia Amerykanie utworzyli na swoim terytorium miejsca masowego internowania, a w praktyce obozy koncentracyjne (termin ten stosował sam Roosevelt): z drutami kolczastymi, wieżyczkami wartowniczymi, uzbrojonym personelem i prowizorycznymi zazwyczaj barakami. Warto nadmienić, że ze względów propagandowych w materiałach fotograficznych starano się nie dokumentować tych środków bezpieczeństwa, pokazując jedynie wnętrza obozów.
Umieszczono w nich bez wyroku sądu około 120 tys. mieszkańców Stanów Zjednoczonych, których jedyną winą było niewłaściwe pochodzenie. Około 70 tys. z nich miało amerykańskie obywatelstwo. Dominowali Japończycy z Zachodniego Wybrzeża, ale była też grupa Włochów i emigrantów z Niemiec, w tym także żydzi.
Położenie internowanych było bardzo trudne – tracili całe majątki i dorobek życia, a ich przyszłość przez długi czas była niepewna. Dopiero w 1944 roku amerykański Sąd Najwyższy sprzeciwił się dotychczasowym praktykom, wymuszając zawieszenie Rozporządzenia Wykonawczego 9066.
Amerykanie oficjalnie przyznali się do błędu dopiero w 1976 roku, gdy prezydent Gerald Ford unieważnił postanowienia Rozporządzenia. Rozpoczęte w późniejszym czasie śledztwo wykazało, że podjęte podczas wojny działania nie były uzasadnione i wynikały z "uprzedzeń rasowych, histerii wojennej i niepowodzeń przywództwa politycznego". Więźniom amerykańskich obozów przyznano wówczas jednorazowe zadośćuczynienie w wysokości 20 tys. dolarów. Od 1990 r. żyjące ofiary Rozporządzenia Wykonawczego 9066 zaczęły otrzymywać odszkodowania, a także listy z przeprosinami za bezprawne uwięzienie i prześladowania.