Nie mógł zostać astronautą, dlatego z kolegami wysłał w kosmos satelitę
Na Politechnice Warszawskiej działa Studenckie Koło Astronautyczne. Zamiast pokazami filmowymi czy prelekcjami, zajmuje się budową i wysyłaniem na orbitę satelitów. Jeden z nich, PW-Sat2, zrobił pierwsze polskie zdjęcie Ziemi.
14.12.2018 | aktual.: 15.12.2018 14:42
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Artur Łukasik, jeden z architektów sukcesu, przybliża historię swoją i urządzenia w rozmowie z WP Tech. Opowiada także, jak nauczyciele pomogli mu wybrać swoją ścieżkę w życiu i jakie są szanse Polski w rozpędzającym się kosmicznym wyścigu.
Grzegorz Burtan, WP Tech: W kółkach studenckich zorganizowanie pokazu filmowego graniczy z cudem. A wasze wysłało dwa satelity w kosmos. Z czego druga zrobiła pierwsze polskie zdjęcie satelitarne Ziemi.
Artur Łukasik: Najlepsze jest to, że zdjęcie powstało właściwie jako taki bonus do misji. Docelowo kamera ma obserwować żagiel, a nie Ziemię.
Uroczy efekt uboczny.
To prawda.
Ale zdjęcie to tylko dodatek. Największym sukcesem jest samo wysłanie satelity w kosmos. Jak do tego doszło?
Po pięciu latach pracy w kole zastanawiam się, jak to wyszło. W dużej mierze to zasługa tego, że doświadczenie starszych kolegów i koleżanek, którzy w nim działali, było stale przekazywane nam, młodszym. Uczono nas nie tylko inżynieryjnych aspektów, ale i kompetencji miękkich – jak rozmawiać z mediami, zarządzać projektami, pracy w zespole czy komunikacji w nim.
Administracja nie nuży inżyniera?
Bez tego nie doprowadzisz projektu do końca. Każdy z nas chciał dłubać w tym, co go interesowało, nikt nie był tym zainteresowany, ale musieliśmy zająć się i papierologią, i promocją. Tym zajęły się osoby, które mniej nie lubiły tego robić. Choćby kosztem udziału w pracach inżynierskich.
Zobacz Też: Wywiad z prezesem Polskiej Agencji Kosmicznej
A ty?
Łączyłem oba te aspekty. Miałem wkład techniczny, zajmowałem się analizą ruchu po orbicie i tym, jak szybko nasz żagiel zdeorbituje satelitę.
Czym jest żagiel deorbitacyjny?
Chcemy usunąć naszego satelitę z orbity. Większość satelitów krąży kilkaset kilometrów nad Ziemią, gdzie znajduje się jeszcze szczątkowa atmosfera. Możemy ją wykorzystać do tego, by wyhamować satelitę, co trwa bardzo długo, ale i tak znacznie skraca okres bytności konstrukcji na orbicie. PW-Sat bez żagla byłby tam do 20 lat, natomiast z nim będzie tylko kilkanaście miesięcy. To nadal sporo, ale i tak pójdzie nam znacznie szybciej niż innym.
Co to zmienia?
Dzięki temu spali się w atmosferze i nie będzie zaśmiecał orbity.
Idąc na politechnikę, myślałeś, że za kilka lat będziesz budował satelity?
Oczywiście.
Nie zawahałeś się.
Kiedy byłem mały, to moim marzeniem było zostanie astronautą. Ale bracia uświadomili mnie, że do tego potrzebne jest doskonałe zdrowie, przydaje się też wyszkolenie na pilota wojskowego. A jako pulchne dziecko, nie widziałem siebie w roli żołnierza. Potem pojawiła się fizyka i prawa Keplera.
I to ci uświadomiło…
Że nie trzeba być astronautą, by zajmować się kosmosem. To było dla mnie fascynujące, przez całą szkołę interesowałem się fizyką.
Nauczyciele ci pomagali?
Tak. W gimnazjum moja nauczycielka, która przyszła w trzeciej klasie, skupiała się na tych, którzy chcieli rozwinąć swoją wiedzę. A wcześniej miałem szczęście w nieszczęściu. W pierwszej klasie złamałem nogę. Uraz był na tyle skomplikowany, że musiałem uczyć się indywidualnie przez kilka miesięcy. Nauczyciel matematyki dostrzegł u mnie zdolności. W trzy-cztery miesiące wykonaliśmy całą podstawę programową, a przez resztę czasu uczyłem się nowych rzeczy. Nie dawał mi spocząć na laurach i ciągle wymagał coraz więcej. Bardzo mi to pomogło. W liceum również miałem wspaniałą panią profesor. Bez nich by mi się nie udało. A później zobaczyłem, że na PW jest Studenckie Koło Astronautyczne. Nawet specjalnie poszedłem na MEIL [Wydział Mechaniczny Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej - przyp. red.], bo tylko tak mogłem do niego dołączyć.
Uczelnie techniczne chcą coraz bardziej wyjść do ludzi. Pochwalić im się, co robią studenci. Ale czy większość to nie stereotypowi introwertycy w powyciąganych swetrach?
Patrząc na moich kolegów i koleżanki – nie. Na pewno jest statystycznie więcej wycofanych ludzi niż średnia w społeczeństwie. Ale sporo moich kolegów robi niesamowite rzeczy pod kątem organizacyjnym.
Pracowaliście ponad pięć lat nad satelitą. Czy po tym czasie technologie nie była już przestarzała?
Paradoksalnie branża kosmiczna jest bardzo konserwatywna. Nie wysyła się w kosmos niesprawdzonych rzeczy. Podam ci przykład: jeśli chcesz przetestować komputer, musisz wysłać go wraz ze starym. Jeśli eksperymentalny model się zepsuje, a byłby jedyny, to skąd wiedzielibyśmy, co poszło nie tak? Dlatego sprawdzone komponenty są niezbędne. To bardzo trudne dla nowych firm, bo finansowy próg wejścia jest przez to znacznie zawyżony.
Jak zareagował twoje otoczenie, kiedy zacząłeś pracować nad satelitą?
Niektórzy uznali, że to zabawa. Ale kiedy poleciał PW-Sat1, to ludzie trochę zmienili zdanie. Zauważyli, że studenci jednak coś potrafią. Gratulowano nam też, że robimy cokolwiek i zamiast iść na piwo, idziemy do warsztatu. Są też ludzie, którzy nie są przekonani w ogóle do bytności satelitów jako takich. Ale te proporcje zmieniają się na naszą korzyść.
Jak przyszedłem do Studenckiego Koła Astronautycznego, to kiedy pytano polityka, niemal każdego, o temat kosmosu, ten się śmiał i mówił, że tych z przeciwnej partii trzeba wysłać w kosmos. Teraz politycy zapytani o tę tamtykę robią poważne miny, mówią o innowacjach i biznesie. A to wszystko w zaledwie 6 lat.
Czego was nauczył PW-Sat1?
Było tam trochę niedociągnięć, nie udało się na przykład wysłać komendy o otwarciu ogona deorbitacyjnego do satelity. Przez to nie wykonał swojej misji. Wzięliśmy to sobie do serca, bo chcieliśmy też przekonać inne osoby, które są dłużej w branży, że wyciągamy wnioski.
Zobacz Też: Polska "umie w kosmos"
W czym jeszcze Polacy są dobrzy jeśli chodzi o przemysł kosmiczny?
Wystarczy wspomnieć o misji InSight z polskim penetratorem. Ten element to nasz towar eksportowy. Jesteśmy również dobrzy w IT. Polskie firmy próbują to wykorzystać w kosmosie. Choćby w zakresie przetwarzania danych satelitarnych. Również od kilkudziesięciu lat Centrum Badań Kosmicznych przygotowuje instrumenty na kolejne misje kosmiczne. Między innymi układy zasilania.
Czy wasz projekt był ułatwieniem w czasie studiów?
Wręcz przeciwnie (śmiech). To była dodatkowa praca, przez którą często opuszczaliśmy zajęcia. Nie każdy wykładowca był tym zachwycony. Ale byli też tacy, którzy patrzyli na nasze działania przychylnie. W ten sposób udawało się nam się czasem przedstawić element jakichś badań jako prace zaliczeniowe.
Pracodawcy na pewno patrzyli przychylnie, bo trafiłeś do GMV. Myślałeś o PW-Sat2 jako początku kariery?
Nie, bo często takie sztywne ustawienie sobie kariery krok po kroku bywa po prostu zgubne. Nie byłem od razu pewny, co chcę robić całe życie. Robiliśmy to, co chcieliśmy, a kiedy firma GMV zaczęła działać w Polsce, zgłosiliśmy się do nich z pytaniem, czy nie są zainteresowani naszym projektem. Dwie osoby, w tym ja, dostały wtedy ofertę stażu. Pracowaliśmy przy projektach ESA. Mnie trafił się udział w Galileo, czyli europejskim GPS-ie. To ogromny projekt, który dał mi mnóstwo doświadczenia. A po zakończeniu stażu zostałem.
Czy według ciebie Polska ma szansę wybić się w przemyśle kosmicznym?
Tak. Myślę, że tańsze i mniejsze satelity są naszą szansą. Polskie firmy są w stanie wejść w tę niszę. Pamiętajmy też, że Krajowy Program Kosmiczny zakłada, że do 2030 roku mamy stanowić 3 proc. europejskiego rynku kosmicznego. To cel trudny, ambitny, ale i osiągalny. Pamiętajmy też, że większość projektów opiera się na pieniądzach publicznych. Liczba zadań od ESA, jakie dostaną polskie firmy, jest zatem istotna w kontekście ich rozwoju. Zresztą PAK ma 30 milionów złotych budżetu, a nie oszukujmy się, to bardzo mało. Na PW-Sat2 wydano milion złotych.
Warto patrzeć w gwiazdy?
Nie bądźmy patetyczni (śmiech). Przemysł kosmiczny potrzebuje osób z wielu branż – prawników, trenerów, PR-owców. Miejsce jest dla ludzi z każdej specjalności. W Polsce istnieje wiele projektów, które są zupełnie nieznane przez to, że nie potrafią dotrzeć do ludzi. Ze szkodą dla siebie.