Neutralność internetu. Czas żegnać się z siecią, jaką obecnie znamy?

Neutralność internetu. Czas żegnać się z siecią, jaką obecnie znamy?

Neutralność internetu. Czas żegnać się z siecią, jaką obecnie znamy?
Źródło zdjęć: © Fotolia | Volodymyr Krasyuk
Tomasz Bodył
01.01.2018 13:27, aktualizacja: 15.02.2018 10:43

Wyobraźcie sobie radia, które odbierają tylko wybrane stacje, a innych już nie. Dlaczego? Bo tylko niektórzy nadawcy zapłacili producentom odbiorników. Czy coś takiego dzieje się właśnie w internecie?

Z jak szybkiego internetu korzystamy? Co w nim robimy? Ile za niego płacimy? Choć na ten temat przeprowadzono już badania, chcemy sprawdzić to sami. W artykule poniżej znajdziecie nasz Narodowy Test Internetu. Zachęcamy do wzięcia w nim udziału.

Ci, co zapłacą, będą mieli lepiej?

Odejście od zasady neutralności internetu w sposób oczywisty wpływa na sposób jego funkcjonowania. Załóżmy, że chcecie zamówić pizzę albo taksówkę. Problem w tym, że witryny internetowe niektórych sieci pizzerii czy korporacji taksówkowych wam się wyświetlą, a inne nie. Jedne strony zrobią to szybciej, inne wolniej. Niektóre nie wyświetlą się wcale. Zadecyduje o tym dostawca internetowy, który będzie mógł brać pieniądze za umożliwienie dostępu do określonych stron, a blokowanie innych.

Taki jest wymiar komercyjny zmian, o jakich dyskusja toczy się już od kilku lat. Ich przeciwnicy twierdzą, że będą też oznaczać praktyczną cenzurę w sieci.

Skąd cała ta dyskusja?

W grudniu ubiegłego roku Federalna Komisja Łączności (FCC) w Stanach Zjednoczonych podjęła decyzję o rezygnacji z tej właśnie zasady: neutralności internetu (net neutrality).

Czym ona w ogóle jest? Tak tłumaczy to Magdalena Wrzosek z NASK (Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa - Państwowy Instytut Badawczy):
- Zasada neutralności sieci oznacza, że dostawcy usług internetowych nie mogą celowo wpływać na dostępność stron i usług internetowych dla poszczególnych użytkowników. W efekcie i ja, i pan, mamy dokładnie taki sam dostęp do internetu – mówi.

Zgodnie z tą zasadą dostawcy internetu mogą zajmować się wyłącznie kwestią techniczną przesyłu danych, zapewniając równy dostęp i nie ingerując w żaden sposób w treści. Technologicznie rzecz biorąc, neutralność oznacza swobodę ruchu między dowolnymi punktami w sieci, bez ingerencji operatorów ruchu w jego źródło (skąd pochodzi dana treść), cel (po co ktoś zagląda na daną stronę) oraz rodzaj transmitowanych danych.

- 1GB danych z Trybuny Ludu kosztuje tyle samo, co 1GB z Gościa Niedzielnego i dostawca usług internetowych nie może tego arbitralnie zmienić - np. dlatego, że jest jednocześnie wydawcą jednego z tych pism – obrazowo tłumaczy prof. Dariusz Jemielniak, szef Katedry Zarządzania w Społeczeństwie Sieciowym Akademii Leona Koźmińskiego, a także członek zarządu polskiej Wikipedii. I dodaje: - Neutralność internetu to założenie, że wszystkie strony internetowe i serwisy są traktowane tak samo. Czy to będzie blog domowy, czy Facebook, czy jakakolwiek inna usługa, dostęp do niej będzie ograniczony tylko tym, że musi być udostępniona na jakimś serwerze z odpowiednią przepustowością, a internauta musi zapłacić za dostęp. Jeżeli płaci w zależności od wykorzystania, to ponosi koszt transferu, niezależnie od tego, z jakiej strony by nie korzystał – mówi.

Obraz
© Fotolia | ronstik

Choć wydaje się to oczywiste, w przeszłości wcale tak nie było. Zostało to ciężko wywalczone, gdy internet dopiero raczkował. W związku z ostatnią decyzją FCC nie będzie też takie w przyszłości – przynajmniej w USA.

Amerykańska FCC to coś w rodzaju Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz Urzędu Komunikacji Elektronicznej razem wziętych. W latach 70. ubiegłego wieku wymogła na dostawcach możliwość korzystania z sieci za pomocą modemów za zryczałtowaną, niewielką opłatą. Stosunkowo niski koszt spowodował gwałtowny rozwój internetu.

W 2010 roku FCC zakazała administratorom sieci blokowania jakichkolwiek treści według własnego uznania. Ta akurat decyzja okazała się na tyle kontrowersyjna, że często spory w konkretnych przypadkach znajdowały finał w sądach. W niektórych sprawach kończyły się one zresztą sukcesami operatorów internetowych. I tak np., jak podają źródła internetowe, w 2008 roku FCC zakazała jednemu z największych dostawców internetu w USA, firmie Comcast, blokowania użytkowników sieci, którzy zajmowali się wymianą plików P2P (peer to peer). Comcast poszedł z tym do sądu, twierdząc, że skoro wyłożyli na rozwój swojej sieci olbrzymie pieniądze, mają prawo zarządzać dostępem do niej. Sąd uznał, że FCC nie ma prawa podejmować takich decyzji i Comcast mógł przywrócić swoje blokady.

Stąd administracja Baracka Obamy uznała, że dostęp do internetu powinien być traktowany jak tzw. usługa publiczna (tak jak wodociągi czy sieć elektryczna) i być udostępniana wszystkim chętnym po normalnej cenie. Nie jest tak, że jeśli ktoś jest gotowy zapłacić za nią więcej, to dostaje inną wodę (np. czystszą). Po zmianie prezydenta USA zmieniło się nastawienie do kwestii neutralności sieci i stąd ostatnia decyzja FCC.

Obraz
© WP.PL

W Europie toczy się ta sama dyskusja

Zajmujemy się amerykańskimi regulacjami nie bez ważnego powodu. Wszystko, co się tam dzieje, ma swoje odzwierciedlenie na naszym rynku: europejskim i polskim. W 2015 roku weszło w życie rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady Europy, a rok później wytyczne do tego rozporządzenia – tzw. wytyczne BEREC od "Body of European Regulators for Electronic Communications". Wprowadzały analogiczne zasady jak administracja Obamy również u nas i stały na straży ich przestrzegania. - Obowiązują one w polskim prawie wprost – informuje Ministerstwo Cyfryzacji.

Czy to, co stało się ostatnio w USA, będzie miało swoje konsekwencje dla nas?

- Zdecydowanie tak. Największe serwisy internetowe świata zachodniego pochodzą z USA – ocenia prof. Jemielniak. – Pojawi się potężny nacisk lobbystów, aby także w UE wprowadzić możliwość różnicowania dostępu przez operatorów. Konsekwencje długofalowe mogą być poważne, z cenzurą włącznie – ocenia.

Mimo że sprawa jest kontrowersyjna, polska administracja nie chce zabierać głosu w tej kwestii:

- Ministerstwo Cyfryzacji nie jest instytucją właściwą do oceny decyzji Federacji Łączności w USA – informuje jego biuro prasowe. Natomiast Urząd Komunikacji Elektronicznej (UKE) poinformował nas, że obecnie analizuje on rozstrzygnięcie FCC.

A może jednak dobrze?

Jeśli solidnie już was postraszyliśmy, warto spojrzeć też na to z innej strony.

- W USA zmiany związane ze zniesieniem zasady neutralności sieci z jednej strony mogą spowodować wzrost inwestycji firm telekomunikacyjnych w rozwój sieci, ze względu na zwiększenie przychodów od tzw. dostawców treści – uważa Karol Warzecki z Deloitte Legal. - Choć z drugiej natomiast mogą spowodować, że użytkownicy internetu będą mieli ograniczony dostęp do treści w nim dostępnych, a za niektóre będą zmuszeni płacić. Na zniesieniu regulacji w zakresie otwartego internetu stracić mogą małe przedsiębiorstwa, które za dostęp do szybkiego łącza będą musiały dodatkowo zapłacić.
Inna sprawa, że obecnie wcale nie jest tak różowo, jakby się mogło pozornie wydawać. To nieprawda, że wszyscy mamy równy dostęp do sieci. Oczywiście jest on zróżnicowany – tyle że nie ze względu na treść. Choć prędkość internetu może przecież wpływać na to, jak z niego korzystamy. Z powolnym, ograniczonym łączem nie obejrzymy filmu na Netfliksie.

Obraz
© Fotolia

Warto też pamiętać, że obecnie blokady stron się zdarzają, co wywołuje czasami podejrzenia o stosowanie cenzury. Blokuje się, rzecz jasna, treści uznane za nielegalne, ale to tylko przesuwa dyskusję w stronę, co powinno być legalne, a co nie. Czy blokowanie stron hazardowych czy pornograficznych jest już cenzurą, czy jeszcze nie?

Poza tym, internet raczej wyrósł już ze swoich pionierskich czasów, kiedy wszystko było w nim spontaniczne i fajne. Obecnie to normalne środowisko, w którym różne podmioty realizują interesy biznesowe czy nawet polityczne – jak pokazują ostatnio stosowane "fake newsy", nie zawsze w uczciwy sposób. Być może warto zastanowić się nad regulacjami w tym zakresie. Trochę na takiej zasadzie, jak rozwój motoryzacji wymusił powstanie kodeksu ruchu drogowego.

Są też tacy, którzy uważają, że sama koncepcja neutralności internetu jest zła. Przecież czymś naturalnym jest sytuacja, kiedy płacąc więcej mam dostęp do lepszych usług. Prof. Dariusz Jemielniak się z tym nie zgadza:

- Oczywiście można płacić więcej i mieć szybciej, ale chodzi o nieróżnicowanie konkretnych serwisów, bo mając dostęp do internetu ma się już równy dostęp do stron. One mogą już wprowadzać opłaty za dostęp, ale sam przesył danych jest neutralny – uważa.

Poza tym, jak uważają zwolennicy obecnych zmian, z takimi sytuacjami mamy do czynienia również dziś i nikogo to nie oburza. Może się też to przyczynić do spadku cen. Mogą być bowiem tacy, którzy chcą mieć wyłącznie dostęp do kilku wybranych stron, za co zapłacą mniej niż za dostęp do internetu w ogóle, czyli do wszystkich jego zasobów.

Ten ostatni argument wynika z analogii do sytuacji np. w telewizji kablowej. Jednak również to nie przekonuje prof. Jemielniaka:

- Z telewizją analogia jest chybiona. Podobieństwo jest raczej do telewizji radiowej, nadawanej darmo. Gdyby sprzedawcy anten zaczęli produkować takie, które celowo pomijają kanał jakiejś stacji, miałby pan brak neutralności telewizji radiowej – podsumowuje.

Partnerem materiału jest Orange

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (33)