Największy na świecie samolot, który nie chciał latać
Hughes H-4 Hercules to absolutny rekordzista. Mimo upływu dziesiątek lat, nikt do tej pory nie zbudował tak ogromnego samolotu z drewna i to do H-4 należy tytuł światowego rekordu w tej dziedzinie. Plany były ambitne - zbudować potężny samolot, zdolny przewieźć 750 uzbrojonych żołnierzy albo dwa czołgi M4 Sherman. Wszystko się udało. Samolot powstał, tylko miał jedną, dość znaczącą wadę - nie chciał latać i ledwo wzbijał się w powietrze, a i to przy praktycznie pustych ładowniach. Smaku całej historii dodaje fakt, że za jego budowę - przy wsparciu rządowych środków - zabrał się... filmowiec milioner, choć z ogromną miłością do lotnictwa i paroma sukcesami na tym polu.
Hughes H-4 Hercules to rekordzista. Mimo upływu dziesiątek lat, nikt do tej pory nie zbudował tak ogromnego samolotu z drewna. Plany były ambitne - zbudować potężny samolot, zdolny przewieźć 750 uzbrojonych żołnierzy albo dwa czołgi M4 Sherman. Wszystko się udało. Samolot powstał, tylko miał jedną, dość znaczącą wadę - nie chciał latać i ledwo wzbijał się w powietrze, a i to przy praktycznie pustych ładowniach. Smaku całej historii dodaje fakt, że za jego budowę - przy wsparciu rządowych środków - zabrał się filmowiec milioner, choć z ogromną miłością do lotnictwa i paroma sukcesami na tym polu.
Historia "Świerkowej Gęsi", czyli jak filmowiec buduje samolot
Howard Hughes, konstruktor samolotu, został wybrany do jego budowy przez Henryego Johna Kaisera. Kaiser był osobą, która zrewolucjonizowała proces budowy statków, dzięki czemu Amerykanom udało się stworzyć ogromne ilości transportowców Liberty, które zaopatrywały Europę w niezbędne surowce podczas II wojny światowej. Dość powiedzieć, że dzięki pomysłom Kaisera czas budowy jednego statku skrócił się z 8 miesięcy do 40 dni, a rekordową jednostkę ukończono w 4 dni i 15 godzin. Kaiser doszedł do wniosku, że łatwiej będzie przewozić ogromne ilości towarów do Europy dużymi samolotami transportowymi niż powolnymi i będącymi dość łatwym celem statkami. Jednak stoczniowiec nie miał pojęcia o budowie samolotów, dlatego właśnie odnalazł Hughesa. Ten miał na swoim koncie rekord prędkości w locie samolotem, a także okrążył nim kulę ziemską i to w maszynie własnej konstrukcji. Wydawać się mogło, że taki duet prędko osiągnie sukces.
Dość szybko okazało się, że Departament Obrony USA jest pomysłem bardzo zainteresowany, tym bardziej, że samolot miał powstać z drewna, oszczędzając tym samym cenną dla wojska stal. Już na tym etapie do samolotu przylgnęła wymyślona przez krytyków projektu nazwa "Świerkowa Gęś" i "Latający tartak" . Wojsko przekazało na budowę trzech pierwszych samolotów 22 mln dolarów, co na ówczesną wartość tej waluty było bardzo pokaźną sumą. W 1942 roku podpisano kontrakt i przystąpiono do prac.
To jest ciekawe - Nowy samolot Rosjan:
Gęsie, a raczej żółwie tempo
Mimo że Hughes bardzo ambitnie podszedł do zleconego mu zadania, to jednak prace projektowe przeciągały się niemal w nieskończoność. Samolot miał pomóc Amerykanom wygrać wojnę, a okazało się, że ta zdążyła się skończyć, zanim powstał choćby prototyp. Henry Kaiser wycofał się z projektu, pieniądze się skończyły, jednak konstruktor nie poddawał się i w rozwój samolotu włożył kolejne 18 mln dolarów z własnej kieszeni. Równie szybko co Kaiserowi, cierpliwość skończyła się także w Departamencie Obrony. Hughes został wezwany przed komisję senacką, na której miał wyjaśnić los państwowych pieniędzy oraz projektu, za który zapłacił rząd USA. Niewiele sobie jednak zrobił z wrogiego nastawiania komisji i ze stoickim spokojem powrócił do prac.
Potężna konstrukcja, większa niż Airbus A380
Jeśli spojrzeć na H4 z góry, to rozpiętość jego skrzydeł przekraczała rozmiary współcześnie latających maszyn. A380 może się pochwalić rozpiętością 79,8 m, największy transportowiec świata An-225 Mirya to 88,4 m, a "Świerkowa Gęś" to aż 97,5 m rozpiętości! Imponował również długością, mierząc 66,6 metra, był tylko o 6,5 m krótszy od A380.
Samolot w zdecydowanej większości został zbudowany z laminowanej brzozowej sklejki. Była to jednokadłubowa konstrukcja ze stałymi pływakami i pojedynczym statecznikiem pionowym. Wnętrze podzielono na dwie odrębne części - ogromną przestrzeń transportową oraz pomieszczenia dla załogi i techników. Do napędu użyto aż ośmiu silników gwiazdowych Pratt & Whitney R-4360, każdy o mocy 3000 KM. Co ciekawe, każdy z silników można było naprawić podczas lotu dzięki specjalnym tunelom serwisowym w skrzydłach. Zapas paliwa miał pozwolić na bezproblemowe przelecenie 4800 km na wysokości nawet 6300 metrów i z maksymalną prędkością 407 km/h.
Bezużyteczny cud techniki
2 listopada 1947 zdecydowano się na pierwszy lot samolotu. Rozpędzono go na wodzie i próbowano unieść w powietrze. Przy ryku pracujących z pełną mocą silników samolot wzbił się w powietrze na wysokość... 20 metrów. Utrzymując prędkość 130 km/h udało mu się przelecieć nieco ponad 1,5 km. Znawcy lotnictwa dość szybko orzekli, że cały "wyczyn" był możliwy tylko i wyłącznie dzięki zaistnieniu "efektu przypowierzchniowego" i silniki są za słabe, aby unieść monstrum wyżej. Hughes nigdy więcej nie powtórzył próby lotu, aby udowodnić oponentom, że jest inaczej. Zamknął samolot w hangarze i utrzymywał go w stanie gotowości do lotu aż do swojej śmierci w roku 1976. Na pewien okres właścicielem samolotu stała się wytwórnia Disneya, chcąca wykorzystać maszynę w swoim wodnym parku rozrywki. Ostatecznie jednak samolot trafił w 1993 do muzeum lotnictwa w Oregonie, gdzie można go oglądać do dziś. Gdyby ktoś chciał szerzej poznać historię Howarda Hughesa, to może to zrobić, oglądając film "Aviator", który opowiada o jego
życiu.
_ Leszek Pawlikowski _