O psie, który poleciał w kosmos, czyli jak Łajka przetarła szlak Gagarinowi
Chwilę po starcie tętno przyspieszyło do 240 uderzeń na minutę, a przeciążenia, wzrost ciśnienia i wibracje wprawiły ją w przerażenie. Oficjalne komunikaty twierdziły później, że przeżyła kilka dni, jednak ekstremalny stres i szybki wzrost temperatury zabiły ją znacznie szybciej. "Nie powinniśmy tego robić..." – stwierdził po latach radziecki naukowiec.
05.10.2018 | aktual.: 06.10.2018 09:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kosmiczny wyścig wielkich mocarstw zaczął się od sukcesów Związku Radzieckiego. Wystrzelony na orbitę Sputnik-1 nie tylko ustawił Rosjan w roli lidera globalnej rywalizacji, ale rozbudził oczekiwania co do dalszych sukcesów. Naturalnym następstwem rozwoju programu kosmicznego miały być misje załogowe, ale przed wysłaniem na orbitę pierwszych ludzi konieczne było sprawdzenie warunków lotu i ich wpływu na żywe organizmy.
Zwierzęta w roli testerów nowych technologii mają w aeronautyce długą historię. W pierwszym załogowym locie balonem, który odbył się we wrześniu 1783 roku, gondolę aerostatu zajmowała nietypowa załoga w postaci koguta, kaczki i barana. Podobne eksperymenty, tym razem z wykorzystaniem rakiet i różnego rodzaju machin latających prowadzono również w XIX wieku.
W czasach nam bliższych znaczenie zwierząt doceniał również nazistowski geniusz, Wernher von Braun, który badał wpływ przeciążeń na żywe organizmy przy pomocy prostych wirówek, w których umieszczał m.in. myszy.
Żywa istota na pokładzie
Na udokumentowane testy rakiet z żywą załogą na pokładzie trzeba było jedna poczekać aż do czasów po drugiej wojnie światowej, gdy Amerykanie – dzięki zdobytym w Niemczech rakietom V-2 – rozpoczęli własne eksperymenty, wykonywane w ramach projektów Blossom i Albert.
W serii suborbitalnych lotów załogę rakiet stanowiły różne nasiona, zarodniki grzybów, muszki owocowe czy w końcu niewielkie małpy. W technologicznym i propagandowym wyścigu liczyło się jednak coś innego – lot na orbitę.
Rosyjski sukces w postaci okrążającego Ziemię Sputnika-1 sprawił, że władze oczekiwały kolejnego – wyniesienia na orbitę żywej istoty.
Psy – poprzednicy kosmonautów
Wybór gatunku był dla Rosjan oczywisty. W przeciwieństwie do Amerykanów, eksperymentujących z małymi małpami, w Związku Radzieckim od połowy lat 50. załogę różnych rakiet stanowiły psy, wysyłane na misje samotnie lub parami. Różne były ich losy – część ginęła w wypadkach, inne na skutek warunków, panujących podczas lotu, jeszcze inne dały radę przetrwać lot w dobrej kondycji.
Stopień komplikacji lotów suborbitalnych jest jednak nieporównywalnie mniejszy od misji orbitalnej. W pierwszym przypadku rakieta lub jej ładunek poruszają się po krzywej balistycznej, mającej kształt paraboli. Wznoszą się w jednym miejscu, lecą jakiś czas w powietrzu (czasem bardzo wysoko) i zatoczywszy łuk spadają.
W przypadku lotu orbitalnego ładunek musi osiągnąć pierwszą prędkość kosmiczną, dzięki której jest w stanie pokonać ziemską grawitację i zamiast spaść, zaczyna okrążać planetę, poruszając się po zamkniętej orbicie. Pierwszym żywym organizmem, któremu przeznaczono taką podróż, miał być pies.
Misja bez powrotu
Przygotowując się do pierwszej, załogowej misji, Rosjanie wytypowali 10 niewielkich psów, które poddano wszechstronnym badaniom i treningowi, przyzwyczajając do ciasnej kapsuły, bezruchu i aparatury badawczej i podtrzymującej życie.
Najlepsze wyniki osiągała Albina, jednak – będąc ulubionym psem zespołu badawczego i mając za sobą już dwa loty testowe, a także niedawny poród i gromadkę dzieci – nie została wybrana do misji. Od początku było bowiem oczywiste, że jest to lot w jedną stronę.
Nie przewidywano odzyskania kapsuły ani możliwości przeżycia kosmicznego pasażera, choć badacze zakładali, że zwierzę będzie mogło przeżyć na orbicie nawet około 10 dni. Na taki czas przygotowano dozowane automatycznie zapasy karmy – po wyczerpaniu zapasu tlenu pies miał dostać ostatnią, zatrutą porcję, która w możliwie humanitarny sposób skróciłaby jego cierpienia.
Kosmiczna misja wymaga spokoju
"Zaszczyt" lotu w jedną stronę przypadł Kudriawce – niewielkiemu, 2-3 letniemu kundelkowi, którego wałęsanie się po moskiewskich ulicach zostało któregoś dnia przerwane, a schwytane na ulicy zwierzę przeznaczono do kosmicznego programu badawczego.
Kudriawka, nazwana następnie Łajką, nadawała się idealnie. Była około 6-kilogramowym psem o spokojnym usposobieniu, dzięki któremu dobrze znosiła poprzedzające misję testy i treningi.
3 listopada 1957 roku Łajkę wsadzono do ciasnej kapsuły Sputnika-2, a kapsułę umieszczono na szczycie rakiety R-7. Był to pierwszy radziecki pocisk międzykontynentalny, który – poza zastosowaniem wojskowym – stał się fundamentem radzieckiego, a później rosyjskiego programu kosmicznego. To właśnie od R-7 wywodzą się – w prostej linii – używane współcześnie rosyjskie rakiety kosmiczne Sojuz-FG.
Co naprawdę stało się z Łajką?
Przez długi czas – aż do początku XXI wieku – Rosjanie utajnili, co stało się z Łajką. Obowiązywała oficjalna wersja relacji z przebiegu misji, według której pies przez wiele dni orbitował w dobrej kondycji, a jego nieuchronna śmierć spowodowana była niedotlenieniem.
Propagandową wersję zakwestionował już w latach 90. generał Oleg Gazenko, wojskowy naukowiec odpowiedzialny za trening Łajki, który stwierdził, że psia misja nie była potrzebna, a uzyskane wówczas dane nie usprawiedliwiały śmierci zwierzęcia. W 2002 roku jego rewelacje znalazły oficjalne potwierdzenie.
Łajka źle zniosła start rakiety – już na początku misji jej tętno sięgało 300 proc. spoczynkowego. Spanikowany pies miał dodatkowego pecha, bo misja nie przebiegała zgodnie z planem. Po wejściu na orbitę satelita nie odłączył się od rakiety nośnej, której kadłub zaczął się szybko nagrzewać, zmieniając niewielką kapsułę Łajki w saunę.
Problemy podczas misji
Ogrom stresu, jakiemu został poddany pies znalazł odbicie w przesłanych na ziemię wynikach – powrót tętna do stanu spoczynkowego zabrał Łajce trzykrotnie więcej czasu, niż podczas prowadzonych na Ziemi symulacji.
Na domiar złego w podgrzewanej przez nieodłączoną rakietę nośną kapsule szybko zaczęły rosnąć temperatura i wilgotność. Czujniki przestały informować o funkcjach życiowych po około 7 godzinach od rozpoczęcia misji i czterech okrążeniach Ziemi.
Sputnik-2 z martwym pasażerem orbitował jeszcze długo, wykonując w sumie ponad 2500 okrążeń naszej planety. Śmierć Łajki nie poszła jednak na marne. Choć zdaniem części naukowców zebrane podczas misji dane nie usprawiedliwiały śmierci psa, to misja udowodniła, że żywy organizm wsparty systemem podtrzymywania życia może przetrwać podróż kosmiczną.
Nie tylko Łajka
Warto przy tym pamiętać, że historia Łajki, choć prawdopodobnie najbardziej znana, nie jest wyjątkowa. Zarówno Związek Radziecki, jak i Stany Zjednoczone szeroko wykorzystywały zwierzęta podczas testowych lotów kosmicznych, a część pasażerów ginęła.
Lista jest długa – od muszek, poprzez rezusy czy psy, po pająki – Anitę i Arabellę – które oddały życie dla nauki podczas amerykańskiej misji Skylab 3. Śmierć w kosmosie poniosły również żółwie, wysłane przez Rosjan na oblot Księżyca wraz z misją sondy Zond 6.
Zwierzęca odyseja kosmiczna
O tym, jak wielkim stresem dla zwierząt była podróż kosmiczna, dobitnie świadczy los szympansa Hama. Na pokładzie kapsuły Mercury-Redstone 2 małpa zaliczyła 16-minutowy lot, który zniosła w dobrej kondycji, a po wodowaniu w oceanie została szczęśliwie wyłowiona. Gdy jednak – już po misji – usiłowano ponownie wcisnąć szympansa do kapsuły w celu zrobienia pamiątkowych zdjęć, małpa wpadła w taką panikę, że kilku mężczyzn nie było w stanie jej utrzymać.
Warto przy tym pamiętać, że misje ze zwierzętami – choć ze współczesnej perspektywy mogą wydawać się okrutne – przetarły szlaki kosmo- i astronautom, umożliwiając tym samym rozwój programów kosmicznych.
Nawet współcześnie, gdy dysponujemy zaawansowaną aparaturą pomiarową, testy z udziałem zwierząt okazują się niezbędne, czego dobrym przykładem są przeprowadzone w 2013 roku przez Iran suborbitalne misje kapsuł Pisgham z małpami na pokładzie. Wiele wskazuje zatem na to, że zwierzęca epopeja kosmiczna – niezależnie od tego, jak oceniamy dziś prowadzenie testów na zwierzętach – jeszcze się nie zakończyła.