Operacja Most III. Polacy, którzy ocalili Londyn, pompując samolot herbatą
Czy można wylądować dużym samolotem tuż pod nosem Niemców? Obok baterii szybkostrzelnych działek przeciwlotniczych, pomiędzy 100-osobowym oddziałem żandarmerii i obsługującą polowe lotnisko kompanią Luftwaffe? A potem bezpiecznie wystartować, porywając supertajną broń Hitlera? Można. Polacy to udowodnili.
01.10.2021 22:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zorganizowana przez polskie Państwo Podziemne operacja Most III była tak nieprawdopodobna, że film na jej podstawie wydałby się dzisiaj tanim efekciarstwem. Została jednak przeprowadzona, a dzięki odwadze i determinacji Polaków do Wielkiej Brytanii dotarł bezcenny ładunek – zdobyte przez polski ruch oporu części niemieckiej Wunderwaffe – rakiety balistycznej V2.
Opracowana przez niemieckich inżynierów rakieta V2 była bronią wyjątkową. Budowane równolegle skrzydlate pociski V1 przypominały bezzałogowe samoloty. Leciały poziomo, utrzymując stały kierunek z prędkością około 640 km/h. Dzięki temu mogły zostać zestrzelone zarówno przez samoloty myśliwskie, jak i artylerię przeciwlotniczą.
Broń, której nie można zatrzymać
V2 działała na innej zasadzie. Zbudowana przez zespół Wernhera von Brauna broń była rakietą, która poruszała się po krzywej balistycznej z bardzo dużą prędkością, sięgającą 5500 km/h. W najwyższym punkcie lotu mogła znaleźć się nawet 200 km nad Ziemią, czyli ponad linią Kármána, wyznaczającą umowną granicę przestrzeni kosmicznej.
W praktyce oznaczało to, że przed wystrzelonym pociskiem w tamtym czasie nie było ratunku (a i dzisiaj obrona przed podobną bronią, choć możliwa, stanowi poważne wyzwanie).
Choć militarne oddziaływanie V2 było ograniczone, broń ta miała ogromne znaczenie psychologiczne. Niespodziewane ataki wywołały wśród Brytyjczyków panikę, ocenianą jako znacznie większą niż ta, która kilka lat wcześniej towarzyszyła niemieckim nalotom z czasów "bitwy o Anglię".
Rakieta V2 w rękach Polaków
Pierwszy, próbny i udany start V2 (a w zasadzie A4) miał miejsce na poligonie Peenemünde 3 października 1942 roku, a przed rozpoczęciem seryjnej produkcji Niemcy prowadzili – także na terenie okupowanej Polski – różnego rodzaju testy. Ze zlokalizowanego na Podkarpaciu poligonu w miejscowości Blizna wystrzeliwano rakiety w kierunku poligonu-celu Sarnaki w rejonie Białej Podlaskiej.
Właśnie tam żołnierze Batalionów Chłopskich zlokalizowali i przejęli jedną z rakiet, która nie wybuchła. V2 została wykradziona, a jej elementy dostarczono współpracującym z Państwem Podziemnym polskim naukowcom.
System sterowania rakiety przeanalizował inż. Janusz Groszkowski, a dokumentację napędu opracował profesor chemii Politechniki Warszawskiej Marceli Struszyński. Ich analizy, plany V2, mikrofilmy z dokumentacją i najważniejsze części rakiety postanowiono dostarczyć Anglikom. Ale jak wywieźć wykradzioną Niemcom broń z okupowanego kraju?
Operacja Most III
Sposobem na to okazała się seria operacji Most. Dzięki opanowaniu przez aliantów terytorium Włoch i dostarczeniu przez Stany Zjednoczone odpowiedniego sprzętu możliwe stały się loty do okupowanej Polski. Przygotowano w tym celu specjalne samoloty. Były to transportowe Douglas C-47 Skytrain, znane jako Dakota i wyposażone w dodatkowe zbiorniki paliwa.
Samoloty te lądowały na konspiracyjnych lotniskach w ramach misji organizowanych przez Oddział VI Sztabu Naczelnego Wodza we współpracy z brytyjskim Kierownictwem Operacji Specjalnych (SOE).
Przywożono nimi cichociemnych, ważne persony Państwa Podziemnego, a także pieniądze i dokumenty. W drugą stronę zabierano podobny ładunek – osoby, które z różnych przyczyn trzeba było wywieźć z Polski, wszelkiego rodzaju dokumenty czy zdobycze polskiego wywiadu.
Ładunek związany z V2 miał zostać wywieziony z kraju podczas operacji Most III. Na jej potrzeby wyznaczono pod Tarnowem konspiracyjne lotnisko "Motyl". Problem polegał na tym, że dogodny dla Polaków teren okazał się równie dogodny dla Niemców – już po wyznaczeniu "Motyla" w okolicy zaczęły lądować niemieckie i węgierskie samoloty rozpoznawcze.
Lądowanie pod okiem Niemców
Wydawało się, że operacja musi zostać odwołana. W okolicy stacjonował silny oddział podległej Niemcom ukraińskiej kawalerii, a w pobliskiej wsi Wał-Ruda kwaterowała kompania Luftwaffe, wyposażona w artylerię przeciwlotniczą.
Lądowanie w takich warunkach wydawało się szaleństwem, ale Polacy postanowili zaryzykować – operacja Most III miała bowiem wyjątkowe znaczenie.
Do Polski przylatywało kilku cichociemnych, a także emisariusz rządu i naczelnego wodza Jan Nowak pseud. "Zych" (Jan Nowak-Jeziorański).
W drogę powrotną samolot miał zabrać m.in. słynnego emisariusza rządu, Józefa Retingera, przywódcę PPS Tomasza Arciszewskiego, wyznaczonego przez podziemną Radę Jedności Narodowej na następcę prezydenta RP, a także oficera wywiadu AK, kpt. Jerzego Chmielewskiego, pod którego opieką znajdowały się materiały związane z V2.
Operacja Most III była tak ważna, że aby ją przeprowadzić, dopuszczono możliwość ataku osłaniających lądowanie oddziałów Armii Krajowej na stacjonujące w pobliżu jednostki nieprzyjaciela. Miało to dać co najmniej kilkanaście minut, podczas których zakładano udane lądowanie, wyładunek i załadunek, i start Dakoty.
Podwozie zasilane herbatą
Ten desperacki plan nie okazał się – na szczęście – konieczny, bo lądowanie nie zaalarmowało nieprzyjaciela. Problem pojawił się jednak tuż przed startem, gdy pilotowany przez nowozelandzkiego pilota George’a Culliforda samolot ugrzązł w rozmokniętym podłożu.
Nie pomogły próby wydostania go z błota ani wytoczenia odciążonej maszyny, z której pospiesznie wyniesiono cały ładunek. Aby wykluczyć zablokowanie hamulców, przecięto nawet przewody instalacji hydraulicznej.
Gdy realna stawała się konieczność wysadzenia samolotu w powietrze, kolejna próba przyniosła efekt. Pomogły prowadzące pod koła maszyny wykopy, wyłożone deskami z wozów, którymi przywieziono części V2. Dzięki temu Dakota ruszyła z miejsca i przy minimalnej, ledwo przekraczającej 100 km/h prędkości wystartowała wraz z pasażerami i ładunkiem, kierując się na południe.
Z niewyjaśnionego powodu Niemcy, którzy musieli słyszeć odgłosy silników próbującego wystartować samolotu, pozostali bierni i nie wysłali na miejsce akcji żadnego patrolu.
Podczas lotu okazało się, że uszkodzona hydraulika uniemożliwia wciągnięcie podwozia, co zmniejszało prędkość i zasięg samolotu. Załoga i pasażerowie rozwiązali problem przy pomocy… przewożonej w termosach herbaty, którą wtłoczono do uszkodzonej instalacji. Umożliwiło to podniesienie podwozia, przelot nad Tatrami, a ostatecznie – po ponad 10-godzinnej misji – lądowanie samolotu z niesprawnymi hamulcami na lotnisku we włoskiej bazie Brindisi.
Operacja okazała się wielkim sukcesem. Poza transportem kluczowych żołnierzy, reprezentantów rządu i Państwa Podziemnego, Polacy dostarczyli Anglikom dokumentację, która pozwoliła ustalić, czym atakowana jest Wielka Brytania.
Na podstawie oznaczeń na częściach rakiety zidentyfikowano także niemieckie zakłady przemysłowe, zaangażowane w budowę V2. Fabryki niemieckiej Wunderwaffe trafiły następnie na listę celów alianckich wypraw bombowych.
Korzystałem z artykułów Kajetana Bienieckiego "Wildhorn" z Zeszytów Historycznych nr 188 i Krzysztofa Mroczkowskiego "Mosty, które rozwiesiła noc" z Biuletynu informacyjnego AK nr 309, a także wspomnień Kazimierza Szrejera "Trzeci most" opublikowanych w serwisie 301.dyon.pl.