Myśleli, że porzuciła psa. I ośmieszyli ją w internecie
Na jednej z lokalnych grup udostępniono zdjęcie samochodu. Rzekomo właściciel auta wyrzucił z niego psa i jak gdyby nigdy nic odjechał. Komentujący widzieli tylko zdjęcie i znali wersję autora wpisu, a mimo to wydali wyrok: kierowca to potwór, nie człowiek! Co gorsza, bardzo szybko został namierzony. Tak działa internetowy lincz. Nowe, bardzo groźne zjawisko.
23.08.2017 16:25
Ale skąd było wiadomo, kto siedział w samochodzie? Twórca wpisu apelował o pomoc w znalezieniu sprawcy. Jako że udało się uwiecznić tablicę rejestracyjną, jeden z komentujących sprawdził, że pojazd ubezpieczony jest w konkretnej firmie. Do dyskusji dołączył agent ubezpieczeniowy, który… ujawnił dane, jak się okazało, właścicielki pojazdu.
Później zaczęło się piętnowanie właścicielki tych danych i uzupełnienie informacji na jej temat - pisze portal niebezpiecznik.pl.
Tyle że… właścicielka pojazdu najprawdopodobniej nie wyrzuciła zwierzaka. Ba, jak sama przyznaje, nigdy czworonoga nie miała, co mogą potwierdzić jej sąsiedzi. Swoją wersję wydarzeń przedstawiła w komentarzach. Po prostu stała w tym miejscu wcześniej, a błąkający się w okolicy pies przyszedł do jej samochodu. Kobieta otworzyła drzwi, pozwoliła mu wskoczyć na kolana, ale gdy już miała jechać po prostu go wysadziła - myśląc, że być może pies należy do okolicznych mieszkańców.
Do całej sytuacji najprawdopodobniej by nie doszło, gdyby agent ubezpieczeniowy nie nadużył swojej wiedzy i nie ujawnił danych, których nie powinien.
“Mocno szokuje nas to z jaką łatwością przyszło pracownikowi ubezpieczyciela sięgnięcie po dane osobowe i ich ujawnienie. Osoby z dostępem do takich danych powinny wiedzieć co im wolno, a czego nie” - pisze Marcin Maj.
Co więcej - firma Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych nie widzi w całej sytuacji niczego złego. “Nie popieramy bezkarnego wywożenia zwierząt na pastwę losu” - napisali w facebookowej rozmowie, gdy jeden z czytelników zgłosił im sprawę.
To przerażające, jak niewiele trzeba, by tłum wydał werdykt. Być może niewinna osoba właśnie ma opinię człowieka bez serca, bo zdjęcia i cała facebookowa dyskusja dotarła do szefa, rodziny czy znajomych. A dowodów - zero.
Problem jest jednak znacznie poważniejszy i związany nie tylko z tym, że osoby, które danych powinny pilnować, dzielą się nimi na lewo i prawo. Bardziej niepokoić powinna reakcja tłumu, który nie potrzebuje dowodów, by wydać wyrok. Niby nic nowego, ale dziś namierzyć rzekomego "sprawcę" i uprzykrzyć mu życie jest bardzo łatwo.
Jestem członkiem facebookowej grupy, która piętnuje źle parkujących kierowców. Tych, którzy zatrzymują się na chodniku, nie myślą o pieszych, blokują ścieżki rowerowe. Rzadko kiedy zdjęcia są cenzurowane - czyli bez problemów widać rejestracje.
Niektórzy członkowie grupy tak zapędzili się w wyszukiwaniu złych kierowców, że na profilu lądują fotki przedstawiające sytuacje, o których niewiele wiemy. Np. źle zaparkowane auto może być z powodu lenistwa kierującego, ale też dlatego, że wcześniej to inne samochody stały źle i wyszydzany kierowca musiał wjechać między te pojazdy. Albo wyśmiewany jest właściciel samochodu, który na pustym parkingu nierówno stanął. Wiadomo, popełnił błąd, ale gdy miejsca w koło jest dużo, nie ma sensu robić afery.
Tymczasem nie analizuje się problemu i bez taryfy ulgowej bardzo często szydzi się z miejsca zamieszkania - bo auto ma “obcą” rejestrację” - głupoty, ślepoty i tym podobnych cech, które posiada nieumiejętny kierowca. Tylko na podstawie jednego zdjęcia.
A to przecież grupa “miastowa”, a więc mimo wszystko niewielka. Lokalna. Rejestrację bardzo łatwo rozpoznać, ewentualnie namierzyć. Wystarczy, że ktoś wcześniej widział to auto, zna kogoś, kto mieszka obok. Albo okaże się, że wyśmiany kierowca mieszka trzy bloki dalej. Oczywiście łatka złego kierowcy raczej nie wyrządzi takiej krzywdy, jak oskarżanie o wyrzucanie bezbronnych zwierząt, ale i tak opinia idzie w świat.
Widziałem sporo takich zdjęć. A to ktoś nie przepuścił kogoś na drodze, a to ktoś nie zwolnił komuś miejsca w tramwaju. Kontekst jest nieznany, ale kto go potrzebuje? Napisać komentarz łatwo.
Pewnie do takich masowych oskarżeń będzie dochodziło częściej. Żyjemy w nerwowych czasach, wystarczy inny kolor skóry, by sąsiad zaczął podejrzewać sąsiada o kontakty z terrorystami. Zresztą coraz częściej po atakach terrorystycznych detektywi-amatorzy, oddaleni od miejsca zdarzenia tysiącami kilometrów, analizują zdjęcia i starają się wychwycić kogoś, kto zachowuje się nerwowo. Albo przed chwilą miał plecak, a na następnym zdjęciu już nie. I lawina oskarżeń rusza.
Może się wydawać, że działamy w słusznej sprawie. Ale udostępniając coś w sieci nie uderzamy w człowieka anonimowego. Dziś nawet nie trzeba kogoś znać, by namierzyć go na Facebooku. Dane na nasz temat wyciekają - zresztą sami przykładamy do tego rękę, nie dbając o to, na jakie serwisy wrzucamy informacje o sobie. Znalezienie kogoś w sieci, a potem zrujnowanie go w sieci jest bardzo proste. To kwestia kilku kliknięć.
Z wielką mocą przychodzi wielka nieodpowiedzialność - pisze portal niebezpiecznik.pl. Wbrew pozorom taką moc posiada nie tylko pracownik, który ma dostęp do ogromnej bazy klientów. Taka odpowiedzialność ciąży na każdym, kto wrzuca coś do sieci.